We wrześniu mieliśmy możliwość intensywnie trenować na wodach Zatoki Gdańskiej. Ten wyjazd był dla nas bardzo ważny. Dał bowiem nam możliwość sprawdzenia z czym tak na prawdę przyjdzie nam się zmierzyć podczas rejsu Świnoujście-Gdynia w sezonie 2013. Musieliśmy przetestować katamaran, siebie i sprzęt, żeby wiedzieć co należy poprawić i nad czym należy więcej pracować. W czerwcu nie będziemy już mieli na to czasu.
PRZYGOTOWANIA
Sam okres przygotowań do wyjazdu dał nam zdrowo w kość. Stanęliśmy przed wyzwaniem przygotowania sportowego katamaranu do długodystansowej żeglugi. Tydzień ciężkiej pracy bez czasu na sen. Chodziliśmy jak zombie, śpiąc kilka godzin na podłodze w warsztacie. W dzień pracowaliśmy przy kadłubie i takielunku a w nocy zaplataliśmy liny i szykowaliśmy osprzęt do montażu następnego dnia . Godzinę przed wyjazdem montowaliśmy ostatnie elementy, gdy katamaran stał już przypięty na przyczepie. Czas nas gonił, ale wiedzieliśmy, że musimy zdążyć.
WELCOME TO HEL
Tydzień pracy i strasznie długą podróż na Hel staraliśmy się odespać pierwszego dnia. Na zatoce idealne warunki: silny, równy zachodni wiatr stawiał na nogi. Mimo zmęczenia nie próżnowaliśmy. Po trzech godzinach od przyjazdu katamaran stał już przygotowany do pływania. Pierwszy rejs próbny w trójkę. Prawie półtorej godziny na trasie Jastarnia-Gdynia. Nieźle jak niedotrymowany i przeciążony katamaran. Na pierwszy rzut oka widać różnicę między morzem a jeziorem. Równy wiatr pozwala wykorzystać zalety katamarana i unieść nawietrzny pływak nad wodę. Fala jest wysoka lecz o wiele dłuższa. Po powrocie przyszedł upragniony sen.
Mijały kolejne dni i kolejne niespodzianki. Pierwszego dnia, kilka drobnych rzeczy do poprawienia. Drugiego nic się nie urwało, a trzeciego zgubiliśmy jedną przetyczkę. Szło zbyt gładko. W pierwszym etapie testów, na Zalewie Sulejowskim urywało nam się po kolei wszytko. Podczas modernizacji katamaranu przed wyjazdem do Jastarni wyszliśmy z założenia, że jeżeli choć raz pomyślimy że coś może nie wytrzymać, po prostu to zmienimy. Wyrzuciliśmy zbędne szekle, liny i węzły. Wszytko zawiązaliśmy lub szplajsowaliśmy na wysoko wytrzymałą dyneemę.
REJSY NOCNE
Do trzeciego dnia nic się nie urwało. Postanowiliśmy więc podnieść poprzeczkę i popłynąć nocą do Gdyni.W nocy widać więcej niż w dzień. Wszędzie palą się światła, które można dokładnie zidentyfikować, pod warunkiem, że ma się je naniesione na mapę. Naszą morską mapę na której nawigowaliśmy na Zatoce, przerysowywaliśmy na grubej folii transparentnym markerem prosto z komputera. Była to prawdziwa mapa morska z zachowaną skalą i naniesionym najważniejszymi obiektami, bojami, routami i niebezpiecznymi mieliznami.
