„Pisz i Płyń”, czyli morska opowieść Kacpra Raczka

0
703

Dzień 15.

Lotnisko w Warszawie zostało już tylko mglistym wspomnieniem. Dookoła widzę tylko bezkres Oceanu Spokojnego od czasu do czasu z wody wyskakują radosne delfiny, które są jedynym towarzyszem mojej morskiej wędrówki. Na śniadanie zjadłem liofilizowaną wołowinę, popiłem kubkiem gorącego kakao. Pełen sił i nadziei w związku ze zbliżającym się postojem na wyspach Samoa umyłem i ogoliłem się, by nie wzbudzać swoim wyglądem niechęci wśród tubylców.

Łódź sprawuje się znakomicie, nowoczesny silnik Rolls-royce’a przecina fale niczym błyskawica. Przed wieczorem dobiłem do malutkiej wysepki Upolu.

Dzień 16.

Dopiero dziś stawiałem pierwsze kroki na lądzie. Wieczorem byłem zbyt zmęczony, by zejść z łodzi. Wyspa okazała się niezwykle przyjazna, a jej mieszkańcy bardzo gościnni. Pierwszy raz od dwóch tygodni nie musiałem jeść jedzenia z paczek. Zajadałem się pysznymi langustami i homarami, a na deser zjadłem sorbet z mango. Samoańskie kobiety są niezwykłej urody. Mają piękne czarne włosy i cerę w kolorze mlecznej czekolady. Po powrocie na łódź oddałem się rozmyślaniem nad moją przyszłością. Do tej pory całe moje życie poświęciłem pracy. Stworzyłem jedno z najlepiej prosperujących biur architektonicznych w kraju, tak pochłonęło to mój czas, że nie zauważyłem, gdy dobiłem czterdziestki. Poczułem, że życie to coś więcej niż praca. Bardzo podobała mi się Gabrysia, która pracowała w jednym z moich trójmiejskich biur, jednak wstydziłem się zaprosić ją na drinka. Co prawda Borys, mój najlepszy przyjaciel, twierdził, że widać iż podobam się również Gabrysi, ale nie bardzo mu wierzyłem.

Tak rozmyślając zasnąłem kołysany falami przypływu. W środku nocy obudziły mnie dziwne dźwięki, otworzyłem oczy i ostrożnie rozejrzałem się dookoła. W rogu mojej kajuty zauważyłem jakieś zwierzę, była to mała małpka, która z zainteresowaniem dobierała się do mojego komputera.

Dzień 23.

Wczorajsza burza uszkodziła system nawigacyjny mojej łodzi. Do najbliższego portu mam jeszcze kilka dni drogi, na szczęście mam dobre mapy, a rozświetlone niebo wskazuje mi drogę, mam nadzieję, że w Sidney będę mógł naprawić system nawigacyjny. Ocean Spokojny wbrew pozorom taki spokojny nie jest, właśnie dostałem informację, że zbliża się kolejny front burzowy. Perseusz, moja łódź, ponoć jest niezatapialna, jednak źle znoszę kołysanie w czasie burzy. Jestem nieco odwodniony i marzę o stałym lądzie pod stopami i uczcie takiej jak na wyspie Upolu. Mam wrażenie, że liofilizowana żywność smakuje zawsze tak samo niezależnie czy jest to kurczak, czy wołowina. Kilka dni temu napisałem maila do Gabrysi. Dzielące nas tysiące kilometrów spowodowały, że zdobyłem się na odwagę                                      i zaproponowałem jej spotkanie w jednym z portów. Do dziś nie dostałem odpowiedzi, więc zaczynam się obawiać, że postąpiłem bardzo głupio, a dziewczyna nie jest mną zainteresowana.

 

Dzień 26.

Jestem w Sidney. W porcie już zajęli się moją nawigacją.  Nadal nie dostałem odpowiedzi od Gabrysi. Jestem przekonany, że z tego nic nie będzie.  

 Zapomniałem dodać, że zabrałem ze sobą małą małpkę, która była weszła do kajuty, kiedy byłem na wyspie Upolu. Mojego nowego towarzysza podróżny nazwałem Kika, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa mam jakieś zwierzę. Kika jest bardzo zabawna, hasa po całym pokładzie i niestety robi okropny bałagan, aż się sobie dziwię, że jej na to pozwalam, bo dotąd najbardziej sobie ceniłem ład i porządek. Po południu dostałem informację, że nawigacja została naprawiona i mogłem wyruszyć w dalszą podróż. Postanowiłem, że będę płynąć wzdłuż kontynentu, kierując się ku Wielkiej Rafie Koralowej.

