Sputnikiem dookoła Ziemi – Pływający żłobek

0
750

– Pytasz o to co stanowi największy problem w żeglowaniu z małymi dziećmi? Odpowiedź jest bardzo prosta. Pampersy! Tutaj może tego nie odczujesz, ale kiedy żeglowaliśmy z żoną i dwójką maluchów dookoła świata, to w wielu odległych miejscach w ogóle nie mogliśmy ich dostać, a jeżeli już były, to kosztowały krocie. Zawsze mieliśmy ogromny ich zapas, ale czasem się kończyły i musieliśmy przechodzić na tradycyjny system, a czasami po prostu dzieciaki pełzały na golasa no i wiadomo… cały jacht był wtedy brudny. – odpowiedział rozbawiony Jean Paul z sąsiedniego jachtu. Francuz przebył na swoim aluminiowym Trismusie prawie wszystkie morza, spędził nawet pięć lat na Grenlandii, ale teraz, przed siedemdziesiątką, postanowił wrócić na ciepłe wody i w takich właśnie okolicznościach spotkaliśmy się w Grecji na wyspie Kefalonia.

 

obraz nr 1

 

– Poza tym żeglowanie z dziećmi było wspaniałym etapem naszego życia. Pamiętam jak raz na Galapagos nasz synek raczkował na golasa na plaży razem z małymi foczkami, które bardzo chciały się z nim bawić. W pewnym momencie focza mama podpełzła do wesołej gromadki i zaczęła spychać wszystkie maleństwa z powrotem do morza. Najwidoczniej nie odróżniała naszego dziecka od swoich bo również starała się je zachęcić do wejścia do wody. Długo musieliśmy jej tłumaczyć, że to nasze dziecko i lepiej mu będzie na plaży.

 

obraz nr 2

 

Na Kefalonię dotarliśmy w niespełna trzy tygodnie od zaokrętowania Karoliny i Bruna. W tym momencie byliśmy już w pełni zaaklimatyzowani i zgrani jako rodzinna załoga małego jachtu, chociaż nie od razu udało nam się złapać nowy rytm.

Zawsze starałem się, żeby Sputnik II był porządnym jachtem, w którym wszystko leży tam gdzie powinno i w którym nie ma miejsca na zbędne bibeloty, bezużyteczne z żeglarskiego punktu widzenia. Gary były w miarę możliwości zmywane zaraz po posiłku, pokład szorowany przy każdej sposobności, a rzeczy osobiste załogi chowane do bakist, żeby uniknąć niepotrzebnego bałaganu.

 

obraz nr 3

 

Bomba wybuchła czternastego marca kiedy na pokładzie zjawiła się Karolina z pięciomiesięcznym Brunem, chociaż do nowej sytuacji przygotowaliśmy się już od wielu miesięcy. Babcia uszyła dla bobasa podwieszane łóżeczko, przemyśleliśmy system kąpania dziecka w ciasnym jachcie, wygospodarowaliśmy miejsce na niezbędne gadżety, wykupiliśmy dodatkowe ubezpieczenie i przemyśleliśmy nowy styl żeglowania, jednak pierwszy tydzień, który spędziliśmy razem pod Neapolem przypominał nieustanne porządki po przejściu huraganu. Trzeba było na nowo przemyśleć rozlokowanie bagaży na jachcie i kolejność ich chowania. Musieliśmy wyćwiczyć nowe ruchy, takie jak przenoszenie dziecka na ruszającej się łodzi, podawanie go z rąk do rąk oraz sposób i kolejność wychodzenia na ląd. Całej sytuacji nie ułatwiał fakt, że staliśmy właśnie pod Neapolem, gdzie standard marin jest katastrofalny a ich ceny absolutnie kosmiczne. Nie mam pojęcia co miał na myśli autor powiedzenia „zobaczyć Neapol i umrzeć”, ale być może chodziło mu o to, żeby umrzeć z rozpaczy, bo na pewno nie z zachwytu. Ciasne, brudne ulice, śmieci walające się wszędzie, marina bez toalety i prysznica, za którą trzeba zapłacić dwadzieścia pięć euro dziennie, a która standardem nawet do pięt nie dorasta naszej macierzystej Marinie Kamień Pomorski, gdzie za miesiąc postoju płaciłem zaledwie siedemdziesiąt pięć euro.

