Sputnikiem dookoła Ziemi – Turcja po piracku

0
756

 

Drugą połowę upalnego, greckiego lipca musieliśmy podzielić równo na czas pracy i czas rodzinnego żeglowania. Stary holenderski pirat Frank zadowolony ze współpracy ze mną zlecił mi kolejny tydzień skipperowania na jednym z jego jachtów.

 

obraz nr 1

– Tym razem będzie was na łajbie dziewięcioro. U mnie dojdzie nawet dziesiąta osoba, bo biuro podróży sprzedało przez pomyłkę więcej miejsc niż chciałem. No i będziesz musiał radzić sobie bez hostessy, czyli odpowiadasz za wszystko, łącznie z gastronomią. Powodzenia! – oznajmił wesoło Frank.

– Damy radę. Lubię twój spontaniczny styl planowania i żeglowania, ale powiedz mi chociaż dokąd płyniemy?

– Na południe. Natomiast w drodze powrotnej staniemy w dwóch miejscach w Turcji.

– Bardzo chętnie, ale przecież wiesz, że musimy wykupić turecki Transit Log, wizy dla każdego i zapłacić agentowi za pomoc przy odprawie. To będzie kosztowało więcej niż czterysta euro od jachtu. Warto tracić czas i pieniądze dla dwóch dni w Turcji?

– Niczego nie będziemy załatwiać i za nic nie będziemy płacić. Zaufaj mi. Żegluję tu od trzydziestu lat i zawsze tak robię. Unikamy wizyt w dużych marinach i stajemy tylko na kotwicowiskach, lub przy prywatnych nabrzeżach. Przywozimy ze sobą pieniądze, które wydajemy w tawernach, więc nikt nie widzi problemu. Turecka policja wie o wszystkim, bo mają swoich tajniaków w każdej wiosce, ale oni mają większe problemy. Koncentrują się na przemycie ludzi i narkotyków. Nie są na tyle głupi, żeby przeszkadzać w prowadzeniu uczciwego biznesu.

– No dobra, spróbujemy. Jeżeli jest jak mówisz, to w kolejnym tygodniu popłynę tam z rodziną.

Tydzień pracy zleciał błyskawicznie. Z wesołą holenderską załogą odwiedziliśmy te same wyspy, na których wcześniej byliśmy z Karoliną i Brunem, ale Frank pokazał mi kilka swoich sztuczek na kotwiczenie w miejscach, których sam w ogóle nie brałbym pod uwagę jako odpowiednie do postoju.

Zwieńczeniem tygodniowego żeglowania na dwa jachty były urodziny jednego z holenderskich załogantów w tureckiej zatoce Mersenjick, zamieszkanej przez oswojonego żółwia morskiego.

– Ten żółw jest tu odkąd pamiętam. Jest naprawdę bystry. Rozpoznaje nasze jachty. Podpływa zawsze żeby karmić go sałatą. W zamian oferuje wspólne pływanie, a czasem nawet nawetpozwala uczepić się pancerza i zanurkować na jego grzbiecie – Przybycie morskiego stwora zmusiło Franka do wyjaśnień i przerwało na chwilę uroczystość jubileuszową. Po zjedzeniu całego zapasu sałaty żółw odpłynął w swoją stronę a my kontynuowaliśmy wznoszenie toastu specjalną miksturą przygotowaną w wielkim garze przez Franka.

– Frank, widzę że podobnie jak ja lubisz tanie lokalne wino.

– Oczywiście. Proste wino jest jak proste dziewczyny. Żadnych bólów głowy! – dorzucił siedemdziesięciojednoletni kapitan.

Po powrocie na Kos jeden dzień spędziliśmy z Karoliną na przygotowaniach się do przesiadki na SPUTNIKA II, przed wyruszeniem na tygodniową włóczęgę.

– Tym razem popłyniemy to Turcji. Co powiesz na wspólną kąpiel z żółwiem, a potem wycieczkę na ruiny starożytnego miasta Knidos? – oznajmiłem Karolinie po powrocie.

– Świetnie! Tam nas jeszcze nie było.

Żółw rzeczywiście pojawił się na naszym tureckim kotwicowisku, ale kiedy rozejrzał się dookoła i nie znalazł sałaty natychmiast dał nura i nie pokazał się więcej.

– Zignorował nas bezczelnie! Przekupny stwór! – skomentowała Karolina.

Mimo nieobecności gospodarza, zatoka oczarowała nas różnymi odcieniami szmaragdu pod nami i wszystkimi tonami zieleni wokół nas. W odróżnieniu od sąsiedniego, suchego wybrzeża Grecji, Turcja jest kwitnącą oazą. Wszystko za sprawą jednej drobnej różnicy. Podejścia do hodowli kóz. W Grecji te destrukcyjne zwierzęta biegają dziko i zjadają wszystko co znajdą, natomiast w Turcji dzikich kóz praktycznie nie widać, a te które posiadają właściciela są zazwyczaj ogrodzone na pastwiskach. Stare greckie prawo zakazuje zabijania kóz, które w przeszłości bywały jedynymi żywicielkami ubogich rodzin. To co miało sens w przeszłości, dzisiaj jest bezczelnie wykorzystywane przez nielegalnych greckich hodowców, którzy nie przyznają się oficjalnie do posiadania kóz i pozwalają stadom paść się na dziko gdzie popadnie. Tym sposobem uzyskują praktycznie darmowe źródło mięsa. Kilkukrotnie widziałem rybaków, dowożących łodziami wodę na bezludne wysepki, gdzie z dala od świadków hodowali substytut pożywienia, które kiedyś uzyskiwali z morza, a którego źródło zostało wyczerpane na skutek rabunkowego rybołówstwa. Po wykończeniu morskiego ekosystemu, rybacy wespół z kozami wzięli się za destrukcję tego, co pozostało nad powierzchnią morza. Grecki rybak zmieniający się w pasterza to szczególnie ciekawy i przykry przykład negatywnej ewolucji w toku.  

