Władysław Wagner
Lubię tą fotografię. Przedstawia czterdziestoletniego mężczyznę z uniesionym czołem, pewnym, jakby wyzywającym los, spojrzeniem wyraża wielkość i siłę. To Władysław Wagner.
Zaimponował mi odwagą. To znaczy tym, o czym mamy mgliste pojęcie. Przeważnie obawiamy się tego co nas może spotkać za rogiem, na sąsiedniej ulicy. Dlatego nie lubimy podejmować decyzji. Ta konieczność nas ubezwłasnowolnia.
Decyzja zmusza do zmiany sytuacji, w której się znajdujemy.
Dlatego nie każdy może być żeglarzem.
Pytają mnie, jako znawcę wagnerowskiej epopei, czy On wiedział od początku, że wyrusza w podróż dookoła świata. Pewnie, że nie wiedział. Skąd miał wiedzieć jak wygląda świat skoro miał zaledwie dziewiętnaście lat. Miał łódkę, morze i trochę żeglarskich umiejętności więc – ruszył. Był bardzo ciekaw co się wydarzy, kiedy minie Hel. Zżerała go ciekawość jak wyglada Morze Północne.
Potem – Atlantyk. Kiedy dotarł do Panamy, korciło go aby rzucić okiem na Pacyfik, ale rozpadła mu się łódź i był bez grosza. Co byście zrobili na jego miejscu?
Popatrzcie na jego fotografię. To uniesione czoło, to wyzywające spojrzenie…
Lubię tę fotografię. Prezentuje męstwo, o którym zamierzam opowiedzieć.
cz.1
S/Y ZJAWA
“Rok 1927 był tym, który zmienił całe moje życie… Po przyjeździe do Gdyni zajęliśmy mieszkanie na Kamiennej Górze. Razem z moim bratem Jankiem spędziliśmy dwa dni pomagając mamie urządzić się w nowym domu, ale trzeciego dnia nie wytrzymaliśmy i pobiegliśmy zobaczyć morze, łodzie i ogromne statki… dotknąć wody i przekonać się, że naprawdę jest słona.
Los uśmiechnął sił do mnie. Jeden z naszych sąsiadów był właścicielem pięknego jachtu żaglowego i potrzebował kogoś do opieki nad nim oraz załogi.
Jacht był piękny, miał ponad 30 stóp długości, do połowy zakryty pokładem i miał dobrze strymowane żagle. Mój zachwyt trwał ponad dwa miesiące zanim nadszedł czas, aby na zimę wyciągnąć łódkę na ląd.”
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner
BAŁTYK, 1932
Władysław Wagner 1931, zdjęcie z legitymacji szkolnej, która była jego paszportem aż do 1938 roku
Port Gdynia, 8 lipca 1932
Wieczorem, w porze, gdy światło zachodzącego słońca rysuje wyraźnie kształty łodzi, masztów, lin i twarzy ludzi, trochę zatroskanych ale radosnych, dwaj młodzi żeglarze ściskali dłonie tych, którzy przyszli ich pożegnać, przyjaciół, którzy też może kiedyś popłyną, ale jeszcze nie teraz.
Była tam Ela – siostra Rudolfa Korniowskiego, był Wiesiek Szczepkowski, bliski kolega Władka, był Czesław Zabrodzki, przyjaciel Władka i przyboczny z drużyny harcerskiej, był Gerard Knoff – szkolny kolega Władka, Pomorzanin, który też zawsze marzył o wyprawie w morze; był też brat Władka – Janek. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że uczestniczy w wydarzeniu historycznym, którego wielkość odkryjemy i uczcimy dokładnie w tym samym miejscu po 80 latach.
Oddali cumy aby w morze wejść przed ciemnością.
Wiatru było niewiele, ale światło wieczoru wyraźnie pokazało biel otwierającego się grota i napis na rufie odchodzącego w morze jachtu: “ZJAWA” i poniżej: “Gdynia”.
Załogę stanowiło dwóch żeglarzy: niespełna 20-letni Władysław Wagner – kapitan jachtu, harcerz drużynowy Morskiej Drużyny Harcerskiej im. Króla Jana III Sobieskiego oraz Rudolf Korniowski, kolega Władka, bardziej malarz niż żeglarz. Wyruszali w świat, chyba nie bardzo jeszcze tego świadomi. Jacht miał 29 stóp długości, jeden maszt i dwa żagle (slup), przebudowany został i przystosowany do morskiej żeglugi przez harcerzy na bazie drewnianej szalupy, odkupionej przez ojca Władka od budowniczych portu Gdynia za 20 złotych.
