Ciesząc się spokojem Atlantyku, zacząłem mieć więcej czasu na przemyślenia techniczne. Niby nic się jeszcze nie urwało (gdy to piszę rozpoczął się 6 tydzień rejsu), ale pewne rzeczy budzą moją obawę co do ich funkcjonowania. Na pierwszy rzut poszła instalacja zapewniająca prądu na jachcie, nazywana pokładową elektrownią. No to zacznijmy od tego co znalazło się na pokładzie i ile kosztowało (ceny podaje z pamięci i nie uwzględniają kosztów dodatkowych takich jak kable, bezpieczniki czy tablice rozdzielcze):
– 4 panele słoneczne o mocy 38 Wph Sun Ware cena około 1400 zł za sztukę 5600 zł
– Generator wiatrowy Silent Wind z regulatorem napięcia 400 W 6000 zł
+ mocowanie wiatraka. W moim przypadku bramka na rufie 4000 zł
– Benzynowy agregat prądotwórczy Honda eu1.0 1kW +instalacja wydechu 5000 zł
Razem: 20 600 zł
Jak już wspomniałem na wstępie, minął ponad miesiąc i wszystko działa, to znaczy jest sprawne. Jednak podsumowanie kosztów tego zestawu pokusiło mnie o refleksję na temat wydajności i opłacalności takich rozwiązań. Dodam jeszcze że na pokładzie mam 2 akumulatory po 85 Ah. Pierwszy wniosek to fakt, że nie posłuchałem mojego taty, a także kolegi żeglarza Marka Koniecznego, który przyczynił się znacząco do poskładania tego zestawu w jedną całość i radził bym dołożył jeszcze jeden akumulator. Sytuacja bowiem wygląda tak, że gdy wieje i jest słońce mógł bym po naładowaniu 2 podstawowych akumulatorów, ładować trzeci dodatkowy. Nie mam jednak tego 3 i gdy ładnie wiało, patrzyłem ze smutkiem na nie kręcący się wiatrak. Mając większą pojemność akumulatorów, mógłbym mieć wszystko włączone okrągłą dobę. Do rzeczy jednak. Co to znaczy wszystko włączone?
W dzień:
- Komputer ok. 3A
- GPS+AIS+VHF ok. 2A
- Gniazdo USB do ładowania urządzeń wszelakich 1,5A
W nocy:
- Trójsektorowa lampa na topie 1A
- GPS+AIS+VHF ok. 2A
- Gniazdo USB do ładowania urządzeń wszelakich 1,5A
Co średnio daje zużycie na poziomie 5,5 A. Dochodzi jeszcze internet Iridium Pilot i telefon satelitarny, używany jednak przez kilka minut na dobę i nie wpływający za bardzo na bilans energetyczny.
No i tu zaczynają się moje przemyślenia. Co mają współczesne jachtu turystyczne z rzeczy pobierających prąd, czego ja nie mam na pokładzie? O to co przychodzi mi do głowy:
– lodówka,
– autopilot,
– toaleta elektryczna,
– kabestany elektryczne,
– elektryczne rolery żagli,
– windy kotwiczne,
– oświetlenie każdego zakamarka kabiny, szafek, schowków (choć ledowe, to w dużej ilości zaczyna powodować widoczne zużycie)
– ogrzewanie (z reguły na ropę lub gaz, jednak wentylator i sterowanie jest elektryczne),
– czajniki elektryczne i tym podobne drobne wyposażenie AGD i RTV
Można by pewnie wymieniać jeszcze długo, ale to tak tylko dla wyobraźni musiałem sobie wynotować i trochę z utęsknieniem, że nie mam na pokładzie na przykład dobrego nagłośnienia, tylko 2 głośniczki komputerowe, za które zresztą dziękuję darczyńcy. Zapomniałem jeszcze o samej elektronice nawigacyjnej, potrafiącej co prawda pożerać coraz mniejsze ilości prądu, ale za to jej zestawy mamy na jachtach coraz bardziej rozbudowane.