 

obraz nr 4

 

Na szczęście po kilku dniach przygotowań byliśmy gotowi, by uciekać dalej na południe, a ja pogodziłem się z tym, że zabawki Bruna i gryzaki wyskakują na mnie ze wszystkich możliwych zakamarków.

Początkowo planowaliśmy skierować się w stronę Sycylii i zwiedzić jej wschodnie wybrzeże, jednak niespodziewanie wysoki koszt pobytu we Włoszech skłonił nas do próby jak najszybszego dotarcia do Grecji.

 

obraz nr 5

 

Dzięki doskonałej pogodzie pierwszy przeskok udało nam się wykonać aż do odległej o 140 mil Vibo Marina, która stanowi wyjątek wśród okolicznych portów i oferuje żeglarzom piękne widoki, pełen serwis i rodzinną atmosferę za rozsądną cenę. Dopływaliśmy tam o zachodzie słońca. Eskortowała nas wielka rodzina delfinów, a z prawej strony dymił odległy o trzydzieści mil wulkan Stomboli. Gdy tylko słońce zaszło, udało nam się rozwikłać zagadkę pojawienia się delfinów. O zmroku nasze światła pozycyjne przyciągały malutkie kałamarnice, które stanowią przysmak morskich ssaków. Uciekające kałamarnice wyskakiwały nad wodę, a zwinne delfiny łapały je w locie, jak rozbawione psiaki rzucaną piłkę. Ten spektakl trwał ponad godzinę i mogliśmy mu się dokładnie przyjrzeć.

 

obraz nr 6

 

Dalej była Bagnara Calabra, słynąca z połowów miecznika i tarasowych upraw pysznych warzyw i owoców, sprzedawanych na targu pod gołym niebem. Miasteczko pretenduje do miana miejscowości turystycznej, ale jest zacofane pod względem infrastruktury i kultury utrzymywania porządku. Urok Bagnary można dostrzec dopiero po przymknięciu oka na zalegające wszędzie śmieci. Jest to trudne, ale kiedy się uda, można potargować się o filetowaną wprost na ulicy pyszną rybę, przebierać w stoiskach warzywnych w poszukiwaniu najlepszych karczochów i objadać się doskonałymi lodami podawanymi w świeżej bułce maślanej.

Na naszej drodze na Morze Jońskie była jeszcze Cieśnina Mesyńska, której wiry i prądy przerażały starożytnych żeglarzy, pozbawionych sprawnego ożaglowania, silników i prognoz pogody. Współczesna technika pozwoliła nam pokonać tą przeszkodę bez żadnych problemów i zatrzymać się w Reggio di Calabria.

– Skąd oni biorą takie ceny? – oburzała się słusznie Karolina w naszej przedostatniej marinie we Włoszech – Przecież w zamian nie oferują nawet toalety, a jeżeli już toaleta jest, to standardem przypomina polski obóz harcerski z lat osiemdziesiątych!

 

obraz nr 7

 

– Chyba znam odpowiedź na to pytanie. Pamiętasz tego fircyka w kolorowych fatałaszkach i ciemnych okularach, który zagadywał nas w poprzednim porcie Bagnara Calabra? Pamiętasz, że zjawił się zaraz po tym, jak przypłynęły tam te wielkie niemieckie katamarany? Tak się składa, że przed chwilą spotkałem go również tutaj w innym zestawie koszul z dekoltem. Przeliczał kasę w biurze bosmana. Moim zdaniem to właśnie kalabryjska mafia odpowiada za takie ceny. Mariny muszą odpalać działkę dla „’ndranghety” więc jest drogo i brakuje kasy na inwestycje. Nic tu się nie zmieni, dopóki ostatecznie nie poradzą sobie z tym problemem. Ja w każdym razie mam już dość południowych Włoch i jestem za tym, żeby jeszcze dzisiaj w nocy przeskoczyć na drugą stronę buta a potem do Grecji.