Sprzęt nawigacyjny, jaki znajdował się na pokładzie Zjawy stanowiła harcerska busola, czyli niezbyt dokładny kompas, oraz kilka map Bałtyku. Skromnie, jak na tego typu rejs i jeden Pan Bóg wie jakim cudem z takim wyposażeniem dopływali do poszczególnych portów, dokładnie gdzie chcieli. Tylko na początku pomylili wyspę Bornholm ze Szwecją, potem szło łatwiej. W pierwszy kompas morski zaopatrzyli się w Göteborgu (Szwecja), tuż przed wyjściem z Bałtyku na Morze Północne.
1932. Morze Północne
Kiedy dopłynęli do Aalborg w Danii, Władek wysłał do rodziców telegram: “Dobra pogoda. Planuję dotrzeć do Calais, Francja. “Nie odważył się napisać co rzeczywiście planuje, do tego czasu Zjawa i obaj żeglarze dostali tęgi wycisk od morza i poczuli się mocni. Morze, nie szczędząc im silnych sztormów, najwyraźniej ich polubiło. Z Calais ruszyli dalej.
Obaj z niewielkim jeszcze morskim doświadczeniem i na niezbyt doskonałym jachcie, z wielkimi trudami przepłynęli Bałtyk i Morze Północne, poradzili sobie na wodach, zawsze wściekłej, Zatoki Biskajskiej aż dotarli do… krańca wytrzymałości finansowych. Zatrzymali się w hiszpańskim porcie Santander. Bez pieniędzy i na mocno zdezelowanym jachcie. Jakiś tam grosz, wystarczający na to, żeby nie umrzeć z głodu, złapali produkcją widokówek prezentujących jachty i żaglowce. Rudolf miał artystyczne zacięcie, a Władek najwyraźniej też coś potrafił.
W tym czasie Władek wysłał do Kuriera Krakowskiego propozycję reportaży z rejsu z pierwszą, oficjalnie podaną do Polski informacją, że jest to rejs dookoła świata. Ale pomoc z kraju nie nadeszła.
19 grudnia, 1932 roku dotarli do Lizbony. Tam spędzili święta, ponaprawiali co się dało, uciułali trochę pieniędzy (Rudolf malował obrazki, Władek pisał artykuły), dobrali załoganta (Olaf Frydson, pracownik polskiej ambasady), zaopatrzyli jacht w co trzeba do podróży i – po trzykrotnych próbach pokonania sztormowego przyboju – 1 stycznia 1933 roku ruszyli w morze.
Pierwsza Zjawa, po przebudowie gotowa do drogi przez Atlantyk. Dakar, maj 1933 rok.
1933. Wschodni Atlantyk
13 stycznia weszli do portu w Rabacie (Maroko), 16 stycznia do Casablanki (również Maroko), potem odwiedzili porty Mogador (obecnie Essaouira, nadal Maroko) i Port Etienne (obecnie Nouadhibou w Mauretanii i wreszcie 15 marca zatrzymali się na dłuższy popas w Dakarze (Senegal), aby przygotować jacht do “skoku przez Atlantyk”. W remoncie jachtu pomogła im francuska marynarka wojenna, najwyraźniej zamierzenie chłopców zyskało już rozgłos. Jacht, przebudowany według Władka przemyśleń, otrzymał drugi maszt, bukszpryt i wydłużoną rufę. Stał się keczem. Miał być szybszy, wygodniejszy i mocniejszy. Życie pokaże, że nie wszystko idzie zgodnie z zamiarami.
POPRZEZ OCEAN ATLANTYCKI
W Atlantyk ruszyli 21 kwietnia 1933 i po wielu morskich przejściach, po utracie bukszprytu, dobudowanej rufy i dodatkowego masztu – 28 maja dotarli do Brazylii, to znaczy do miejsca pomiędzy wyspą Maraca i rzeką Conami. Nawigacja prowadzona “metodą z liczeniową”, która sama w sobie przewiduje spory błąd, pozbawiona szans na jakąkolwiek precyzję (nadal tylko kompas), dała błąd wynoszący zaledwie 60 mil morskich, co należy uznać za sukces. Niewiele brakowało a na tym wyprawa by się zakończyła: nieopatrznie we dwóch, Władek i Frydson wybrali się na prowizorycznej tratwie na brzeg, aby sprawdzić gdzie są, rzuceni przez przybojową falę na mangrowy las stracili tratwę i noc przebyli w bagnistych krzakach, pośród miliardów, żywcem pożerających ich komarów. Następnego dnia kraulem, ledwie zipiąc, powrócili na jacht, zakotwiczony na bezpiecznej głębszej wodzie. Już wiedzieli, że są na pewno w Ameryce. Przed malarią uratował ich siedmiogodzinny pobyt w słonej wodzie. Podczas pierwszego postoju w Brazylii, na wyspie Belem do Para, Rudolf zafascynowany urodą Brazylijek, opuścił jacht. Władka i Frydsona nadal fascynowało bardziej morze.