Żeglując dalej wzdłuż zielonego, tureckiego wybrzeża dotarliśmy do ruin starożytnego miasta Knidos, będącego w przeszłości jednym z najważniejszych ośrodków morskiego handlu na Morzu Egejskim. Dzisiaj, to niegdyś dumne miasto jest całkowicie opuszczone, ale całkiem dobrze zachowane mury obronne, nabrzeża portowe i latarnia morska pozwalają na łatwą wizualizację jego dawnej potęgi.

Obecnie ruiny stanowią atrakcję turystyczną, przyciągającą głównie żeglarzy, ale mało kto wie, że już 2300 lat temu do miasta przybywały drogą morską rzesze ciekawskich turystów, którzy chcieli na własne oczy zobaczyć marmurowy posąg Afrodyty dłuta Praksytelesa. Może to się wydawać dziwne, bo w tamtych czasach posągów Afrodyty nie brakowało, ale ten był wyjątkowy, bo po raz pierwszy w historii rzeźbiarz odważył się przedstawić boginię całkiem nagą. Posągi przedstawiające nagich mężczyzn nie były wtedy niczym niezwykłym, ale rozebrana kobieta, nieważne czy zwykła śmiertelniczka czy bogini miłości i seksu, nie miała prawa pokazywać się nago. Afrodytę z Knidosszczególnie upodobali sobie spragnieni kobiecych wdzięków żeglarze, którzy zawijali do miasta w sprawach handlowych. Legenda głosi, że jeden z marynarzy tak bardzo zakochał się w posągu, że zakradł się w nocy do świątyni i próbował uprawiać z nim seks. Został przyłapany na gorącym uczynku i ukarany, ale po tym wydarzeniu na udzie bogini pozostała nie dająca się usunąć, wstydliwa plama. Niestety, rzeźba nie dotrwała do naszych czasów, ale stała się wzorem do naśladowania i liczne jej kopie można podziwiać w muzeach na całym świecie.

Nie znajdując zaginionego wzorca nagiego, helleńskiego piękna opuściliśmy starożytne miasto i pożeglowaliśmy na naszą ulubioną wyspę Nisiros, która za każdym razem odkrywa przed nami swoje kolejne tajemnice. Tym razem Afrodyta zaprowadziła nas podstępnie na cudowną, czarną plażę Pachia Ammos, do której dotrzeć można jedynie od strony morza, lub wspinając się po stromym, pumeksowym zboczu. Trudny dostęp do rajskiej plaży pozwolił współczesnym hippisom i naturystom znaleźć tam oazę spokoju, w której wybudowali prowizoryczne szałasy i spędzają całe letnie tygodnie, na pływaniu, opalaniu się, łowieniu ryb, medytacji i nocnych spotkaniach przy ogniskach. Na dwa dni staliśmy się częścią tej spontanicznej i spokojnej społeczności. Z dala od świateł cywilizacji podziwialiśmy piękno nocnego nieba, a Bruno odkrył księżyc, na który nie mógł przestać się gapić. Mały żeglarz dokonał w tym czasie jeszcze kilku plażowych odkryć. Przekonał się, że różne rodzaje piasku różnie przyklejają się do rączek, przy czym czarny, gruboziarnisty, wulkaniczny piach jest wyjątkowo przyjemny w dotyku oraz, że fajnie jest czasem być polizanym przez wielkiego wesołego labradora.

Zbliżał się termin czarteru, który miałem poprowadzić dla greckiej firmy, więc skierowaliśmy się znowu w stronę Kosu, spędzając jeszcze jedną noc na kotwicy w pobliżu wulkanicznych term. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo wyjątkowy upał, w połączeniu z cieplejszą niż gdzie indziej wodą morską o temperaturze trzydziestu stopni zaowocowały u nas nieprzespaną nocą.

Dzień przed moim kolejnym rejsem czarterowym zadzwonił do mnie Frank.

– Mateusz, potrzebuję cię znowu na dwa tygodnie w sierpniu. Znajdziesz czas?

– Przykro mi, ale mogę znaleźć dla ciebie tylko jeden tydzień w drugiej połowie miesiąca. Właśnie ruszam na dwa tygodnie z Włochami i potem będę musiał zrobić sobie tydzień przerwy dla rodziny.

– Nie, nie, mój drogi… Po dwóch tygodniach z Włochami będziesz potrzebował dwóch tygodni przerwy… Tak czy inaczej liczę na ciebie chociaż przez ten tydzień.

 

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, CrewsaverEljacht, Henri Lloyd, Elena – KolagenumLyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

 

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

 

Lipsi, Grecja 29.07.2015 r.

Komentarze