Indra – od ujścia Tamizy do Wysp Kanaryjskich cz.2

0
769

Kolejna część opowiadania z pokładu Indry. Pierwszy odcinek od ujścia Tamizy do Wysp Kanryskich dostępny TUTAJ

 

30 września

Od wczoraj 22:00 LT jesteśmy w La Coruna, Hiszpania przywitała nas chłodem i deszczem.

Biskaje w sumie zajęły nam 5.5 dnia. Rejs spoko poza paroma godzinami (w sumie) flauty i trzepania żaglami oraz gęstej mgły w dzień i w nocy (parę razy widoczność spadła do 25m, ale AIS działa jak na razie na tymczasowej antenie do 7Nm i daje trochę spokoju). Fronty do dupy, wiec jesteśmy uziemieni tu przynajmniej do końca tygodnia.

Dla całej naszej trójki – Słoń, Huzar i Ja – to był najdłuższy rejs w życiu, żeglowanie non stop, dzień i noc. Czuliśmy satysfakcję! Super przeżycie, szczególne nocne wachty. Noc potrafi pobudzać wyobraźnię, mimo to lubię nocne pływanie, czuję się zadziwiająco bezpiecznie.

Nie zawsze pod pokładem można było normalnie funkcjonować. Ciągłe przechyły nie ułatwiały utrzymywania równowagi, gotowania i spania. Mimo to, nie tęsknię za równą podłogą, wygodnym i ciepłym łóżkiem!

No i delfiny, każdego dnia z nami. To musi być jakiś znak.

W La Coruna byliśmy parę dni. Cześć czasu spędziliśmy na kotwicy, cześć w marinie pracując nad Indrą i przygotowując ją do dalszej podróży. Ostatniego wieczoru przed wypłynięciem, udaliśmy się pospacerować po starym mieście. Spacer zakończyliśmy w super klimatycznym miejscu sprzedającym dojrzewające szynki i lokalne sery. Widok powywieszanych pod sufitem dojrzewających ud świńskich był niesamowity i do tego zniewalający zapach dojrzewającego mięsa w powietrzu. Zakupiliśmy kilka plastrów 2 letniej szynki, do tego kilka kawałków sera i czerwone wino. Połączenie tych wszystkich smaków zwaliło nas z nóg! Niektóre szynki potrafią tak dojrzewać nawet 5 lat. Po spacerze udaliśmy się na łódź, wypoczywać i zbierać siły na jutrzejszy dzień. Dzień rozpoczęliśmy od wizyty w supermarkecie, później prysznic, tankowanie wody do zbiorników i ruszamy. Kolejny postój Figuar de Foz, Portugalia. W sumie mamy do pokonania ok 200Nm.

8 października

Do Figueira da Foz dotarliśmy o północy. Podczas naszego przelotu do Portugalii, zawitał do nas gość z dalekiego lądu. Został z nami całą noc. Przysiadł sobie wygodnie na suszarce do naczyń pod pokładem i spał tak do 5:00 nad ranem. Po całonocnym wypoczynku na Indrze, poleciał dalej.

obraz nr 1

Portugalia powitała nas letnią pogodą. Miła odmiana po zimnej i deszczowej Hiszpanii. No, to tylko po piwku w kokpicie, aby uczcić zaliczenie kolejnego etapu podróży i można udać się na spoczynek. Poranek był cudowny! Pieścił nasze ciała upalnymi promykami słońca, do tego prysznic po 3 dniach spędzonych na wodzie. Wszystkie zmysły szalały z radości. Po śniadaniu udaliśmy się na rekonesans po okolicy. Portugalia urzekła mnie swoją oryginalnością. Miasteczko pełne było budynków z ceramicznymi, różno wzorzystymi i kolorowymi fasadami i do tego piękne plaże. W drodze powrotnej, zakupiliśmy w supermarkecie na obiad kawałek dojrzewającej wołowiny, owoce i warzywa. No i kolejne miłe zaskoczenie. Wszystko smakowało wybornie. Tak odmiennie od tego co zwykliśmy jadać w Londynie. Na nowo poznajemy smaki. Smaki czystej natury!