Dalsze żeglowanie poprowadziło ich poprzez Gujanę, Trynidad, Antyle Holenderskie i Kolumbię do Panamy. Wyprawa budziła coraz większe zainteresowanie, wizyty w portach stawały się wydarzeniem o dużym znaczeniu, a spotykani tam Polacy przyjmowali ich z dumą. Zjawa płynęła pod biało-czerwoną banderą.
PANAMA
Przed Colon, panamskim portem, z którego wyrusza się w Kanał, Zjawa zaczęła się rozsypywać. Najwyraźniej miała już dość morskiej przygody, bardzo chciała odpocząć. Kiedy, 3 grudnia 1933 roku, zaryła wreszcie w piasek panamskiej plaży, nie było żadnych szans na odbudowę. Ale udało się ją sprzedać za 150 dolarów, w sam raz tyle, żeby nie umrzeć z głodu nazajutrz. Podzielili się pieniędzmi i Frydson zniknął, tak jak się pojawił w Lizbonie. Nigdy się już nie spotkali.
Władek został sam, bez przyjaciół, bez jachtu i w zupełnie obcym środowisku. Zapewne nie było mu wesoło.
“Musiałem iść na “Zjawę”, aby zabrać to, co pozostało z moich rzeczy, książki oraz dwa kompasy. Zastałem nowego właściciela, który wpychał ją na brzeg wraz ze swoimi sąsiadami. Używali bali, rur i ciężkiego wozu. Dookoła zebrała się liczna grupa dzieciaków w sielankowym nastroju,całe zdarzenie wyglądało jak wielka zabawa. Myślałem, że serce mi pęknie: to był ostatni raz kiedy widziałem “Zjawę”.
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner
Był wyjątkowym twardzielem…
Minęło półtora roku od startu, za rufą pierwszej Zjawy pozostało ponad 7 tysięcy mil i niemały już bagaż zdarzeń – przyszedł czas aby to wszystko spisać. Siadł, napisał i tuż przed Bożym Narodzeniem 1933 wysłał do Polski. Pierwsza jego książka pod tytułem “Podług Słońca i Gwiazd” ukazał się w Polsce w 1934 roku, wydana przez Księgarnię Wojskową w Warszawie.
cz.2
S/Y ZJAWA II
Rok 1934. Panama
Jej niedokończony kadłub zobaczył podwieszony pod sufitem w warsztacie pewnego Norwega, który rozwijał morski handel w rejonie Panamy i z tą myślą budował kolejną łódź. Zafascynowany opowieściami o rejsie i o dalszych Władka planach, sprzedał mu skorupę na warunkach, które Władkowi bardzo odpowiadały: na raty w ramach możliwości. Zresztą, pierwszą ratę wpłacił sobie sam: poprosił Władka o reportaż z rejsu, sam go przetłumaczył i spopularyzował w Norwegii, a stu dolarowe honorarium stanowiło 20 procent ceny kadłuba. Od tego momentu Władek już nigdy nie czuł się samotny. Zobaczył, że świat jest pełen życzliwych ludzi, a tylko aniołowie stróże mają trochę roboty, żeby ich ze sobą komunikować.
Kadłub nowej Zjawy miał 48 stóp długości, 14 stóp szerokości i 6 stóp zanurzenia. Wykonany był z żywicznego drewna sosnowego i mahoniowych wręgów. Cudo! To, że brakowało w nim kabin i wyposażenia stanowiło tylko wyzwanie. Zakasał rękawy i wziął się do roboty. To już drugi jacht, który budował.
“Różne myśli przelatywały mi przez głowę, ale ta przede wszystkim, że będę mógł kontynuować swoją podróż przez morza, że będę mógł zakończyć swoją wyprawę i być bardzo szybko z powrotem w Polsce.”
“By the Sun and Stars”. W. Wagner
Wodował ją, ale jeszcze bez wnętrza i pokładu, 4 lutego 1934 roku, a wszystko za sprawą honorariów za artykuły o rejsie, które pisał do polonijnej prasy w Chicago i do Polski. Z Warszawy nadeszły pieniążki z wydawnictwa i – napawająca dumą – nominacja Władka na oficjalnego reprezentanta ZHP.
Wybudowanie pełnomorskiego jachtu zabrało mu jedenaście miesięcy. Większość prac wykonał sam.
Władysław Wagner oficjalnym reprezentantem ZHP na wszystkie strony świata
Kanał Panamski
Grudzień 1934, Kanał Panamski. Władysław Wagner na “Darze Pomorza”
4 grudnia 1934 roku, przepływający akurat tam w rejsie dookoła świata żaglowiec “Dar Pomorza” wziął Zjawę II na hol i przeciągnął na druga stronę Kanału Panamskiego. Cieśla z “Daru Pomorza” oraz kilku Władka kolegów z Gdyni, którzy byli już studentami Wyższej Szkoły Morskiej, włączyli się do prac wykończeniowych na Zjawie II.