Nasz katamaran był wyposażony w światła pozycyjne, dziobowe i pokładowe. Nie baliśmy się więc tego rejsu, tym bardziej, że farwater oświetlał nam księżyc w pełni. Nasze postępy monitorował przez satelitę zespół na brzegu. Mimo, że się nie widzieliśmy czuliśmy ich oddech nad głowami. O 01.20 wypłynęliśmy z Jastarni w stronę Helu. Wiatr wiał prosto od Gdyni. O 02.00 na trawers latarni morskiej „Hel”. Wychodzimy na pełne morze. Kurs – Górki Zachodnie. Chcieliśmy popłynąć w tym kierunku jeszcze 2 mile a następnie przełożyć się na Gdynię. Wiatr jednak odchodził i tracił na sile. Musieliśmy złapać więcej wysokości. O 02.20 przecięliśmy routę podejściową do portu w Gdańsku. Routa to taka wodna droga po której jeżdżą gigantyczne stalowe statki. Filip spojrzał za rufę i zbladł. Milę za nami parł na nas wielki kontenerowiec. Zapaliliśmy światła, jednak na tle rozświetlonej tysiącem kolorowych światełek Gdyni nie było nas widać. Zmieniliśmy ostrożnie kurs, uważając aby nie wywrócić katamaranu. Prawdopodobnie oznaczało by to naszą śmierć. Tym razem się udało, w Gdyni byliśmy o 03.50. Stanęliśmy w porcie jachtowym i ruszyliśmy na miasto. Potem szybki i niezwykle emocjonujący powrót na genakerze i przyprawiające o zawrót głowy surfowanie na fali. Przyspieszenie jakiego doznawaliśmy zrzucało nas z pokładu. O 07.15 byliśmy z powrotem w Jastarni.
Pierwszy nocny rejs przełamał bariery i podniósł poprzeczkę. Następnego dnia chcieliśmy powtórzyć to jeszcze raz. Zapadał zmrok, gdy pruliśmy do Gdyni przez środek Zatoki Gdańskiej. Na wodzie pusto. Żadnego jachtu, kutra czy chociażby mewy. Tylko my i szybko oddalający się spieniony kilwater. Nie byliśmy jednak sami. Nad naszymi głowami krążyła mała awionetka. Nie dziwię się, ten widok musiał zwrócić uwagę. Mała łódka zasuwająca po morzu po zmroku nie była normalnym widokiem. Zapaliliśmy nasze światła i odleciała. Teraz byliśmy zdani tylko na siebie. Pod Oksywiem zrobiliśmy zwrot. Niebo zaszło szarym stratusem, który ukrył za sobą księżyc. Zapadły ciemności a do Jastarni pozostała nam godzina szalonej żeglugi. Emocje zaczęły buzować, gdy wpłynęliśmy pomiędzy dwie mielizny między Kuźnicami a Jastarnią, zaczynające się w odległości 2 mil od brzegu. Światła wysiały. Wysztrandowanie przy tej prędkości na jedną z tych mielizn mogło skończyć się zniszczeniem pływaka. Miecze wyrywające skrzynki mieczowe rozpruły by całe dno. Jechaliśmy półwiatrem z szaloną prędkością. Zrzuciliśmy foka i zarefowaliśmy grota. Prędkość prawie nie spadła. Jechaliśmy na krawędzi i dobrze o tym wiedzieliśmy. Każdy był skupiony na swojej pracy. Cisza potęgowała napięcie. Dopłynęliśmy. Co ciekawe stanęliśmy na mieliźnie kilka metrów od plaży. Po raz kolejny sprawdziliśmy się jako załoga. Mieliśmy już dość nocnych rejsów. Na niebie nie było już księżyca i nie miał kto oświetlać nam drogi.
FALE
Przez następne dni kursowaliśmy pomiędzy Jastarnią a Helem, często halsując się pod samą Gdynię. Zafalowanie znacząco się zwiększyło. Podczas rejsu na Hel surfowaliśmy na półtorametrowych falach. W dolinie chowaliśmy się pomiędzy ich wierzchołki. Nieustannie pracowaliśmy sterem. Przy zjeździe z wodnej górki nietrudno wbić się dziobem w następną. Prawdopodobnie skończyło by się to fikołkiem do przodu.
Na Helu odpoczęliśmy siedząc na ławce pod fokarium i grzejąc się na słońcu. Przed nami roztaczał się wspaniały widok. Nasz własny katamaran stojący na tle odległej Gdyni. Zaledwie kilka lat temu pomysł rejsu wzdłuż wybrzeża wydawał się niemożliwy. Wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy do tego przygotowani. Teraz brakuje tylko wyposażenia, lecz mamy nadzieję, że zdążymy je jeszcze skompletować.