Dzień 28.

Dziś wielki dzień, wczesnym rankiem przepłynąłem cieśninę Koziorożca, która oddziela wielką rafę od Australii.  Tym samym spełni się moje największe marzenie z dzieciństwa o nurkowaniu w tym bajecznym podwodnym świecie. Około południa zrzuciłem cumy przy Swain Reefs, zacząłem szykować sprzęt nurkowy. Gdy byłem przekonany, że wszystko jest sprawne zanurzyłem się w morzu koralowym. Moim oczom ukazały się niesamowite konstrukcje z koralowców. Podwodny las, który swoją urodą przewyższał wszystko, co do tej pory widziałem. Dookoła pływały niezliczone ilości ryb o wszystkich kolorach tęczy. Obok mnie pływały delfiny, które bardzo mi się spodobały. Było tak cudownie, że nie zauważyłem, że w moich butlach kończy się tlen. Uświadomił mi to alarm monitorujący stan poziomu tlenu w butli. Po powrocie na łódź od razy zasnąłem.

Dzień 29.

Postanowiłem, że dziś będę łowił ryby. Mam na pokładzie małego grilla za pomocą, którego mam nadzieję uda mi się przyrządzić wspaniałą rybę. Wyciągnąłem z szafki wędki i rozsiadłem się na rufie. Po godzinie udało mi się złowić tylko jedną rybę, lecz nie zniechęciłem się i próbowałem dalej. Moja cierpliwość została wynagrodzona i przed wieczorem miałem tuzin ryb gotowych do jedzenia. Po uczcie, nie wiadomo kiedy, zasnąłem patrząc na rozgwieżdżone niebo.

Dzień 32.

Zbliżam się do archipelagu Bismarcka. Od trzech dni przeciskam się pomiędzy niezliczonymi wyspami na Morzu Salomona. Niektóre z nich są czarne jak węgiel i kompletnie pozbawione roślinności, inne z kolei toną w zieleni. Mijam maleńkie łodzie tubylców, którzy łowią ryby, a jest ich tutaj prawdziwa obfitość. Zastanawiam się jak to jest, że te małe łódki nie toną. Mieszkańcy wysp są bardzo sympatyczni. Krzyczą i machają do mnie, gestami zapraszają mnie do siebie. Pomimo różnicy kulturowej świetnie się z nimi dogaduję. Dałem się zaprosić do pewnej rybackiej rodziny na kolację. Na migi starałem się im opowiedzieć o moim świecie, a oni opowiadali o swoim. Zazdroszczę im, że nigdzie nie muszą się spieszyć, a wszystko czego im trzeba, mają na wyciągniecie ręki. Pomyślałem o mojej firmie i poczułem, że od mojego świata dzielą mnie lata świetlne i nie bardzo mam ochotę do niego wracać.

Dzień 57.

Po 25. dniach morskiej podróży dotarłem do Madrasu. Droga nie była łatwa, natrafiłem na kilka sztormów. Od Singapuru płynę sam, bo Kika uciekła z małym malezyjskim chłopcem, który sprzedawał w porcie owoce. Widocznie już miała dosyć suszonych daktyli i ciasnej łódki.

Dzień 58.

Od wczoraj jestem w Madrasie. Dziś odebrałem firmową pocztę, z której dowiedziałem się,  że firma podpisała kontrakt ze światową korporacją na projekt nowego centrum kongresowego w Pekinie.

Do końca podróży pozostało około 300 dni, nie tęsknię za pracą ani za życiem szczura lądowego, mam nadzieję, że Perseusz wytrzyma trudy żeglowania i doprowadzi mnie w całości do portu w Barcelonie, gdzie jest jego macierzysty port.

 

Konkurs organizowany przez portal SailBook.pl w ramach regat SailBook Cup 2013 pod patronatem Marszałka Województwa Pomorskiego, Honorowego Konsula Szwecji w Gdańsku oraz Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Parterami projektu są Miasto Pruszcz Gdański, Gmina Cedry Wielkie i Gmina Pruszcz Gdański.

Fot. Puchar Mariny Gdańsk/ Robert Urbański

Komentarze