Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl
Kolejna pogadanka emerytowanego regatowca Eugeniusza Ziółkowskiego. Myślę, że adresowana przede wszystkim do szuwarowców, którzy wreszcie na morze się wybiorą. Na jeziorach nawet huraganowy wiatr, łamiący drzewa, zrywający dachy a nad wodą podnoszący pył wodny – wysokiej fali nie podniesie. Po prostu – „fetch” za krótki. Na morzu nawet umiarkowany wiatr, wiejący długo i z tego samego kierunku – potrafi wybudować wcale wysokie fale. A fale mają to do siebie, że zazwyczaj zazdroszczą jachtom prędkości. Pogadanka Gienka traktuje o tym jak „się ułożyć” z falowaniem, aby skutecznie żeglować na wiatr.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Ułożeni z falą – psia wachta 16
Zjawisko falowania wody opisano wielokrotnie w prostych materiałach szkoleniowych, podręcznikach i rozprawach naukowych, w większości przypadków koncentrując się mechanicznej stronie zagadnienia. Autorzy zgodnie z teorią, ale też trochę z uporem maniaka rysują okręgi i elipsy ruchu cząsteczek wody. Jak to przełożyć na zrozumiały język i wyciągnąć praktyczne wnioski, które pomogą nam ponieść mniejsze straty, a może nawet osiągnąć korzyści?
Drogi Czytelniku, jeśli po tym wstępie nadal pozostałeś na stronie, to obiecuję Ci w dalszej części, przedstawić parę propozycji żeglowania na fali, w możliwie największej z nią symbiozie. Terminu symbioza, użyłem celowo, wszak żeglarz i fala to dwa organizmy, które powinny ze sobą współżyć. Moim zdaniem fala wodna, a szczególnie fala morska ma wszelkie cechy organizmu. Rozmnaża się w sposób spontaniczny, żywi się wiatrem, a jej przebiegłość i złośliwość jest dowodem na posiadanie inteligencji.
Współpraca z takim partnerem wymaga poznania jego głównych cech charakteru: długości, wysokości i prędkości. Długość to odległość pomiędzy dwoma kolejnymi grzbietami fali, wysokość określamy tak jak wysokość usypanego kopczyka – od podstawy do szczytu. Prędkość jest parametrem trudniejszym do określenia, dla naszych rozważań bardziej istotna jest różnica między prędkością naszego jachtu i fali.
Jak będzie oddziaływała na jacht fala i jak optymalnie z nią współpracować, zależy od kursu względem kierunku falowania.
Kiedy płyniemy ostro na wiatr, w większości przypadków płyniemy również pod falę. Fala, która nie zakłóca w wyraźny sposób prędkości jachtu i kursu, jest przyjemnym urozmaiceniem żeglowania i nie musimy poświęcać jej większej uwagi. Pracowity samoster daje sobie radę.
Podczas silniejszego wiatru fala wypiętrza się (rośnie jej wysokość) wydłużą się i przyspiesza. Jacht wyraźnie „hamuje” wpływając dziobem w grzbiet fali. Nadal możemy używać samosteru, ale wraz ze wzrostem wysokości fali jego praca będzie coraz gorsza. Wyraźnie spowolnimy, a każda nowa fala zamieni się w pięść boksera wagi ciężkiej walącego bezlitośnie w dziób. Jeśli mamy chwilę czasu i resztki marynistycznego romantyzmu dajmy odpocząć mechanicznemu sternikowi i weźmy rumpel lub koło sterowe we własne ręce.
Jeśli długość fali znacznie przekracza długość naszego jachtu, ze sterowaniem nie będzie problemu, a korzyści z ręcznego sterowania wymierne. Po pokonaniu kilkudziesięciu fal zaobserwujemy pewną prostą zależność. Jacht wpływając na falę, traci prędkość i przechyla się dodatkowo z powodu wyraźnie przebranych żagli. Można by w tym miejscu popisać się dość długim teoretycznym wywodem, jaki wpływ na takie zachowanie jachtu mają przemieszczające się cząsteczki wody i zmieniający się kierunek wiatru pozornego. Ograniczę się do rad praktycznych. Aby ograniczyć „hamowanie” podczas wspinaczki na falę, powinniśmy optymalnie wykorzystać żagle. Pierwsza rada to z odpowiednim wyprzedzenie „wyostrzyć” do wiatru, tak aby uniknąć „przebrania” żagli. Druga rada to poluzować na czas wspinaczki żagle utrzymując kurs. Luzowanie i wybieranie żagli w rytmie fal podczas żeglugi przyjemnościowej ociera się o masochizm, więc pozostańmy przy wyprzedzającej, płynnej zmianie kursu. Gdy już pokonamy szczyt fali, jacht zacznie przyspieszać i konieczne będzie „odpadanie”, aby żagle pracowały optymalnie. Płynąc na wiatr pod ustabilizowaną długą falę, dość szybko wpadniemy w rytm i będziemy odruchowo pracować rumplem lub kołem sterowym.
