Czy pamiętacie Romana Zakrzewskiego

0
688

Okres minionego ustroju charakteryzował się nawet filtrowaniem informacji żeglarskich. Przez sito gładko przechodziły meldunki o wielkich rejsach Leonida Teligi, Krzysztofa Baranowskiego, Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, ale już o Staszku Cisku („pierwszym gwałtowniku”), Andrzeju Urbańczyku, Czesławie Gogołkiewiczu, Andrzeju Piotrowskim i innych było wyraźnie ciszej.

A kto znał nazwisko Romania ? A kto je zna teraz ? No kto ?
Paweł Oska przygotował dla Czytelników SSI taką oto maleńką repetycję historyczną.
Może ktoś coś dorzuci ?
Kamizelki !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
==============================
PS. A ja niebawem podrzucę informację o pasjonującej lekturze książki Ernesta K. Ganna – „Śpiew syren” (nowość !) w tłumaczeniu Macieja Roszkowskiego. Niesamowite morskie opowieści niesamowitego lotnika i żeglarza. Oczekujcie !
————————————
Drogi Jerzy.
Historia Romana to jeszcze jeden przykład bezkompromisowości żeglarskiej w stylu ś.p. Edwarda „Gale” Zająca czy Henryka Widery. Przykład żeglarza ze stali na swoim drewnianym jachcie. Nosiłem się przez dłuższy czas aby teraz ją Ci powierzyć.
A więc to czynię.
Paweł
—————————————–

Romek
Tak sobie siedzę nad kawą na przyjemnie ciepłej porannej Meganisi. Słońce nie zdążyło się jeszcze rozpędzić i jest naprawdę miło. Wyspa sennie powoli 
budzi się do życia, jachty zbierają się do odejścia. W miękkim fotelu w barze tuż nad brzegiem patrzę na kota, który próbuje wyciągnąć z wody swoje śniadanie.

Patrzę dookoła i myślę, że to wspaniałe miejsce na żeglarską emeryturę. Z pewnością ma dwie zalety: nie ma mowy o reumatyzmie. Nie ma także szans na 
wilgoć  i stęchliznę na jachcie:) Stała pogoda. Kryształowa woda. Wolność i swoboda żeglowania. Mili ludzie.
Rozsiadam się jeszcze wygodniej i cieszę się chwilą. Myśli i wspomnienia biegają po głowie. Jednym z nich o którym zawsze chciałem się podzielić historia Romana.

—————————- 
obraz nr 1

Mirek – kapitan, Ania – jego żona oraz Roman. Muszą zarobić na dalszą podróż. Postój przedłuża się do wiosny 1990, kiedy to ruszają dalej. 

Osiągają Wyspy Kanaryjskie, gdzie koncepcja rejsu okołoziemskiego zmienia się – jeśli nie upada. Po kilku miesiącach życia w ciasnocie jachtowego 
wnętrza, zarabiając m.in. na robieniu szplajsów na linach, decydują się ruszyć na północ. Celem Majorka w archipelagu Balearów. Tam opuszcza jacht 
Mirek i Anna którzy na wyspie układają sobie życie.

Roman zostaje sam na jachcie. Kotwiczy przy Puerto Portals – jednej z bardziej luksusowych marin w rejonie Morza Śródziemnego. Ponieważ nie 
posiada żadnej łódki do komunikacji z lądem, 500 metrowy odcinek jacht – ląd pokonuje wpław. Ubrania, zakupy … 
5 miesięcy postoju szybko upływa. Czas wracać. Umowa ze szkutnikiem i współwłaścicielem łódki upływa w 1991 roku. Trzeba oddać jacht. Takie były 
ustalone reguły.

Z Majorki do Półwyspu Pirenejskiego, a potem kanałami i Żyrondą do Bordeaux,  przez ponad 200 śluz z pomocą małego dwukonnego silnika i w większości 
burłacząc łódkę samodzielnie dociąga Romek „Bliskiego” do Zatoki Biskajskiej. Tu po krótkich przygotowaniach rusza w rejs. Bez silnika, sam, ze stoperem i 
mapą. Ze słabymi akumulatorami, które po kilku dniach wysiadają. Połowa września na Biskajach też nie rozpieszcza. Trzy tygodnie w przeciwnych wiatrach 6 do 9B zajmuje przejście do Cherbourga. Żeglarz ze swoim małym jachtem wchodzi do portu, gdzie zostaje potraktowany co najmniej obojętnie, nie ma szans nawet na wykąpanie się. Szybka decyzja i … w morze. 

Następne 2 tygodnie z październikowym Morzem Północnym. Na podejściu do Cuxhaven jacht bez świateł zatrzymuje policyjny kuter. Niemieccy policjanci okazali się być żeglarzami i szybko pojęli całą sytuację. Zamiast wysokiego mandatu było ciepłe jedzenie i prysznic. 

Pod koniec października Roman i „Bliski” wchodzą na Bałtyk. Temperatury w nocy spadają grubo poniżej zera. 2-3 listopada „Bliski” idący zbyt blisko brzegu 
sztrandowuje na brzeg pod Czołpinem. Z relacji Romka –  pogoda była dość dobra, ale temperatura powodowała, że żeglarz prawie zamarzł. Zgrabiałe i 
prawie odmrożone dłonie nie pozwalały na pracę na jachcie.

Koniec Rejsu. Jacht nie doznał większych uszkodzeń i lądem został odtransportowany do Ostródy, gdzie na kobyłkach spędził kilkanaście lat. Od kilku lat pływa znowu.
Roman powrócił na Majorkę, gdzie na stałe zamieszkał.

Ostatni raz widziałem Romka w La Coruna w 2007 roku, kiedy to odwiedziliśmy go w szpitalu po akcji ratowniczej na Biskajach z pokładu „Śmiałego” – ale to 
już zupełnie inna historia:)

—————————–
cdn.
— 
Pozdrawiam
Paweł Oska
 

Komentarze