Okres minionego ustroju charakteryzował się nawet filtrowaniem informacji żeglarskich. Przez sito gładko przechodziły meldunki o wielkich rejsach Leonida Teligi, Krzysztofa Baranowskiego, Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, ale już o Staszku Cisku („pierwszym gwałtowniku”), Andrzeju Urbańczyku, Czesławie Gogołkiewiczu, Andrzeju Piotrowskim i innych było wyraźnie ciszej.
Paweł Oska przygotował dla Czytelników SSI taką oto maleńką repetycję historyczną.
Historia Romana to jeszcze jeden przykład bezkompromisowości żeglarskiej w stylu ś.p. Edwarda „Gale” Zająca czy Henryka Widery. Przykład żeglarza ze stali na swoim drewnianym jachcie. Nosiłem się przez dłuższy czas aby teraz ją Ci powierzyć.
Romek
Tak sobie siedzę nad kawą na przyjemnie ciepłej porannej Meganisi. Słońce nie zdążyło się jeszcze rozpędzić i jest naprawdę miło. Wyspa sennie powoli
budzi się do życia, jachty zbierają się do odejścia. W miękkim fotelu w barze tuż nad brzegiem patrzę na kota, który próbuje wyciągnąć z wody swoje śniadanie.
Patrzę dookoła i myślę, że to wspaniałe miejsce na żeglarską emeryturę. Z pewnością ma dwie zalety: nie ma mowy o reumatyzmie. Nie ma także szans na
wilgoć i stęchliznę na jachcie:) Stała pogoda. Kryształowa woda. Wolność i swoboda żeglowania. Mili ludzie.
Rozsiadam się jeszcze wygodniej i cieszę się chwilą. Myśli i wspomnienia biegają po głowie. Jednym z nich o którym zawsze chciałem się podzielić historia Romana.
Osiągają Wyspy Kanaryjskie, gdzie koncepcja rejsu okołoziemskiego zmienia się – jeśli nie upada. Po kilku miesiącach życia w ciasnocie jachtowego
wnętrza, zarabiając m.in. na robieniu szplajsów na linach, decydują się ruszyć na północ. Celem Majorka w archipelagu Balearów. Tam opuszcza jacht
Mirek i Anna którzy na wyspie układają sobie życie.
Roman zostaje sam na jachcie. Kotwiczy przy Puerto Portals – jednej z bardziej luksusowych marin w rejonie Morza Śródziemnego. Ponieważ nie
posiada żadnej łódki do komunikacji z lądem, 500 metrowy odcinek jacht – ląd pokonuje wpław. Ubrania, zakupy …
5 miesięcy postoju szybko upływa. Czas wracać. Umowa ze szkutnikiem i współwłaścicielem łódki upływa w 1991 roku. Trzeba oddać jacht. Takie były
ustalone reguły.
Z Majorki do Półwyspu Pirenejskiego, a potem kanałami i Żyrondą do Bordeaux, przez ponad 200 śluz z pomocą małego dwukonnego silnika i w większości
burłacząc łódkę samodzielnie dociąga Romek „Bliskiego” do Zatoki Biskajskiej. Tu po krótkich przygotowaniach rusza w rejs. Bez silnika, sam, ze stoperem i
mapą. Ze słabymi akumulatorami, które po kilku dniach wysiadają. Połowa września na Biskajach też nie rozpieszcza. Trzy tygodnie w przeciwnych wiatrach 6 do 9B zajmuje przejście do Cherbourga. Żeglarz ze swoim małym jachtem wchodzi do portu, gdzie zostaje potraktowany co najmniej obojętnie, nie ma szans nawet na wykąpanie się. Szybka decyzja i … w morze.
Następne 2 tygodnie z październikowym Morzem Północnym. Na podejściu do Cuxhaven jacht bez świateł zatrzymuje policyjny kuter. Niemieccy policjanci okazali się być żeglarzami i szybko pojęli całą sytuację. Zamiast wysokiego mandatu było ciepłe jedzenie i prysznic.
Pod koniec października Roman i „Bliski” wchodzą na Bałtyk. Temperatury w nocy spadają grubo poniżej zera. 2-3 listopada „Bliski” idący zbyt blisko brzegu
sztrandowuje na brzeg pod Czołpinem. Z relacji Romka – pogoda była dość dobra, ale temperatura powodowała, że żeglarz prawie zamarzł. Zgrabiałe i
prawie odmrożone dłonie nie pozwalały na pracę na jachcie.
Koniec Rejsu. Jacht nie doznał większych uszkodzeń i lądem został odtransportowany do Ostródy, gdzie na kobyłkach spędził kilkanaście lat. Od kilku lat pływa znowu.
Roman powrócił na Majorkę, gdzie na stałe zamieszkał.
Ostatni raz widziałem Romka w La Coruna w 2007 roku, kiedy to odwiedziliśmy go w szpitalu po akcji ratowniczej na Biskajach z pokładu „Śmiałego” – ale to
już zupełnie inna historia:)
cdn.
—
Pozdrawiam
Paweł Oska