Woda ma 30,2C, w kabinie jachtu jest ponad 37 stopni. Nie, to nie opowieśc z rejsu na Markizy. Tak wygląda moje życie na kotwicowisku Las Brisas w Panama City. Aktualnie jest 9 rano, jest jeszcze poranna bryza – da się żyć.
Jestem na lądzie, moje stopy grzeje kot. Wysoka woda była o 0902 i to był ostatni moment żeby dostać się na ląd. Ponton jest w stanie agonalnym, nie ma w zasadzie dna, co stwarza ogromne opory. I jeszcze wyłamana dulka. Nie jestem wstanie pokonać prądu pływowego czy silniejszych podmuchów wiatru, wiec musze się dostosować do ich rytmu.
9 rano tutaj to jak u nas 6. Otworzony jest tylko mały sklepik gdzie kupiłem kanapke i tonic. Wszystko inne zamknięte, zaczynają pojawiać się panie sprzątaczki, aby ogarnąć ogródki przed lokalami. Do Internetu dostane się dopiero o 11 i to w innym miejscu. Usłyszę tam- -ola, Guinnes jak zwykle? 🙂 Sprawdzę prognozę pogody wyśle ten tekst, może pogadam z Brożką, bo w Polsce będzie już po 1800. Pożniej walka o powrót na jacht pontonem. Walka gdyż jeszcze musze zabrać jakoś ostatnie zakupy, a nie ma ich gdzie postawić i 4,5l baniaki z wodą. Może nie będzie tak źle, bo prąd będzie korzystny i zazwyczaj wtedy nic nie wieje. Ogarnę łódkę, poczekam na wiatr i będę rwał kotwice. Przede mną 4000 mil, w tym najgorsze będzie pierwsze tysiąc w stronę Galapagos. Słabe przeciwne i zmienne wiatry. Później już pasat, od tyłu. I Pustka. Pustka za którą tęsknię.
Szymon Kuczyński