– Pewnie, spadajmy stąd. Bruno doskonale znosi bujanie, chyba nawet lepiej ode mnie, więc możemy trochę przyspieszyć.

 

obraz nr 8

 

O świcie zbliżaliśmy się do naszej ostatniej włoskiej mariny Rocella Ionica. W instrukcji żeglowania jest informacja, że wejście do portu jest płytkie i zmienia się po każdym sztormie, że nie należy próbować podejścia przy silnym wietrze i wysokiej fali oraz że każde wejście najlepiej skonsultować przez radio z kapitanatem portu.

– Marina Rocella tu jacht Sputnik II, proszę o informację na temat bezpiecznego podejścia do portu. Morze jest trochę wzburzone i chciałbym wiedzieć, czy kontynuować podejście. Moje zanurzenie to 1,5 metra.

– Sputnik II tu Marina Rocella, z tego co widać nie powinno być problemu. Podejdź od południowego zachodu wzdłuż plaży, bardzo blisko czerwonej główki. Jak najdalej od zielonej.

– Dziękuję za instrukcje, rozpoczynam podejście.

– Trzymajcie się tam w środku, przed samym wejściem może trochę bujać! – zawołałem do Karoliny.

 

5773_?ó?wiewArgostoli(1).webp

 

W samych główkach przed i za jachtem załamały się spiętrzone grzywacze. Szybko wykręciłem pod falę, skontrowałem i wjechałem do portu delikatnie dotykając kilem piaszczystego dna. Poszło sprawnie, ale jacht o odrobinę większym zanurzeniu wylądowałby na plaży… Spacerując po porcie widzieliśmy kilka wraków, dożywających swoich dni na kei.

– Nam się udało, ale te wraki świadczą o tym, że coś jest nie tak z tą mariną. Optymistyczne wskazówki podawane przez radio były za mało precyzyjne, a wejście z falą powyżej jednego metra powinno być dla skipperów nie znających portu całkowicie odradzane.

Dwie godziny później bułgarski jacht zatrzymał się na mieliźnie dokładnie w tym miejscu, gdzie my ledwo się prześliznęliśmy. Na szczęście morze się uspokoiło i jacht udało się ściągnąć bez uszkodzeń.

 

obraz nr 10

 

W Rocella Ionica poznaliśmy szwajcarską parę, żeglującą na solidnym, stalowym jachcie, która spędziła zimę w marinach Menorki, Sycylii i południowych Włoch. Dwudziestoczteroletnia Julie jest skipperem, chociaż żegluje dopiero kilka lat. Przyznała się, że trochę brakuje jej doświadczenia i że lepiej by się czuła  wykonując razem z nami dwustumilowy przeskok do Grecji.

 

obraz nr 11

 

– Jesteśmy na jachcie już od jesieni i prawie za każdym razem kiedy żeglowaliśmy mieliśmy złą pogodę, zupełnie inną niż podawały prognozy. Mam już tego trochę dosyć i chciałabym wreszcie mieć przyjemność z żeglowania. Myślisz, że to dobry pomysł, żeby płynąć z wami na noc? Sama już nie wiem jak interpretować te prognozy…

– Nie dam Ci gwarancji idealnej żeglugi, ale moim zdaniem to wyżowe okienko pogodowe jest najlepsze, na jakie możemy liczyć w ciągu dwóch tygodni. Albo teraz, albo nie wiadomo kiedy. Jesteśmy żeglarzami, więc musimy żeglować wtedy, kiedy instynkt nam podpowiada, że to dobry pomysł. My ruszamy o osiemnastej, możecie płynąć za nami.