No dobra wróćmy jednak do Perły. Moje zużycie nie przekracza 6 amperów i zestaw za ponad 20 000 zł nie jest w stanie zapewnić mi całkowitej autonomii. Gdy wieje, nie mogę narzekać, jest dobrze. Gdy jest tylko słońce, prądu brakuję. Gdy natomiast jest cisza i niebo za chmurami… nie jest najlepiej. Co prawda agregat to to ogniwo, które ratuje sytuację, ale wiąże się to z paliwem z zewnątrz. Na współczesnym jachcie turystycznym, nawet tej wielkości co Perła (8 m) za 20 – 25 tys. zł można zainstalować nowy silnik stacjonarny.
Nie biorąc na pokład 500 litrów wody (tak jak ja na Perłę w rejs dookoła) a np. 150 litrów wody i 150 litrów paliwa do silnika, spokojnie naładujemy akumulatory. Mając na pokładzie lodówkę i autopilota, nie będzie z tym problemu. Dodatkowo za te same pieniądze otrzymujemy mały, zgrabny i dość cichy napęd, który na pewno lepiej się sprawdzi niż silnik przyczepny. Żeby była jasność! Piszę te słowa już na Atlantyku, gdzie powoli zaczynam odczuwać zbawienny pasat, który pcha mnie na południe. Tak więc to nie tak, że po ponad miesiącu na pokładzie Perły bez silnika aż tak mi tęskno za tym elementem wyposażenia jachtu. Jak wiecie siedzę sobie tutaj podziwiając naturę i po prostu zacząłem się zastanawiać. W czasach gdy wszyscy mówią o ekologii i odnawialnych źródłach energii… i siedząc pod wiatrakiem, patrząc na panele słoneczne tak jakoś mnie naszło. Pod wiatrakiem, który na kursach pełnych przy większej fali i wietrze 10 węzłów, kręci się wkoło swojego masztu, gdy łódką buja. To kolejna rzecz warta rozważenia, przed instalacją wiatraka na niewielkim jachcie.
Pozostaje jeszcze kwestia żywotności i kosztów eksploatacji. Tą rubrykę uzupełnię prawdopodobnie dopiero gdy coś przestanie działać. Na tą chwilę system działa około 1000 godzin bez dodatkowego zasilania z zewnątrz i wszystko jest sprawne.
Oczywiście jest bardzo duża szansa, że nie wykorzystuje w pełni możliwości wiatraka, wtedy gdy wieje wiatr (przy wspomnianym braku dodatkowych akumulatorów). Nie jestem też elektrykiem, więc proszę mnie poprawić jak błądzę w ciemnościach. Piszę z perspektywy użytkownika skazanego w pewnym stopniu na to co już mam i co pracuje non stop, bez wspomagania z lądu.
Podsumowując. Mam wrażenie, że mając do wyboru zakup urządzeń do produkcji, nazwijmy to ekologicznej energii, a nowego silnika stacjonarnego z np. dodatkowym generatorem prądu, to przy współczesnym stylu żeglowania (najdłuższe przeloty na poziomie 2000 – 3000 mil morskich np. przelot przez Atlantyk, gdzie głównie i tak pływamy po 2-3 dni non stop (bez ładowania z lądu)) to energia odnawialna jeszcze cały czas jest mocno dodatkowym wyposażeniem. Biorąc pod uwagę stosunek wydajności do ceny urządzeń. Oczywiście warto o tym pomyśleć mając wolne środki na doposażenie jachtu, bo jak to mówi mój znajomy dziennikarz, żeglarz „kto bogatemu zabroni biednie żyć” i potraktować jako system zwiększający żywotność akumulatorów.
24.07.16 1833 UTC
31 55,900’N 018 17,265’W
tekst i zdjęcia: Bartek Czarciński
P.S. Oczywiście wszystkie moje uzewnętrznienia w tej materii dotyczą jachtów z przedziału 8-10 metrów długości. Czym większa łódka tym i silnik droższy, a i prądu potrzeba więcej. Rośnie za to pojemność portfela Armatora, czego wszystkim nam życzę.