Do załogi Zjawy II dołączył Stanisław Pawlica, Polak, obieżyświat, ale załogant…no, taki sobie. Wyruszyli po paru dniach i w pierwszym sztormie stracili top masztu. Zatrzymali się na bezludnej Wyspie Gorgona (Kolumbia), gdzie rosły proste, wysokie drzewa. Nadawały się na maszt.
Rok 1935. Pacyfik
27 stycznia dotarli do Libertad w Ekwadorze, tam przygotowali jacht do drogi przez Pacyfik i wyruszyli w stronę Oceanii, gdzie dotarli po 56 dniach żeglowania w silnych i słabych wiatrach, w sztormach i w – o wiele gorszej od sztormów – ciszy, która przez dwa tygodnie doprowadzała ich do szału. Wytrwali i na Wyspach Cooka w Polinezji witano ich jak bohaterów, niezwykle entuzjastycznie, barwnie i trochę długo; musieli w końcu z tego raju na ziemi salwować się ucieczką.
23 czerwca dopłynęli do wysp Pago Pago w Polinezji Amerykańskiej, a 11 lipca do portu Suva na wyspie Fidżi.
Fidżi
Miały tam czekać listy i pieniądze z kraju i z Chicago za artykuły. Niestety nie nadeszły. Oczekiwanie na pocztę i kiepska pogoda przedłużyły postój w Suva do dwóch miesięcy; wykorzystał je Władek na wykonanie i zainstalowanie nowego bomu, wymiany części olinowania i uszczelnienia jachtu, który wymagał tego coraz bardziej. Poznał wielu żeglarzy, nadzwyczaj gościnnych wyspiarzy i… niecierpliwie oczekiwał wieści z Polski.
“Myślałem o powrocie do Polski i mojej przyszłości i wiedziałem, że będzie to miało związek z morzem. Zacząłem się spieszyć, kiedy nadeszły z Polski dobre wieści. Chciałem kupić trzy towarowe szkunery do handlu na Bałtyku i Morzu Północnym. Od moich przyjaciół otrzymałem wiadomość, że Bank Handlowy mógłby sfinansować 80% zakupu. To była moja nadzieja, że będę mógł zrealizować dawne marzenia dostarczania tropikalnych owoców bezpośrednio do Polski w bardziej opłacalny sposób, niż przez nieistniejącą drogę przez Morze Śródziemne i pociągiem przez Francję i Niemcy.”
“By the Sun and Stars”, Wł.Wagner
Wyruszyli w dalszą drogę 2 października 1935 roku, ale już następnego dnia, w silnym sztormie powrócili z uszkodzonym sterem. Tym razem najpewniej Opatrzność uszkodziła im jacht, bo w porcie Zjawa II zaczęła tonąć. Władek z trudem uratował z jachtu sprzęt i część żywności, ale samego jachtu nie uratował, jego dno zostało dosłownie pożarte przez świdraki, robale, które w morzach południowych osiągają często długość 16 centymetrów i są wiecznie głodne. Zdobył wówczas wiedzę o drewnie, która w przyszłości zaowocowała przy budowie kolejnej Zjawy, a potem, po latach w jego własnej stoczni, mianowicie, że sosna, o dużej zawartości żywicy jest smakołykiem świdraków. Być może dlatego tak wiele statków i okrętów zaginęło na morzach świata: po prostu zapadały się nagle w morze.
“Mieć nową łódź jednego dnia i żadnej następnego było ciężkim doświadczeniem.”
“By the Sun and Stars” W. Wagner
Pawlica, oszołomiony wdziękiem miejscowych “syren”, postanowił pozostać na wyspie Fidżi. To już drugi załogant Zjaw, dla którego zew morza nie był aż tak silny jak uroki południa. U Władka morski zew był silniejszy: mimo, że pozostał znowu bez jachtu, bez przyjaciół i bez pieniędzy i nie był jeszcze nawet w połowie drogi, zaczynał wszystko od początku. Znalazł pracę w miejscowej stoczni i rozglądał się za kolejnym kadłubem do zabudowania.
Wtedy właśnie zaczął pisać “Pokusę Horyzontu”, która w Polsce ukazała się w 1937 roku nakładem Wydawnictwa Ligi Morskiej i Kolonialnej, Okręg Ślaski. Warto rzucić okiem na wstęp:
“Dzieje jedynego w swoim rodzaju wyczynu harcerza Władysława Wagnera, który sam jeden, bez środków, wyposażony jeno w brawurową młodzieńczą odwagę, awanturniczą niemal przedsiębiorczość i wspaniale męską wytrwałość, na małym jachcie wyruszył na zdobycie świata, a żeglując po wszystkich oceanach i morzach – po najdalszych zakątkach ziemi roznosił imię Polski – godne są bliższego poznania przez szersze warstwy naszego społeczeństwa, szczególnie przez naszą młodzież. Junacka postać harcerza Wagnera powinna się stać symbolem młodzieńczego romantyzmu i rycerskich marzeń, z których silna wola i tęgi charakter wykuwają najpiękniejszą nieraz rzeczywistość; powinna być przykładem, że można osiągnąć rzeczy nie najprawdopodobniejsze – jeżeli się umie chcieć.”
