Jacek Guzowski żeglujacy na Ethernity zamknął pętlę dookoła Atlantyku i po prawie 1,5 roku wpłynął do Trzebieży 22 października 2015 r. Musimy nadrobić trochę zaległości w relacji z jego cichej wyprawy. Ostatni wpis dotyczył postoju na Bahamach, czas więc na rekację Jacka z pobytu w Nowym Jorku w lipcu 2015 r.
New York, Ney York!
Jeśli podczas włóczęgi wzdłuż wschodniego wybrzeża USA, zdarzy się, że zawiodą wszystkie systemy nawigacyjne, a do tego spotkają Was mgła, sztorm i wszelkie inne, możliwe i nie możliwe do przewidzenia przeciwności, za wyjątkiem, radzieckiej torpedy, z lewej burty (bo to raczej przeciwność o charakterze ostatecznym), lecz mimo to, uparcie, „po omacku”, wiedzeni „skiperskim nosem”, traficie do jakiejś mariny, wokół której rosną gęste gąszcze „krzaczorów”, w której, niemal wszyscy, mówią po polsku, Jpiją polskie piwo, zagryzając je polskim kabanosem, polskim chlebem i polskim ogórkiem, czy „ruskim” pierogiem, to „RELAX” – już się odnaleźliście. Jestem gotów postawić ostatnie dolary, przeciwko orzechom, że jesteście w Nowym Jorku, w Gateway Marina.
No i jeszecze „Chat” !!! Jeśli Waszym ostatnim manewrom przyglądać się będzie, zwalistej postury, wąsaty, jegomość, z pupą przylepioną, chyba na stałe, do siedzenia wózka golfowego – nie, nie odbierze Wam cum, jak to jest w zwyczaju, będzie tylko, z zainteresowaniem, przyglądać się, jak robicie drugie podejście, bo przy pierwszym, silny szkwał odrzucił Was od kei – to gotów już jestem postawić całą, bardzo szczupłą, zresztą, resztkę majątku, że to właśnie to miejsce.
Możecie być pewni, że „Chat”, jak „dobry pasterz”, podwiezie „nową owieczkę”, do biura mariny, gdzie już zadbają by ją starannie „ostrzyc do gołej skóry”. Co oferuje marina odwiedzającym ją żeglarzom? Hmmm, całkiem sporo, jak na amerykańskie standardy oczywiście…..No, chyba amerykańskie (?).
Otrzymujecie niemal gołą keję, obskurny kibelek, 1 (słownie: jeden) prysznic na całą marinę i wszystkie płcie, brak wi-fi, zasięg telefonu „na jedną kreskę”, brak stacji paliwowej, zero sklepów w pobliżu, do najbliższej stacji subway’a kilka przystanków jedynym autobusem w okolicy, a do tego zero knajpy marinowej, w której można by spłukać sól z gardła, chłodnym piwem i z widokiem na ocean. Będziecie za to stać z glupią miną, przed kontenerem o mocno zagranicznej nazwie „Garbage”, zastanawiając się, jak w nim złożyć pracowicie segregowane, przez 2 ostatnie tygodnie, odpady. W końcu, z bólem serca, wrzucicie je do tego jedynego pojemnika, jako „odpady zmieszane”. Ciekawi Was, ileż to może wynosić opłata dzienna za postój, w tak ekskluzywnym miejscu? Wynosi ona 4 USD za stopę długości jachtu! – „bo to Nowy Jork”, usłyszycie uzasadnienie. Gdyby w Europie, ktoś śmiał żądać, za podobne warunki, 1/10 tej kwoty, zabito by go śmiechem.
Tak wygląda Gateway Marina, w Dead Horse Bay, Barren Island, w największej metropolii „nowego świata”.
Swoją drogą, ciekawe, do czego właściwie odnosi się nazwa Dead Horse Bay? No, polski koń to by się tu na pewno uśmiał. Może jakiś, słabszy psychicznie, koń amerykański uśmiał się tu na śmierć? Trzeba by pogrzebać w tekstach źródłowych.
Jedynym jasnym punktem, wyróżniającym się z tego smutnego obrazka, jest przycumowana tu „Polska Barka”, czyli siedziba Polskiego Klubu Żeglarskiego w Nowym Jorku i związani z nią ludzie, choć i Klub, i barka, też są tylko gośćmi i klientami mariny.
