… dużo więc w tym wielkim, Spokojnym Oceanie ruchu, energii, witalności. Ryby skaczą i latają, ptaki nurkują, a plankton w nocy przyświeca.
Sam ocean też wygląda inaczej. Początkowo na bezwietrznym odcinku do Galapagos nie tylko brakowało tworzonej przez słaby i umiarkowany wiatr niewielkiej fali czy łuski na wodzie. Takiej jak na Niegocinie, która zaraz znika gdy ucichnie wiatr. Brakowało też tego (wydawało mi się) wiecznego ruchu wody góra-dół, oddechu oceanu, który tak widoczny jest na Atlantyku. Trzeba była bardzo uważnie się przyglądać by zauważyć bardzo delikatny puls morza. Jakby spało.
Na Oceanie Atlantyckim też praktycznie cały czas jest długa typowo oceaniczna fala, która często na Pacyfiku zanikała. Przypominał wtedy często Bałtyk z jego krótką, raczej stromą falą. Pasat wiał mocno z południa, często takie SSE. Dlatego większość drogi od Galapagos żeglowałem w okolicach półwiatru i niestety z boczną falą. Falą oczywiście inteligentnie złośliwą. Zdarzało jej się chlapnąć do kokpitu 1-2 razy dziennie, ale zawsze wtedy, gdy ja tam byłem. Dopiero ostatnie niecałe 3 tygodnie to jazda z wiatrem od tyłu, raczej z baksztagu, ale dało się jechać na motyla. To poprawiło i tempo żeglugi i warunki życiowe.
Za to pierwszy odcinek, mniej więcej na wysokość Galapagos był naprawdę ciężki zarówno fizycznie jak i psychicznie. Bardzo wysoka temperatura, ponad 370C w cieniu, duża wilgotność, brak chłodzącej bryzy, bardzo słaby, zmienny wiatr lub jego brak, konieczność wiosłowania w pełnym słońcu. A przede wszystkim szalone prądy. Tam naprawdę można się kręcić w kółko i nie dziwie się, że niektórzy te mniej więcej 900 mil robili w ponad miesiąc. Ja czasem po całym dniu walki o to by choć kilka mil płynąć w dobrą stronę, traciłem wszystko w ciągu 1 godziny. Śniły mi się koszmary, że gdy śpię przeciwny prąd jeszcze się nasila, a wiatr delikatnie odkręca i powolutku (aby mnie nie budzić) się wzmaga, fok pracuje na wstecznym, a ja dryfuje kursem przeciwnym do zamierzonego z prędkością 3 kt. Aby temu zapobiegać budzik nastawiany był w nocy co 1h, a czasem nawet co pół. Dziwne to uczucie gdy na twarzy pojawia się „banan” ponieważ, widzę, że na logu pojawia się 1 z przodu.
Etap ten był taki jak podejrzewałem, czyli głównie niespieszny i zbyt ciepły. Ale za to dotarłem do miejsca które mnie absolutnie oczarowało. Na mojej liście „The Best of Tropiki” to zdecydowanie jest na pierwszym miejscu i dystansuje mocno konkurencje. Gdybym lubił tropiki to tu mógłbym mieszkać 🙂
Lekkie podsumowanie:
Przebyta droga – 4222,4 Nm (teoretycznie, zaplanowana droga z minięciem równika między Ameryką Pd. a Galapagos to min. 4100Nm, w praktyce pewnie wyszło by dużo więcej niż 4200Nm)
Czas podróży – 1206h czyli 50 dni i 6 godzin. Bardzo się starałem aby była 4 z przodu, ale….
Średnia prędkość – dokładnie 3,5 kn czyli przeciętnie 84nm na dobę. W zasadzie nie jest źle na tej trasie, ale wiem, że przy tych warunkach wiatrowych jakie były w drugiej połowie drogi mogło by być lepiej.
Najlepszy przebieg dobowy – 130,5Nm
Najgorszy przebieg dobowy – 25,5Nm
Puffin na swoim logu nawiną już 16736Nm w 4003h z średnią 4,18kn (chyba nieźle skoro niedawno obchodził pierwsze urodziny 🙂
Na trasie wielkiej pętli (licząc od Las Palmas choć samotnie płynę od Portugalii) mamy na razie 8663Nm w 2096h z średnią 4,13 kn. Czyli przed nami jeszcze długa, długa droga do domu.
O jedzeniu pisać nie będę bo to zbyt indywidualna sprawa. Mogę nadmienić jedynie, że nie mając absolutnie żadnych słodyczy na pokładzie z wyjątkiem 1 małego słoika konfitur mamuś na tydzień, nie schudłem prawdopodobnie nawet 0,5 kg mimo, że codziennie ćwiczyłem.
Mimo uporczywych upałów i braku odgórnego limitu zużycia wody poszło tyle:
Woda gazowana mineralna 1,25l x 8 = 10l
Woda pitna, kupna butelkowana 5l x14l = 70l
Wody pitnej zużyłem 80l przez 50 dni, średnio 1,6l na dobe
Aa, i jeszcze 1,5l syropu owocowego do rozcieńczania wodą
Woda gospodarcza czyli tzw. kranówa (wiem, że standardowo używana przez większość jako normalna woda pitna tankowana do głównych zbiorników, ja wyłącznie się w niej myłem i robiłem pranie) w baniakch 5l x 12 = 60l czyli 1,2l na dobe. Hmm, sporo się myłem chyba.
Razem: 141,5 l litra
Jedynym ograniczeniem w temacie wody było takie założenie: mieć minimum 100l jeżeli do najbliższego lądu (z wodą) jest dalej niż 200 mil. Ta odległość tworzy strefę w której przyjąłem, że mógłbym liczyć na pomoc w przypadku np. awarii takielunku. 100l wody wystarcza na co najmniej 70-80 dni w tym czasie nawet na awaryjnym takielunku powinienem gdzieś dotrzeć przynajmniej w obszarze pasatów. Od teraz margines bezpieczeństwa będzie dużo większy gdyż do najbliższego lądu będzie maksymalnie kilkaset mil. Z Galapagos na Markizy jest 3000Nm.
Na pokładzie mam w tej chwili około 290l wody pitnej i możliwość darmowego zatankowania kranówki.