Na czas kiedy Szymon zdobywa Pacyfik mamy dla Was kilka tekstów w zanadrzu, które Szymon napisał stojąc w Panamie. Dziś o pierwszym zderzeniu z Ameryką Środkową, a precyzyjniej z Panamą czyli „Jak zostałem gringo”.
Starać się specjalnie nie trzeba. Skoro nie jesteś tutejszy to znaczy, że jesteś gringo. Za Encyklopedią PWN „gringo [hiszp.], w Ameryce Łac. pogardliwe określenie cudzoziemca niemówiącego po hiszpańsku”. W praktyce nie ma jednej skończonej definicji tego określenia. Zależy to m.in. od rejonu . W Panamie mówi się tak w zasadzie wszystkich przyjezdnych białych, nawet tych władających hiszpańskim. Moje pierwsze spotkanie z człowiekiem w Panamie było z gringosem. Ale z miejscowym. Anglik – David obok którego zakotwiczyłem podpłynął do mnie pontonem żeby się przywitać i przekazać trochę informacji o tym co gdzie i jak. Był dobrze zorientowany – stał w Portobelo już 3 lata 🙂
Okazało się że odprawę na wejście mogę załatwić w Portobelo. Wskoczyłem więc w obowiązkowe w urzędach czy bankach długie spodnie, zabrałam buty i popłynąłem na brzeg. Ponton zostawiłem w niemieckim barze Casa Vela i dość szybko znalazłem miejsce pracy urzędników imigracyjnych. Z jednym z nich, mówiącym po angielsku wypełniłem dokumenty. Oczywiście tak jak się spodziewałem pojawiło się zdziwienie i niedowierzanie przy dwóch punktach. Pierwsza była wyporność jednostki – lekko go zaskoczyła. Ciekawe jak zareagował by gdybym przypłyną Małą Mi która która waży o,5 tony? 🙂 Maxus jest jednak 3 razy cięższy. I druga kwestia która wprawiła go najpierw w osłupienie, a potem w oburzenie. W zasadzie czułem się jakbym dostał niezły opieprz i to mocno podniesionym głosem. Bo w zasadzie co ja sobie wyobrażam?! Jak tak w ogóle można?!! Nie masz silnika?! Jak ty w ogóle tu dopłynąłeś? Zakotwiczyłeś w głębi zatoki w Portobelo? Ale jak?
Wypełniał dalej różne formularze a ja miałem czas żeby przemyśleć swoje zachowanie. Mężczyzna rozmawiając przez tel. zniknął a mnie przejęła urzędniczka siedząca obok. W zasadzie to kopiowała jeszcze mój paszport, listę załogi itp. I na końcu jakimś cudem zrozumiałem, że mam zapłacić. Dlaczego cudem? Miałem jakiś problem z przypomnieniem sobie czegokolwiek po hiszpańsku, nawet nad dzień dobry mocno się zastanawiałem i nie byłem pewny czy nie mówię po portugalsku. A w głowie wciąż przestawiony i wszystkie zwroty grzecznościowe próbowały wyjść z mych ust po francusku. Do tego urzędniczka imigracyjna nie znała ani słowa po angielsku. Nie potrafiła liczyć w tym języku do dwóch. Napisała na kartce liczbę – 200. Kurcze, dużo. Co jest w ramach tej opłaty? Rozglądałem się za facetem z angielskim, ale przepadł. Wyciągam 10 banknotów 20 dolarów, ale kobieta coś zaprzecza. Eeee, podaje 20$, ale też coś nie pasuje. Przy pomocy pisma obrazkowego, gestów ustalamy ze chodzi o 2$ i musze mieć to doliczone. Ok, gdzieś w główce otwiera się jedna z szafek, w środku słowo – mercado. Zrozumieliśmy się, idę rozmienić kasę. W mini markecie prowadzonym podobnie jak 3 inne przez chińczyka okazuje się, że sprzedawca zna kilka słów po angielsku (w końcu chińsczyk:) ! Udaje się bez problemów zakupić lokalna SIM karte do komórki. Sumę do zapłaty wklepał do kalkulatora i mi pokazuje. Hmm, 1780$? Si senor, rozumiem – 17,8$… a przecinki są zabronione chyba 🙂
Za zgodą: www.zewoceanu.pl