Jestem chyba w drugim największym mieście Panamy – Colon. Urząd Imigracyjny Republiki Panama. Kilku petentów czeka w fotelach, ale widzę, że kobieta zza jednego z kilku okienek macha do mnie. Podchodzę i zaczynam wykładać swoja sprawę po ang. Pani mi przerywa i pyta czy ablam po hiszpańsku? Skoro nie, to mam stanąć przy okienku obok i poczekać. Po 15 minutach podchodzi pani władająca językiem angielskim. Tłumacze, że potrzebuje wizę tranzytową, o ona czy mam zdjęcia. Zdjęcia? Nie, nie mam. Musze mieć 2 zdjęcia. Załatwiłem to szybko i po pół godzinie byłem z powrotem. Stałem przy okienku przez 43 minut kompletnie ignorowany przez urzędniczkę. Ale w końcu odczekałem swoje. Tyle, że okazało się, że nie dostane wizy jeśli nie mam cruising permint. Moje tłumaczenia, że mam informacje, że jeżeli nie zamierzam żeglować turystycznie po Panamie a robić tylko przejście kanału to pozwolenie jest mi niepotrzebne nie znajdują posłuchu. Ma być cruising permint i już, ale dziś już kapitanat portu jest pewnie zamknięty i nic nie załatwię. Wygląda na to, że nie tylko pokazują mi tu swoja „ważność” ale też chcą mnie zrobić na kasę. Podziękowałem więc i załatwiłem to już kompletnie inaczej i gdzie indziej.
* * *
Z Portobelo do Colon jeżdżą w dzień – co mniej więcej pół godziny – autobusy. To stare amerykańskie schoolbusy. Ciężko to opisać słowami. Większość z nich jest pomalowana niezwykle kolorowo i indywidualnie, większość z nich ma mocne nagłośnienie audio i pewnie nie przeszła by przeglądu w Europie. Nie ma w zasadzie stałych przystanków autobusowych choć są zwyczajowe miejsca gdzie się zawsze zatrzymują. Na trasie robia przystanki wszędzie tam gdzie chce pasażer lub osoba stojąca przy drodze. Bywa ze autobus zatrzymuje się w miejscowości krótszej niż kilometr po 5-6 razy. Bo ludzie oczekujący przy drodze nie zgromadza się w jednym miejscu, ale czekają tam gdzie do drogi doszli. W konsekwencji przejazd 40 km z Colon do Portobelo zajmuje od 1,5 do 2 h. Załoga busa z reguły to kierowca i odźwierny – naganiacz. Kasę trzyma czasem jeden, czasem drugi. Za pierwszym razem siadłem tuż za kierowcą by obserwować zwyczaje również te płatnicze. Pojazd ruszył i ruszyła MUZA! Nie z jakiegoś pukadełka ale z porządnego wzmacniacza. Jeżeli jesteś dość młody, sprawny i stoisz gdzieś samotnie przy drodze to bądź przygotowany na to że autobus się nie zatrzyma, tylko zwolni drzwi się otworzą a ty masz wsiadać w biegu. Przy wysiadaniu może być podobnie. Uważnie obserwowałem zwyczaje płatnicze i kwoty. Tak jak podejrzewałem po wręczeniu 2$ musiałem zdecydowanym gestem zachęcić kierowcę do wydania reszty.
* * *
Portobelo, późny wieczór. Jesteśmy w tej części miasteczka po raz pierwszy. Odbywają się właśnie walki kogutów, gra muzyka, otwarty jest mini bar z piwem i jedzeniem. Ludzie integrują się na środku ulicy. Dyskutujemy z dwoma chłopakami, okazuje się też przyjezdnym, ale mieszkającymi i pracującymi w Portobelo. Jeden z Hiszpanii, a drugi z Nikaragui. I dostajemy opieprz. Za to że siedzimy tu już dość długo, ale nie integrujemy się z lokalna społecznością. Ze jesteśmy na takiej imprezie po raz pierwszy. Znaczy głównie dostaje się Paluchowi, bo zna świetnie hiszpański i nie ma żadnych problemów komunikacyjnych. I racja. W swoim narcystycznym przekonaniu uważamy się za podróżników, za coś lepszego niż typowy turysta jeżdżący taxi, jedzący w drogich barach dla przyjezdnych, zaczynających rozmowę od good morcing. A sami zamknęliśmy się w mały wycinku portobelskiego świata – łódka, Casa Vela, Cpt. Jack. Gdzie 90% ludzi to przejezdni backpackersi, żeglarze. Nawet ci osiadli od jakiegoś czasu to jednak nie są ludzie stąd. Sami gringos
* * *
Panama City. Maszerujemy obrzeżem „złej dzielnicy” idąc w stronę dużego marketu i starego miasta. Zatrzymuje nas policja. Standardowa gadka, że to zła okolica, ze na nogach jest niebezpiecznie. I Paluch swoim świetnym hiszpańskim tłumaczy, że przecież to głupie 200 m, biały dzień, szeroka ulica itp. Że generalnie wiemy co robimy i gdzie dokładnie idziemy. Do tego jeszcze jakiś żarcik i kompletna zmiana nastawienia policjantów. Coś tam jeszcze doradzają w sprawie trasy i się żegnamy. Podają Paluchowi dłoń, mnie olewają. Nie mówię po hiszpańsku, jestem gringo
fot. Paluch www.listyzpobocza.pl