Po bardzo miłej konsultacji sytuacji hydro-meteo z miejscowymi szyprami , podjęliśmy decyzję o rychłym powrocie do Jastarni. Nalegali jednak, byśmy zostali w porcie a już najlepiej w tawernie i śpiewali z nimi do białego rana. Bardzo lubię tawernę „Capitan Morgan”. Jest to jedyna tego typu knajpa jaką znam. Żal było płynąć jednak trzeba było jakoś wrócić przed zapowiadanym wzrostem siły wiatru i możliwymi burzami. Wyszliśmy w drogę powrotną do Jastarni. Z południa już toczyły się na nas wielkie chmury burzowe. Płynęliśmy możliwie najbliżej półwyspu, aby w razie potrzeby uciec do brzegu. Tym razem musieliśmy przedzierać się pod falę i wiatr. Na ich szczytach nasz katamaran wyskakiwał w powietrze podrywając chmury wodnego pyłu.
GDZIE JEST GRANICA?
Żeglarstwo, zawsze było, jest i będzie obarczone pewnym ryzykiem. Nieważne czy pływamy po Zalewie Sulejowskim, Mazurach czy Morzu. Zabawa na granicy wiatru i wody jest nieprzewidywalna. W ciągu kilku minut sytuacja może się diametralnie zmienić na naszą niekorzyść. Margines błędu na małym przeżaglowanym katamaranie znika bardzo szybko, w odróżnieniu od ciężkich jachtów morskich radzącymi sobie dzielnie z największymi sztormami.
Należy pamiętać, że zawsze należy zachowywać środki bezpieczeństwa , niezależnie od tego czy płyniemy w dzień czy w nocy, czy w ciszy czy gdy mocniej wieje. Nie ma różnicy również czy wypływamy na godzinę czy miesiąc, bo w każdej chwili mogą spotkać nas sytuację do których nie jesteśmy przygotowani. Prawda jest taka, że rejsy które odbyliśmy we wrześniu po Zatoce Gdańskiej nie były wcale bezpieczniejsze niż te planowane przez nas po otwartym morzu. Nie byliśmy przygotowani na dryfowanie na wywróconym katamaranie przez całą noc. Doświadczenia te dały nam jednak solidną podstawę do dalszych projektów.
WRZESIEŃ NAD MORZEM
Regularnie od kilku lat jeździmy we wrześniu na Półwysep Helski. Jest to najlepszy czas żeby w pełni chłonąć nadmorski klimat. Silne wrześniowe wiatry dają duży zastrzyk jodu i … adrenaliny. Poza idealnymi warunkami do uprawiania żeglarstwa jest to najlepszy czas na zwiedzanie i długie nocne spacery. Mimo pustych plaż, campingów i zamkniętych dyskotek wychodzi na jaw głęboko ukryta magia rybackich miasteczek, wcale nie gorszych od tych na Bornholmie, kontynentalnej Danii czy Szwecji. Wąskie uliczki Jastarni obstawione z obydwu stron małymi kaszubskimi domkami z przytulnymi ogródkami obrośniętymi malwami wyglądają na nienaruszone przez czas od dobrych kilkuset lat.
Po sezonie jak ktoś to już kiedyś zauważył jest znacznie taniej, szczególnie gdy mieszka się w surferskiej ciężarówce na plaży. Nam udało się znaleźć miejsce na kampera tuż przy samej zatoce. Co ważniejsze staliśmy tam za darmo, nie płacąc za prąd, wodę i internet. Jeżeli myślicie, że to niebezpieczne to ostrzegam, że na najbliższym kempingu sam właściciel gania swoich klientów z kijem basebalowym i rzuca bardzo brzydkimi słowami. Oczywiście musicie za to zapłacić całkiem niezłe pieniądze. Z czystym sumieniem polecamy więc koczowanie na plażowym parkingu.
PODSUMOWANIE
Podczas 10-cio dniowego pobytu w Jastarni zrobiliśmy naszym katamaranem prawie 500 mil morskich po Zatoce Gdańskiej w tym 80 mil w nocy. Zaliczyliśmy dwie wywrotki w tym jedną całkowitą (do góry dnem), pływaliśmy z całkowicie zalanymi kadłubami. Podarliśmy grota i foka oraz zepsuliśmy moduł oświetlenia. Żadnych poważniejszych usterek nie zanotowaliśmy, z czego jesteśmy bardzo dumni. Jeżeli skompletujemy niezbędne wyposażenie do przyszłego sezonu, mamy duże szanse na powodzenie naszego rejsu wzdłuż polskiego wybrzeża na trasie Świnoujście-Gdynia.
Trzymajcie za nas kciuki.
Filip, Bartek i Aron
Źródło: http://www.team.klimatyzacja.pl