“Pokusa Horyzontu” W. Wagner
cz.3
S/Y ZJAWA III
1936. Trzecia Zjawa
8 kwietnia 1936 roku Władek opuszcza Fidżi i na pokładzie kanadyjskiego parowca “Niagara”, wyrusza do Australii, gdzie jest serdecznie witany przez Polonię. W ciągu kilku miesięcy, przy pomocy australijskich przyjaciół oraz dzięki honorariom, gromadzi fundusze na budowę kolejnej, trzeciej Zjawy. To, że wróci do Ameryki Południowej, bylo oczywiste – miał to być rejs dookoła świata, bez przerywników, a do Ekwadoru, dlatego , że rośnie tam czerwony dąb, którego nie lubią świdraki i że jest tam tradycja budowania drewnianych statków. Plany Zjawy III rysuje w kabinie rejsowego statku, w drodze do Ekwadoru. Ma to być 50-stopowy, dwumasztowy jol bermudzki.
27 marca 1937. Wodowanie Zjawy III. Zdjęcie Wł. Wagnera
Stocznię, skłonną wybudować jacht za możliwą dla Władka, cenę i pod jego nadzorem, nie bez trudu znajduje w Guayaquil (Ekwador), pewnie tylko dlatego, że właścicielem jest Czech, bratnia dusza, też trochę taki żeglarz -marzyciel. Prace rozpoczęły się we wrześniu 1936 roku i trwały do czerwca 1937 roku. Kiedy zabrakło pieniędzy i Władkowi zaczęła doskwierać samotność, pojawił się Władysław Kondratowicz. Nie trudno spostrzec, że Władek, obok silnego charakteru, miał też sporo szczęścia. Kondratowicz, którego Wagner poznał w Australii, zamierzał zainwestować w Ameryce Południowej w kamienie szlachetne, ale po spotkaniu z Władkiem doszedł do wniosku, że pozostanie z nim, dokończą razem budowę Zjawy III i razem żeglując przez Pacyfik powrócą do Australii. Tak też się stało.
Wodowanie nastąpiło 27 marca 1937, nazajutrz postawiono maszty i do prac wykończeniowych przystąpili dwaj szkutnicy, uciekinierzy z Niemiec, którzy zatrzymali się w Ekwadorze w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Byli znakomici w swojej pracy i wykonane w mahoniowym i kamforowym drewnie wnętrze Zjawy III było solidne i oszałamiająco piękne. Na miejscu uszyto żagle, galwanizowane kotwice z łańcuchami, światła burtowe i liny sprowadzono z USA. Nadeszła też przesyłka z Polski z prezentami od Polskiej Marynarki: sekstansem z kompletem tablic nawigacyjnych, nowoczesny kompas i Morski Almanach, czyli locja z opisem wód i portów, bez których dotychczasowe żeglowanie było bardzo trudne i przypominało raczej czasy gdy żaglowce docierały na dalekie morza po raz pierwszy.
30 czerwca 1937 roku dotarł Certyfikat Polskiego Rejestru Statków dla Zjawy III, w którym podano Port Zarejestrowania Jachtu – Gdynia.
1937. Pacyfik
5 listopada 1937. Obaj Władkowie, Wagner i Kondratowicz – nareszcie w Sydney.
19 lipca 1937 roku Zjawa III wypłynęła na otwarty Pacyfik. Władek po raz drugi ruszał w przestworza Oceanu Spokojnego, ale tym razem nieco inną trasą, bardziej na południe, poprzez Polinezję. 18 sierpnia, po przebyciu 3700 mil Zjawa III wpłynęła na lagunę wyspy Tacume, a do Papeete na Thaiti wpłynęli 28 sierpnia. Warunki żeglowania mieli nie najgorsze. Po drodze w szkwałowych uderzeniach wiatru i fali pękł bom, co było największą awarią, jaka spotkała ich na Polinezji, w końcu nie taką straszną, dało się ją szybko naprawić. Drugą poważną awarią, o której Władek opowiadał niechętnie, był brak czasu i pieniędzy: gdyby je mieli w nadmiarze uroczystości witania ich na Polinezji trwałyby w nieskończoność. Nazajutrz po Władka urodzinach, 18 września pożegnali nadzwyczaj gościnną Papeete i wzięli kurs na Bora Bora. Byli tam dwa dni później i wówczas doszło do drugiego spotkania Władysława Wagnera z Alainem Gerbaultem – w latach międzywojennych najsłynniejszym francuskim żeglarzem. Warte odnotowania.
