NOWE WYDANIE „PRAKTYKI BAŁTYCKIEJ NA MAŁYM JACHCIE”
Istnieją książki, z którymi czas obchodzi się okrutnie. Osuwają się w przeszłość bezpowrotnie, umierają nie karmione zaciekawionym okiem i sercem czytelnika. Są książki, które wytrzymują próbę czasu starzejąc się wolno i dostojnie. Ale jest też niewielka grupa książek, które z wiekiem nabierają przy okazji wartości świadectwa czasów, które na szczęcie odeszły..
Taką książką jest „Praktyka Bałtycka na małym jachcie (po latach)” pod redakcją Zbigniewa Klimczaka. W tym miejscu piszę się zazwyczaj kilka słów o Autorze. W tym wypadku to niedorzeczne, bo Autor, jest powszechnie znany jako promotor żeglarstwa swobodnego i który napisał pierwszą wersję tej książki w czasie, gdy myśl o indywidualnym żeglowaniu Polaka na własnej łódce była w tym samym stopniu wizjonerska, co całkowicie nierealistyczna.
Pamiętam ten dzień, gdy żółto-niebieska okładka zburzyła spokój domu państwa Lisów. U Pana domu wywołała amok i żądze pragnienia posiadania własnego jachtu morskiego. U Pani domu po zobaczeniu okładki wywołała poważną potrzebę rozmów o świętości i nierozerwalności małżeństwa. Tak na marginesie – Drogi Autorze – czy na pewno zależało Ci aby małżonki przyszłych żeglarzy morskich na widok tej okładki wpijały się im w ramię i szeptały strwożone – o Boże!, potwierdzając starą prawdę, że w wysokim morzu nie ma ateistów…
Co czyni tę książkę wartościową? Trzy rzeczy: wiarygodność, zawartość i język opowieści. Wystarczyłaby jedna z tych cech, abyśmy mieli do czynienia z pisarstwem wysokiej klasy. W tym przypadku ich koniunkcja sprawia, że 475 stron czyta się jednym tchem, tylko po to, aby potem wracać i smakować poszczególne rozdziały.
Wiarygodność: książkę pisze żeglarz, który w przydomowym ogródku zbudował 5 (słownie pięć) morskich jachtów własnymi rękami (co w ocenie wybranych kobiet oznacza głębokie przekonanie, że Jego Żona wybrała heroiczną drogę do zbawienia). Ale te pięć jachtów i udokumentowane spenetrowanie całego Bałtyku sprawia, że prawdopodobnie nigdy wcześniej nie mieliście w ręku czegoś tak sensownego i praktycznego. Nie znajdziecie w tej książce niczego, co Wam się prędzej czy później nie przyda. Wątpisz? To odpowiedz szybko na pytanie, co zrobić, aby położony na chwilę ołówek na stole nawigacyjnym nie musiał być co chwilę wyławiany z głębokiej zęzy…
Zawartość: struktura merytoryczna książki zachwyciłaby swoją logiką scholastyków – a więc ludzi, na których skończyła się prawdziwa nauka pogrążając się w mrokach Oświecenia, czego skutki nasza cywilizacja doświadcza do dzisiaj. Podążmy zatem tym tropem i zobaczmy jak Autor odpowiada na 6 fundamentalnych pytań kto? Co? Przy pomocy kogo, czego?…
Język: jest dokładnie taki, jak język mówiony Autora – to niewiarygodne, ale tak jest – od pierwszej do ostatniej strony potoczyście rozwija się gawęda doświadczonego inżyniera morskiego i żeglarza, który z niejednego pieca jadł chleb.
Zatem: kto jest adresatem tej książki? Każdy żeglarz, który zaczyna myśleć o posiadaniu własnego małego jachtu morskiego, przystosowanego do żeglugi bałtyckiej. Jeśli uważasz, że jest to niewykonalne, koszmarnie drogie lub beznadziejnie uciążliwe – to gwarantuje Ci że zmienisz zdanie przed stroną 139. Książka jest niesłychanym akceleratorem marzeń, którego pierwsze wydanie doprowadziło autora niniejszej recenzji do szczęśliwego zwodowania stuletniego, drewnianego „Donalda” i żeglowania na nim z rodziną i przyjaciółmi. Na razie po Bałtyku, ale kto wie? W tym sezonie powiększamy zbiorniki wody słodkiej i paliwa…
Wracając do książki. Co powinieneś zmienić w jachcie, abyś czuł się na nim bezpiecznie – i faktycznie był na nim bezpieczny? Przeczytaj następne 100 stron, gdzie dowiesz się nieco więcej o jachtowej instalacji elektrycznej, nawigacji elektronicznej i 8 pasażerze Nostromo, który nie występował na Mazurach – mechanicznym samosterze, który jest najbardziej pracowitym członkiem załogi, prawie nigdy się nie upija, a jeśli już – to wyłącznie na wesoło…
Następne sto stron zakłada, że masz już przygotowany do rejsu jacht i pora nim wyruszyć na morze. Patrzysz na 4 m półki żeglarskich podręczników w swojej biblioteczce? Te 100 stron są mordercze dla nich – będziesz zdumiony, jak w tak małej objętości można zmieścić prawie całą wiedzę niezbędną, aby skutecznie i bezpiecznie kierować swoim własnym jachtem morskim. A tak naprawdę zostaniesz na głodzie by czytać więcej – i taki jest cel tej książki.
Ale to nie wszystko – gdy mija trzecia nad ranem i czujesz się już dostatecznie zmotywowany i przesycony wiedzą, Autor oddaje głos doświadczonym kapitanom. Przeczytałem ich rady z najwyższym zainteresowaniem. Tak, lektura „Praktyki Bałtyckiej na małym jachcie” jest przede wszystkim literaturą faktu!
I na koniec refleksja. To charakterystyczne dla wybitnych wizjonerów. Pierwsze wydanie pojawiło się w niewłaściwym czasie – co najmniej 10 lat za wcześnie. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna – kupno jachtu w Europie nadającego się do żeglowania po Bałtyku jest w zasięgu ciężko pracującego studenta. A utrzymanie? Też. Oczywiście nie poluj na www.blocket.se – te łowisko jest już mocno przez Polaków przełowione. Szukaj na www.scanboat.com W środku zimy znalazłem tam jacht 9.20 m, gotowy do sezonu, z kompletem 7 żagli (właściciel lubił się ścigać turystycznie) i silnikiem po fabrycznym remoncie (jeszcze na gwarancji). Cena: 8200 zł (osiem tysięcy dwieście złotych). Warunek: w ciągu 5 dni należało jacht zabrać, gdyż należało opróżnić drogie miejsce klubowe dla nowego i znacznie większego nabytku. Potencjalny nabywca zawahał się na 6 godzin starając się negocjować cenę – i pozostał potencjalnym nabywcą…Ważna lekcja do przyswojenia.
Wracając do niebiesko-żółtego smakołyku. Książka jest wysublimowana edytorsko – zasługa Małgorzaty i Zbigniewa Klimczaka. Nasycona ilustracjami sprawia, że nawiguje się po niej wyjątkowo łatwo. Ale uprzedzam, jeśli jutro masz ważny dzień – nie zaczynaj jej wieczorem…
Opiniodawca (nazwisko – patrz rewers strony tytułowej)