Po półtorej doby doskonałego żeglowania Sputnik II i Bag-Vian pędziły pod pełnymi żaglami w stronę wschodzącego nad Kefalonią słońca, oświetlającego wyspy krainy Odyseusza. Niezmienny od tysięcy lat widok przeniósł nas do mitycznej krainy wysp szczęśliwych, gdzie nasze łodzie znalazły bezpieczną przystań w zatoce, odwiedzanej co roku przez dziesiątki wielkich żółwi, wypoczywających w jej ciepłych wodach przed okresem godowym.

 

obraz nr 12

 

– Wasz mały żeglarz potrzebuje greckiego słońca! – zawołał srebrnowłosy bosman małej klubowej mariny w Argostoli. – Wiecie co nas Greków trzyma przy życiu? Właśnie to wspaniałe greckie słońce i balsamiczny zapach ze wzgórz. Czasem jesteśmy biedni, czasem nasza kultura jest zagrożona, ale dzięki tym dwóm rzeczom istniejemy tu od tysięcy lat.

– Właśnie po to tu przypłynęliśmy! Dziękujemy za gościnę i chętnie zostaniemy w waszej krainie przez kolejnych kilka miesięcy.

Zanim jednak uzyskaliśmy pełne prawo do swobodnego poruszania się po greckich wodach, musieliśmy dopełnić wszystkich wymaganych tutejszym prawem formalności, czyli uiścić w kapitanacie opłatę w wysokości piętnastu euro za pierwszą wizytę i wykupić za trzydzieści euro grecki dowód rejestracyjny naszego jachtu. To nie istotne, że nasz polski dowód rejestracyjny jest ważny w całej Unii Europejskiej. Grecy mają w tej kwestii swoją koncepcję i tak oto po odwiedzeniu siedmiu biur stałem się posiadaczem największego w swoim życiu dokumentu o wymiarach 48 x 34 cm.

Po załatwieniu formalności następne kroki skierowałem do sklepu wędkarskiego by zaopatrzyć się w kuszę do podwodnego polowania na ryby. Nie mam w tej materii żadnego doświadczenia, więc zdałem się na rady sprzedawcy, którym okazała się niepozorna staruszka, całkiem nieźle władająca angielskim.

– Jeżeli jesteś amatorem, to lepiej kup krótszą kuszę. Łatwiej ja naciągniesz i łatwiej będziesz się z nią poruszał przy samych skałach. Co prawda ma mniejszą siłę i krótszy zasięg, ale i tak nie zanurkujesz na tyle głęboko, żeby polować na naprawdę dużą rybę. Zaraz ci pokażę jak to działa. Łapiesz tutaj, opierasz, naciągasz… – kiedy starsza pani celowała do nieistniejącej ryby nagle cały sklep zatrząsł się jakby obok przejeżdżała dywizja pancerna. – Ohhh, nie przejmuj się tym, to kolejne trzęsienie ziemi. Cały czas się zdarzają. Ten sklep jest jak bunkier więc nic nam nie grozi… Celujesz! I strzelasz! Oczywiście nie będę tu strzelała ale powinieneś sobie z tym poradzić. Udanych łowów!

 

obraz nr 13

 

Po sześciu dniach w Argostoli nadal nie czujemy potrzeby by płynąć dalej. Mamy tu bezpieczne i tanie schronienie, piękną pogodę i wesołych przyjaciół z Francji, Szwajcarii, Grecji i Włoch, zawsze chętnych na samochodową wycieczkę po wyspie lub wspólnego grilla. Ziemia pod nogami czasem się trzęsie, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Bruno nabiera kolorów i szalenie interesuje się wiosennymi kwiatami i wszelkimi żywymi stworami, których tu nie brakuje. Czterdzieści mil od nas znajduje się wyspa Odyseusza Itaka i w przyszłym tygodniu prawdopodobnie właśnie tam pożeglujemy, by zobaczyć jak wygląda grecka Wielkanoc, która tutaj obchodzona jest tydzień później niż w Polsce.

 

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

 

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

Komentarze