Pierwsze spotkanie obu tych żeglarzy miało miejsce w Casablance. Wagnera oszołomiło zaproszenie na jacht “Alain Gerbalt”, który nazywał się tak jak jego właściciel, a którego sława dotarła do Polski jeszcze przed początkiem Władkowego Rejsu. Gerbault wyruszał właśnie na nowym jachcie w drugi już “przeskok” Atlantyku.
“Wygadał bardzo pięknie, specjalnie zaprojektowany dla niego i wybudowany kosztem pół miliona franków, sponsorowanych, jak słyszeliśmy, przez słynną żeglarkę Madame Herriot. Opowiedzieliśmy Geurbaltowi o “Zjawie”, a on zażyczył sobie odwiedzić nas na pokładzie i ją obejrzeć.
Kiedy nadszedł czas jego wizyty, wyczekiwaliśmy niecierpliwie. Wreszcie zobaczyliśmy go nadchodzącego i wszystko było dobrze dopóki nie podszedł bliżej i nie zobaczył “Zjawy” dokładnie. Wtedy przystanął i potrząsnął głową. Bez słowa odwrócił się i odszedł. W porównaniu do jego jachtu “Zjawa” musiała wyglądać smutno i moja duma była zraniona.”
“By the Sun and Stars”, Wł. Wagner
Wyobraźmy sobie jaką miał minę Gerbault, kiedy zorientował się z kim ma do czynienia, kiedy usłyszał co Władek osiągnął na pierwszej Zjawie, potem na drugiej i tej oto, trzeciej, którą sam zaprojektował i zbudował. Przypomniał sobie tamto spotkanie, w Casablance, i wrażenie jakie na nim zrobiła pierwsza Zjawa: był przekonany, że chłopaki na tej łódce Atlantyku nie przepłynął, dlatego – jak tłumaczył – biorąc ich za szaleńców wolał odejść.
5 listopada 1937. Zjawa III wpływa do portu w Sydney
cz.4
W Australii
1938. Przygotowania
Coraz bardziej realny stawał się triumfalny powrót do Gdyni. Władek miał już za sobą ponad połowę drogi, do dyspozycji znakomity jacht i wystarczające doświadczenie. Zjawa III już się sprawdziła, była gwarantem szczęśliwego powrotu do kraju. Brakowało jeszcze tylko dwóch elementów, aby wyprawę szczęśliwie zakończyć: pieniędzy i załogi.
Trzecia Zjawa była 15 metrowym dwumasztowym jachtem typu jol. Pierwszy grotmaszt, niósł żagiel o powierzchni 55 metrów kwadratowych, a drugi – bezanmaszt, znacznie niższy od przedniego, miał zadanie utrzymywać żagiel o powierzchni 9 metrów kwadratowych.
Dwa przednie sztaksle miały powierzchnię 19 i 17 metrów kwadratowych i wraz z grotem i bezanem stanowiły doskonały zespół do żeglowania w najtrudniejszych warunkach. Wszystko na tym jachcie zaprojektował Władek w drodze do Ekwadoru. Oczywiście, że był to wynik jego dotychczasowych doświadczeń, ale nawet dzisiaj zadziwia inżynierska precyzja rysunków, którym niewątpliwie towarzyszyły wyliczenia. Na zawsze pozostanie dla mnie tajemnica -skąd Władek miał tę wiedzę. Kto i kiedy nauczył go projektowania żaglowców. Sam od siebie? Pierwsze dwie Zjawy nie wytrzymały, rozsypały się w drodze. Trzecia miała go zawieźć do domu. Był Jej absolutnie pewien. Sam ją zaprojektował i od początku do końca nadzorował budowę.
Sporządzone przez Władka rysunki Zjawy III, świadczą o profesjonalizmie konstruktora, jego doświadczeniu, doskonałej znajomości materiałów potrzebnych do budowy tak dużego jachtu oraz niemal doktoranckiej wiedzy z zakresu aerodynamiki. czy też dynamiki fal morskich Niezbędna tu jest wiedza z zakresu aerodynamiki, dynamiki fal morskich. Bez tej wiedzy nie ma sposobu na prawidłowe rozmieszczenie masztów, na ustalenie ich wysokości i całego olinowania. Trzeba wiedzieć jakim naporom wiatru musi się oprzeć ożaglowanie jachtu, znaleźć środek ciężkości każdego zrefowanego żagla w warunkach sztormowych i rozwiniętego przy słabych wiatrach. Następnie – trzeba zrównoważyć pracę żagli z balastem, który z kolei należy prawidłowo rozłożyć w zęzie, trzeba wyliczyć jego ciężar i wielkość.
No i – ster, jego wielkość, pozycja z której najwygodniej będzie jachtem kierować w każdych warunkach, nawet takich, gdy olbrzymie fale próbują jacht odwrócić, aby go potem przewrócić. Wszystko to musi być przewidziane, wyliczone, zaprojektowane, a dopiero wtedy – zbudowane.