Tak klasyczny układ żeglowania pod wiatr niestety nie występuje często na Bałtyku i innych małych morzach. Często fala jest wypiętrzona i krótsza od jachtu. Przypomina bardziej pojedyncze ruchome pagórki udekorowane białymi grzywkami, płynące mniej więcej z jednego kierunku. Jak poradzić sobie z taką sytuacją? Warto trochę odpuścić z ostrego kąta żeglugi na wiatr, zyskując w miarę stabilną prędkość. Jeśli mamy dobry samoster uwzględniający kierunek wiatru, to nasze ręczne sterowanie niewiele poprawi skuteczność żeglugi. Najważniejsze jest zachowanie prędkości manewrowej. Przy bardzo silnym i gwałtownym wietrze żeglowanie przechodzi w fazę sztormowania i tutaj warto znać parę skutecznie działających modlitw niezależnie od wyznawanej wiary.
Kiedy płyniemy z wiatrem, fala dogania nas i wyprzedza (pomijam współczesne jachty regatowe). Wydaje się, że sytuacja wymarzona, nie nadkładamy drogi (nie musimy halsować), odczuwalny wiatr jest słabszy i płyniemy prosto do celu. Przy wiatrach słabych i średnich, niskiej fali, wszystko rzeczywiście działa optymalnie.
Przy silniejszym wietrze i wyższej fali kończy się sielanka. Kurs z wiatrem, a w szczególności pełny fordewind, staje się kursem trudnym do utrzymania, czasami wręcz niebezpiecznym. Wodne klapsy fali nadbiegającej od rufy dezorientują sternika odwrotną reakcją wychylonego steru, a boczny rozkołys jachtu utrudnia życia na zewnątrz i wewnątrz jachtu. Jak uspokoić szczególnie uciążliwe boczne kołysanie?
Postaram się opisać bez wykresów, wieloboków różnych wektorów przyczyny bocznego rozkołysu jachtu przy pełnym fordewindzie. Dla uproszczenia wyobraźmy sobie, że w połowie wysokości masztu przyczepiona jest lina ciągnięta przez diabła mniej więcej zgodnie z kierunkiem wiatru. Gdyby diabeł był aniołem, ciągnąłby za linę dokładnie prosto przed dziobem w linii symetrii jachtu. Niestety na końcu liny jest diabeł, który złośliwie ciągnie raz w lewo raz w prawo. W efekcie siła przyłożona w połowie wysokości jachtu kiwa nas raz w lewo raz w prawo. Dzieje się tak dlatego, że nasz jacht nie płynie prosto, lecz „myszkuje” z powodu fali, która najpierw popycha do przodu rufę, a następnie więzi nurkujący dziób. Teoretycznie diabeł ciągnie nas prosto, a my za nim nie nadążamy.
Jak temu zaradzić?. Recepta niby jest prosta, ale wykonanie trudne. W praktyce należy sterować w kierunku przechyłu. Jeśli jacht przechyla się na lewą burtę – skręcamy w lewo, przy przechyle na prawą burtę skręcamy w prawo. Nasze ruchy sterem powinny być możliwie krótkie. Jeśli nabierzemy pewnej wprawy, to w nagrodę boczny rozkołys jachtu ograniczymy do minimum, z czego ucieszy się ta część załogi, która szykowała się do straszenia lwów morskich. Pisząc o sterowaniu, celowo użyłem określenia, skręcamy w lewo lub w prawo. Chodzi o uzyskanie efektu skręcania we właściwą stronę, co przy fali z rufy nie jest jednoznaczne z wychyleniem steru na tę samą burtę co przy żegludze na wiatr. W chwili wodnego klapsa grzbietu fali w rufę woda napiera na płetwę steru od strony rufy, a nie jak zazwyczaj od strony dziobu. Zjawisko to jest wyczuwalne i różnie odbierane przez jacht, efekt naporu wody na płetwę steru od rufy rośnie wraz ze wzrostem różnicy prędkości fali i jachtu.
Dalsze rozważania zaprowadzą nas w zawiłości żeglowania na fali, które niewiele nam pomogą w żegludze przyjemnościowej, wprowadzając tylko zamęt.
Pozostało nam jeszcze omówienie żeglowania przy bocznej fali, ale tu niewiele można poradzić. Cytując klasyka „koń jaki jest, każdy widzi”
Życzę przyjemnej żeglugi na fali.
Eugeniusz Ziółkowski