Krótki postój w Kopenhadze przeznaczyłyśmy na szybkie zwiedzanie i odpoczynek po 6 dniach w morzu. Dziś wieczorem znów wypływamy na ostatni odcinek naszego rejsu czyli spowrotem do naszego portu macierzystego – Dziwnowa!
A o tym jak było pisze Brożka:
No to ruszamy w zaktualizowanym składzie. Kaczka pojechała bo Chopin się za nią stesknił, a do załogi dołączyła Sofi, która czekała na nas w Stavanger już od dwóch dni (tak to bywa jak sie podróżuje stopem). Ale hola, hola… ruszamy to wielkie słowo. wiatru 0, pojawia się tylko w jakichś nieśmiałych pierdnięciech, a nas popędza prognoza, która zapowiada na najblizsze 4 dni flautę. chcemy jak najszybciej wyrwać się z portu, ale jak na złość nic nie płynie na wschód żeby nas wyholować. Poświęcamy chwilę na przeszkolenie na sucho z „puffinowych patentów” na samodzielne refowanie i z pomocą mięśni widowi (która tylko lekko wywiera na nas wpływ) wychodzimy z portu. Jakoś udaje sie opuścić fiord, a na końcu wieje nawet koło mastu węzłów i decydujemy sie iść południowym wyjsciem. Będzie halsówka, ale skrócimy trochę trasę. Sofi siedzi dzielnie za sterem i aklimatyzując się do przechyłów, przypomina sobie żeglowanie. Ja usiłuję przymknąć oko, ale niewiele to daje.
Pod wieczór wiatr siada. I tak jest przez następne 2 dni. Gdy udaje nam się wyjść za Lindneses i skręcic w końcu w Skagerrak zaczyna się. Wiatr jest a jakże, tylko czemu tak dużo ?! i czemu w mordę? wieje pod 45 węzłów. Próbujemy walczyć na refach, ale ponieważ to pierwsza taka pogoda dla Sofi decyduję że zrzucamy grota i idziemy na samym kliwrze. To powoduje, że nie przesuwamy się do celu, ale przynajmniej nie tracimy wysokości. Tej nocy wychodzę na pokład kilkukrotnie żeby pomóc przy żaglach. Puffina trzeba się jednak nauczyć. Przypominam sobie nasze pierwsze dni, kiedy też musiałyśmy wszystko na pokładzie robić we dwie z Kaczką. Wstaje dzień, wiatr trochę cichnie, ale tylko na 3 refa. I nadaln E – NE. Próbujemy trochę odespać. W zasadzie głównie śpimy i wachtujemy. Kiedy pytam Sofi co pamięta z tego dnia i późniejszej nocy to mówi, że ma tylko obrazy mojej główy pojawiającej się w luku i ubranej w różne czapki, budzącej ja na wachtę.
W końcu odrętka! Idziemy baksztagiem, cieszymy się jak dzieci. Zmienna siła wiatru zmusza nas do ciagłego refowania i rozrefowywania… a może to kurczący się czas nas zmusza? Przy którymś refowaniu wali na nas aldisem statek mijający nas za rufą. No dobra są blisko, ale my ich widzimy i idziemy kursem od nich. Chyba myślą, że nam pomogą tym światłem, ale totalnie nas oślepiają. Oj poznali kilka nowych słów po Polsku, czy może to już była łacina… Nawet udaje się utrzymać kurs na Skagen – czyżby miało nam się udać je minąć ? Tak! udaje się nocą trawersujemy przylądek i omijamy dużym łukiem route statków. Ruch jak na marszałkowskiej. W nocy muszę nawet ustapić drogi jakieś żaglówce! Idziemy przez Kattegat cały dzień z wiatrem i przy skwarzącym słońcu. Pod wieczór znowu cichnie (dżizas o co chodzi z tymi ciszami?!). Zmianiamy foka na dużego, zakładam nawet wytyk, żeby móc płynąć pełniej. Sofi idzie spać, ale z zastrzeżeniem, że ma być online. Pada w koje w ubraniu i usypia. Po godzinie budzę ją. Nadciąga chmura. I to jaka! Wielki cumulonimbus o czarnej podstawie. Dobrze, że mamy chwilę, żeby się przygotować. Znowu zmieniamy foka marszowego na kliwra, na grota 1 ref – śmiesznie tak stać w supełnej ciszy na refie i małym foku 🙂
Po chwili przychodzi pierwszy powiew. najpierw 15 kn, później 20 kn, później 25 kn. Od razu zakładam 2 refa. Wiatr odkręcił o 180 stopni, teraz idziemy jak najostrzej. Przedzierwam się przez chumrę na 2 refie. Wiatr do 35, ale na gładkim morzu puffin świetnie sobie na nim radzi. Po jakijś godzinie się przejaśnia za to zaczynają się pioruny. Na szczęście jesteśmy już na skraju. Sprawdzam pozycję. Nawet udało mi się w ciemno trafić w waypointa co go wyznaczyłam wcześniej. Budzę Sofi i sama zmoknięta padam spać. Rano jesteśmy już przy wejściu do Sundu. Sofi dała mi pospać pół godziny dłużej, więc nawet jestem wyspana. Idziemy półwiatrem prosto na zamek Hamleta i dalej na Kopenhagę.
Decydujemy, że wpływamy do portu najbliżej sundu. Tym razem nie staniemy w centrum, ale przynajmniej odpoczniemy i skorzystamy z dobrodziejstw cywilizacji. Wybieramy Margarethholm Havn. I okazuje się, że jest to super wybór. Są prysznice, internet, pralnia z bardzo wydajną suszarką (!), restauracja z kawą. Okazuje się, że Klaus (dealer Maxusa) podpuścił zarządce portu i postój dla nas jest gratis:) Klaus przyjechał do nas przywitać nas w Danii i zabrał na wycieczkę samochodową i spacer po wymarzonej (przez Brożkę) Christianii. Dzielnica ta to miasto w mieście w którym nie obowiązują duńskie prawa za to o tym co się tam dzieje dycyduje cała społeczność. W centrum nazywanym Green Light Diustrict obowiązuje zakaz fotografowania oraz biegania (bo jeśli biegniesz to znaczy, że uciekasz bo cos komus ukradłeś), za to mozna bez konsekwencji nabyć nielegalne urzywki.
CDN !