Pytam: skąd miał tą wiedzę? Z dotychczasowego rejsu? Obie pierwsze Zjawy budował na gotowych kadłubach.
“Kiedy opuszczałem Polskę, wiedziałem, ze gdzieś będę musiał zbudować nową łódź…”
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner
Sława i osobisty urok, plus do tego gawędziarski talent przysporzyły mu wielu przyjaciół w Polonii australijskiej oraz pośród Australijczyków. Skorzystał z zaproszenia na zajęcia w Sydney Technical Collage, gdzie posłuchał kilku wykładów na temat budowy statków, ale na pełne studia zabrakło mu czasu. Przyjaźń z właścicielem stoczni, panem Wilde, zaowocowała wyciągnięciem Zjawy III na pochylnię i po oczyszczeniu i pomalowaniu dna Władek zakotwiczył swój jacht w ekskluzywnej Zatoce Róż w pobliżu Sydney. Zapewne nieodpłatnie.
Wagnera byli dzielni australijscy farmerzy, pan McBain, pan Gunter i pan Smith – hodowcy owiec. Gospodarzyli na odległych górskich terenach, porozrzucanych na tak dużych obszarach, że spotykać się mogli z sąsiadami i, w razie czego, nieść sobie pomoc, tylko przy pomocy samolotów. Zaprzyjaźnili się z Władkiem i któregoś wieczoru gadu-gadu opowiedzieli mu o swoich problemach, związanych z budową pasów startowych. Bo lądując lub startując wzbijają tumany kurzu tak olbrzymie, że dom, ogród i silosy zbożowe były nim wiecznie pokryte. Że stale równając ziemię pod pasy startowe zdzierali wierzchnią, stabilną skorupę i robiło się jeszcze gorzej. No i wiatr, który w górach kręci…
“Myślę, że mam na to radę” – powiedział Władek.
Zaproponowali za konsultację 100 funtów od farmy. Pojechał, doradził, dopilnował budowy. Co doradził? Władek po prostu widział jak budowano nowe ulice w Gdyni, pracował tam jego ojciec. Zanim powstały trzeba było uzupełnić sypki grunt kamieniami i żwirem, wszystko to solidnie ubić i zalać ciężkim olejem asfaltowym lub nawet starym olejem silnikowym. Nawierzchnia będzie trwała, stabilna i… nie będzie kurzyć. Powinna być odpowiednio zaprojektowana, tak aby chronić przed niebezpieczeństwem wiatrów spadających z gór, a jednocześnie wykorzystać górską osłonę dla małych samolotów podczas startu i lądowania. Władek wiedział co mówi, zwłaszcza o wiatrach…
Spędził na farmach kilka miesiący i przywiózł 800 funtów. Nieźle, jak na owe czasy.
“Podróżowanie po tym rozległym, pustym kraju było bardzo uciążliwe, ale było częścią mojej pracy, przy której rysowanie i wytyczanie przyszłych pasów startowych było dziecinnie łatwe.”
“By the Sun and Stars” Wł.Wagner
Z finansową ofertą zjawił się nagle Związek Harcerstwa Polskiego, z dumą rozgłaszający w Polsce o wielkiej chlubie jaką przynosi harcerz Władysław Wagner polskiemu harcerstwu w rejsie dookoła świata. Oferta składała się z trzech punktów. W pierwszym ZHP informowało o zamiarze wysłania mu 4000 złotych, czyli około 300 funtów, jeżeli Władek zechce pozostać w Australii jeszcze rok i reprezentować polskich harcerzy na australijskim jamboree; po drugie ZHP załącza mu czek na 500 złotych jako zaliczkę na poczet tamtych czterech tysięcy. No a punkt trzeci zawierał ofertę pożyczki 1500 złotych na pokrycie rejsu powrotnego do Polski; obie te pożyczki, czyli 1500 plus 4000 Wagner rozliczy w Polsce. Po powrocie. Oferta była “rewelacyjna”. “It was very disappointing” – pisał w swoich pamiętnikach.
Sypnęła nieco groszem Australijska Polonia zaopatrując Zjawę III w żywność oraz w dodatkowe dwa żagle.
Niezwykła też serdeczność spotkała Władka i jego Zjawę III od samych Australijczyków, którzy potraktowali go jako specjalnego gościa na uroczystościach 150 lecia Australii. O spiżarnię zadbał również Władysław Kondratowicz, do niedawna – załogant “Zjawy III”, który w Australii produkował najlepsze polskie kiełbasy. W swoim pamiętniku Władek notuje, że odpływając z Sydney miał w kieszeni więcej gotówki niż wówczas, gdy budował Zjawę III. I ogromne zapasy kiełbasy, którą ukochał David Walsh.