Następnego dnia znów byliśmy w podróży. Tym razem celem było Alvor. Alvor jest przepiękna wioseczka rybacką z wąskimi, malowinczymi ulicami i klimatycznymi knajpkam z pięknymi obrusami w kratkę na stołach. Miejsce, w którym wszystko toczy się własnym pędem. Wszyscy są zrelaksowani, uśmiechnięci, zadowoleni z życia.

Portugalia jest piękna! Ludzie są bardzo radośni, jedzenie i wino przepyszne, zapachy natury unoszące się w powietrzu. Do tego pierwsze ciepłe morze i słońce od początku podróży. Jestem zauroczona!

obraz nr 2

Podczas pierwszej kolacji w restauracji, mogliśmy doświadczyć portugalskiej gościnności. Zaprzyjaźniliśmy się z portugalska parą, która siedziała tuż obok nas przy stoliku. Od niewinnego pytania, na temat portugalskiego jedzenia, rozmowa potoczyła się w różne strony tematyczne, trwała 3 godziny i zakończyła się degustacją lokalnych trunków. Z Ricardo i Sandrą  spotkaliśmy się jeszcze raz, tym razem u nas na łódź i jednego dnia wspólnie żeglowaliśmy. Odwiedziliśmy kilka pobliskich, pięknych lagun a dzień zakończyliśmy w Ich ulubionej tawernie w Portimao, degustując lokalne pyszności – owoce morza, ryby, acordaz – tradycyjną, portugalską zupę z czerstwego chleba, przepyszne desery i lokalne wina. To naprawdę była uczta dla wszystkich zmysłów.

14 października

Właśnie stoimy koło największego na świecie trimaranu, który czeka na ‘złą’ pogodę by spróbować pobić rekord trasy Kolumba – Cadiz –San Salvador (plany – coś ponad 7 dni).

Maxi Spindrift 2:
The largest offshore racing maxi trimaran ever built
Lenght overall 40 m
Beam overall 23 m
Air draft 47 m
Hull draft 5,80 m
80 tons of mast foot pressure

Po cudownym, wypoczynkowym i relaksacyjnym czasie w Alvor i Portimao udaliśmy się do Villamoura, gdzie mieliśmy umówione spotkanie z fachowcem od takielunku. To było ciężkie doświadczenie. Trafiliśmy do portu, w którym były same ociekające kasą łodzie motorowe i jachty. Zrobiliśmy co mieliśmy zrobić i parę godzin później byliśmy znów w podróży. Tym razem do Faro (z polecenia pomocnika fachowca od olinowania). Miejsce miało być klimatyczne, z ryneczkami rybnymi i parkiem narodowym. Do Faro zapłynęliśmy ok 22:00. Przerażeni wielkim miastem i nisko przelatującymi samolotami co 2 min, z samego rana byliśmy ponownie w podróży. Tym razem wracaliśmy do naszego, pięknego Alvor, gdzie wiedzieliśmy że w spokoju i ciszy, blisko pięknej natury zrelaksujemy się przed kolejną, tym razem dłuższą podróżą na Wyspy Kanaryjskie.

Powrót z Faro okazał się być wielką i ciężką przygodą. Najpierw silne prądy nie pozwoliły nam opuścić okolicy (czekaliśmy na odpływ ok. 1 godz.), później silny, w dziób wiatr a na zakończenie flauta i silnik ;(

Do Alvor zapłynęliśmy o 6:00. Podróż była długa i bardzo wyczerpująca. Po krótkim odpoczynku, aby nie tracić czasu, udaliśmy się do miasteczka. Odwiedziliśmy restauracje Casa d’Avo Maria , którą wypatrzyliśmy w jednej z ulotek. Miejsce z opisu brzmiało ciekawie. Miało serwować prawdziwe smaki Portugalii, zdrowe i pyszne jedzenie. Po 2km spaceru na obrzeża Alvor, dotarliśmy do Casa d’Avo Maria. Restauracja okazała się być przydrożnym barem, w którym usłyszeliśmy od kelnera, że musi sprawdzić w kuchni, czy coś jeszcze zostało do jedzenia. Była zaledwie 15:00. Mieliśmy dużo szczęścia, załapaliśmy się jeszcze na duszony policzek świński i zupę warzywną. Posiłek był smaczny, ale nie byliśmy usatysfakcjonowani, ponieważ spodziewaliśmy się hitów kulinarnych!

 

Za zgodą Patrycji i Łukasz
http://indrartw.pl/

Komentarze