Opanuję pokusę dalszego znęcania się nad właścicielem niewydarzonej mariny, a w miejsce tego, zaproponuję by odwiedził którąkolwiek z marin europejskich, zobaczył, co powinno kryć się pod słowem „Marina” i przestał przynosić wstyd swojemu Krajowi i Miastu.
Dość ironii !
Ernest Hemingway napisał: „Gdziekolwiek jesteś, musisz to odnaleźć w sobie”. A ja dodam od siebie: LUDZIE Ci w tym pomogą.
Ludzie, swoją bezinteresowną serdecznością i staropolską gościnnością (bez żadnego cudzysłowu), wyrównują wszelkie niedostatki, za które tak słono zapłaciliście. Po kilku chwilach czujecie się tu, jak w domu.
Andrzej jedną ręką nalewa wielki talerz żurku, a drugą już bierze miarę, by uszyć nowy pokrowiec forluku, który zastąpi stary, zabrany przez krotochwilnego Neptuna. Marek wyrywa z jednej ręki zepsutego Iphone’a, z drugiej zepsutego Ipada i wiezie je, w sobie wiadome miejsce, by wkrótce zwrócić naprawione, „jak nowe” i dorzuca jeszcze kanister paliwa. Czarek wyszukuje okazyjną ofertę na zakup siłownika autopilota. Leszek „sprzedający właśnie łódkę” dzieli się swoim łączem internetowym, wężem paliwowym, gaśnicą i nieprzebranymi zapasami kabanosów. Jerzyk (Jerry) pomaga ujarzmić zepsutą pompę wody chłodzącej silnik i sobie tylko wiadomym sposobem, „załatwia” dodatkową chwilę przy kei. Leszek (Lester) dzieli się polską kiełbasą z grilla i wszystkim, co tam w barku ma (a duuużo ma). Stefan zabiera w fascynującą, nocną, podróż po nowojorskich mostach, Queens’ie, Bay Ridge – „małej Sycylii”, dzieli się wiedzą o „klimatycznych” miejscach, „gdzie muzykę grają”, a ostatniego dnia, z pomocą córki, Natalii, wyciąga, siłą, z komory silnika i zmusza do zjedzenia talerza fantastycznych flaków.
Marek „www.podnośnik.us” podrzuca zgrzewkę piwa i „rumik”, który okazuje się sporą flaszą rumu, wprost z Jamajki, bo śledzi jacht i podczytuje bloga.
Wreszcie Krzysztof-Komandor i członkowie Polskiego Klubu Żeglarskiego w Nowym Jorku, płci obojga, rozpieszczają – do ostatniej chwili goszczą i częstują „czym chata bogata” – w tym, nie doścignionymi w smaku, żeberkami z grilla. Magda, Ela, Czesia, Lucy i Marek, Janusz-skiper Fazisi, z Żoną i Sonią, Mirek, Iza, Marzena, Donka, Piotr, Jacek – dziękuję !
Elik i Iwonka przez ponad tydzień goszczą skipera pod dachem, a jacht, bezpiecznie i wygodnie, przy dalbach, pod swoim domem nad Hook Creek (Long Island), a do tego grillują, karmią, poją, piorą, dbają o każdy szczegół, obwożą po mieście, pomagają robić zakupy, bez jednej skargi poświęcają swój cenny czas i uwagę, otaczając rodzinnym ciepłem, serdecznością i zrozumieniem.
„Just like that”. Po prostu. Bo to wszystko Przyjaciele i Rodacy. Do tego żeglarze z krwi i kości.
Kochani !!!
Wszyscy wymienieni i jeszcze więcej Was nie wymienionych z imienia ale, bądźcie pewni, zapamiętani i zapisani, złotymi zgłoskami, w sercu.
Dziekuję Wam za te nowojorskie dwa i pół tygodnia, które pozwoliły mi odpocząć, nabrać sił i przygotować jacht do kolejnego wyzwania.
Dziękuję z całego serca. Eternity też dziękuje.
Aby dowiedziec się więcej o rejsie Jacka Guzowskiego zapraszamy do odwiedzenia jego bloga z podróży: http://circumnavigation.pl/