Spore dochody wpływały z krótkich rejsów morskich na Zjawie III, organizowanych przez polonijne i australijskie organizacje. Skwapliwie skorzystali z możliwości krótkich wypraw żeglarskich australijscy skauci i niebawem wyznaczyli dwóch załogantów, którzy wraz z Władkiem mieli dotrzeć na Światowy Zlot Skautingu planowany na lipiec 1939 w Szkocji. Obaj, David Walsh i Sidney Smith z Pierwszej Drużyny Skautów Wędrowców Woolhara- Paddington, rówieśnicy Władka, zameldowali się na pokładzie Zjawy III 9 lipca 1938 roku. Zaczynało się uroczyste pożegnanie.
1938. Do Polski!
“Panowie, ruszamy do Polski” – powiedział do nich Władek.
Zaakceptował ich bez żadnych warunków wstępnych, tylko niech mu powiedzą coś o swoim żeglarskim stażu. Nic nie mieli do powiedzenia. Każdy z nich gdzieś tam pływał, a skautingowe żeglarstwo miało się w Australii dopiero rozwija. Były plany i – w powijakach – skautowskie bazy żeglarskie. Znaczy – jedna baza. Dokładnie rzecz ujmując wyznaczono już dla niej teren na Mt. Keira, na wzgórzu oddalonym o 60 km od morza.
Australijski skauting liczył na to, że morski rejs do Europy zapewni dwom skautom wystarczające doświadczenie, aby zamierzone bazy powstały. Ale żeby nie było “na krzywy ryj” skauting australijski przeznacza na ten rejs po 250 funtów szterlingów na każdego z nich dwóch. Razem pięćset.
17 maja 1938. Zjawa III w Sydney, Zatoka Róż, początek uroczystości pożegnalnych.
Zdjęcia Wł. Wagner
Zadziwiające, że od zarania żeglarskich dziejów, od czasów Kolumba, a zapewne i dawniej – kiedy ktoś wyrusza w rejs morski, gromadzi ekipę, wyznacza znakomite cele, które w przyszłości zadziwią świat – zawsze taki ktoś ma kłopoty z pieniędzmi. Znaczy – najczęściej ich nie ma. Pięćset funtów.w roku 1938 to dużo więcej niż dzisiaj, ale jak na rejs z Australii do Europy stanowiło to jakieś 10% potrzeb. Przy założeniu, że się nic na jachcie nie zepsuje. Kłopoty finansowe nie opuszczały Wagnera przez cały ten wokółziemski rejs. Ale nie opuszczała go też wiara w szczęśliwy los.
W czasie, gdy trwały przygotowania do drogi, pocztą dyplomatyczną z Warszawy nadszedł niezwykle ważny dla Władka dokument: “Patent Kapitana Jachtowej Żeglugi Morskiej” wystawiony przez Polski Związek Żeglarski. Wystawiony był 23 maja 1938 roku a podpisany przez dwie wybitne w tym czasie w Polsce osobistości: Jerzego Lisieckiego i Komandora C. Petelenza. Był to dopiero trzydziesty drugi patent kapitański wydany w Polsce, nawet i dzisiaj bardzo trudny do zdobycia.
Tego samego dnia otrzymał dokument najważniejszy: Polski Paszport. Jedyny dokument jakim Władek posługiwał się do tego momentu była jego legitymacja szkolna. Od tej pory miał dwa: paszport i patent, jedyne dokumenty, którymi posługiwał się do końca życia. Oba sankcjonowały stan faktyczny i w jakimś stopniu wpłynęły na powojenne losy Władysława Wagnera, o czym jeszcze opowiemy. Tymczasem wróćmy do Sydney.
Uroczystości pożegnania trwały dwa dni. Sydney żegnało nadzwyczajnego gościa paradami na wodzie. Polonia australijska zorganizowała uroczystość pożegnalną na lądzie, w strojach ludowych wystąpiły polonijne zespoły, orkiestry, poczty sztandarowe. Uroczysty moment następuje tuż przed oddaniem cum, gdy w kokpicie “Zjawy III” naczelnik australijskiego skautingu mocuje srebrną tablicę z napisem:
“WŁADYSŁAWOWI WAGNEROWI
Z POLSKIEGO HARCERSTWA MORSKIEGO
Od
SKAUTOW MORSKICH W SYDNEY, Nowa Południowa Walia
Na pamiątkę Jego wizyty na jachcie Zjawa III w trakcie podróży dookoła świat.
I w dowód wielu trwałych przyjaźni zawiązanych podczas jego pobytu w Australii
Lipiec 1938″
Cudem wyszła cało z opresji dramatycznych wydarzeń i dzisiaj (2012 rok) zdobi ścianę domu Mabel Wagner w Winter Park, tuż obok wykonanych przez Władysława Wagnera modeli trzech Zjaw.
© Zbigniew Turkiewicz
Za zgodą: http://www.odysea.org.pl/