Maxus Solo Around – droga do domu (cz. 1)

0
797

 

„Takich ma się przyjaciół na jakich się zasłużyło”, stare porzekadło znowu się sprawdziło.

-napisze taką jakby locyjke/przewodnik żeglarski o Azorach –powiedziała Brożka gdy po raz trzeci dopłynęła na Azory

– krótka relacja z podróży, wrażenia? Jasne nie ma problemu, napisze – powiedział Patryk który zamustrował na Sao Miguel

Słowo się rzekło, a wiadomo mowa to wiatr. Znowu wiec, zamiast poznawać kolejną wyspę – Terciere, siedzę przed komputerem i próbuje cos napisać. Kolejny nudny dzień w biurze.

Ruszyliśmy w ostatnie dni marca z Las Palmas przy wydatnej pomocy Sylwii i Krzyśka Northamanów 🙂 którzy ostro przykładali się do wioseł byśmy wyszli z naszego miejsca w głębi mariny. Później łzy, wzruszenia, białe chusteczki i już pod żaglami wyruszyliśmy w kolejny wspólny rejs.

Oczywiście na Azory. Chodziło mi to miejsce po głowie i gdy Brożka spytała- damy rade przez Azory? To bez zastanowienia potwierdziłem. Niecałe 800mil w linii prostej zajęło nam 10 dni bo oczywiście było pod wiatr, ale już przywykłem. Od połowy stycznia mam wyłącznie halsówkę bajdewindami. Po drodze spodziewany, bardzo agresywny (tak do 48 węzłów wiatru), ale niezbyt wielki front zimny. Później były jeszcze jedno takie dziadostwo ale słabsze. Puffin sobie płynął, a Brożka zaanektowała mój czytnik ebooków.  Przez to zaczęły mnie nachodzić myśli ze może coś na łódce zrobic? O może w końcu naprawie autopilota, ale w sumie przez 2 miesiące się nie przydawał więc może jednak to zostawić sobie na później? 🙂

obraz nr 1

Chcieliśmy dopłynąć do Ponta Delgada na Sao Miguel gdzie wylądować miał nasz kumpel Patryk. I od razu gonić do Horty na Faial. Bo przecież na Sao Miguel to nie jest tak ładnie fajnie i w ogóle co tam robić – według Brożki.

Patryk wylądował dobę przed nami (przed wyspami wiało już dość słabo). Pierwszy SMS (wysłaną o 4 rano) że tu jest fantastycznie, zjechał już z jakimiś przypadkowymi ludźmi wyspę samochodem.

Miasto okazało się bardzo ładne i trochę zweryfikowały się poglądy Brożki. Która tu zresztą nigdy nie była, ale miała opinie typową zresztą dla wielu żeglarzy którzy bardzo często po za najbliższą okolicą portu nic nie poznają. Czasem ze zmęczenia bo właśnie np. przeszli Atlantyk w paskudnej pogodzie. Czasem z lenistwa. 

Marina w zasadzie pusta. Po za miejscowymi jachtami cumuje obok nas jacht Class 40 na którym Niemiec Henrik próbował bić rekord właśnie w klasie 40 –tek w rejsie solo dookoła świata non stop. Miał niezły czas, a w zasadzie prowadził wirtualnie, ale w sztormie  koło Przylądka Dobrej Nadziei złamał nogę  i musiał zawinąć do Kapsztadu. Mijał przylądek krótko po mnie. Czasem dziwne są te oceaniczne spotkania…

Ruszyliśmy do Horty. Bo to faktycznie jedno z najbardziej „żeglarskich” miejsc. Wiadomo trzeba wypić piwo w najstarszej i chyba najsłynniejszej tawernie świata  – Peter Sport Cafe no i zrobić nasz nowy tym razem Puffinowy mural na falochronie obok tego z Lilla My.

Znowu było bardzo morsko. Oczywiście była halsówka pod wiatr, a zamiast 6-7B było momentami 8-9B. Patryk schodząc z jednej z swoich wacht (początkowo były, później przestałem się znęcać 😛 ) powiedział – „niezłe macie hobby, to mój największy łomot w życiu”. A trochę tych łomotów już przeżył. Korona maratonów polskich, samotnie rowerem dookoła Islandii itp.

Klasyczne nocne wejście na żaglach. Tawerna już zamknięta wiec idziemy spać. Następny dzień to obowiązki: coś dla ciała – gorący prysznic, a ten w Horcie nie ma sobie równych; coś dla ducha – czyli piwo właśnie w Peter Sport Cafe i to postawione osobiście przez szefa czyli PetEra w którymś tam pokoleniu. Spotkanie i spacery ze Zbyszkiem, Polakiem mieszkającym tam od lat i nieocenionym źródłem informacji praktycznych. Sama Horta to nie tylko marina do której spływa większość jachtów płynących z Karaibów czy z Afryki, ale też dużej urody miasto, w zasadzie miaststeczko. Ze starą rybacką dzielnicą nad wielorybnicza zatoką nad którą leży też stara przetwórnia, a obecnie muzeum wielorybnicze. Warto tam pójść by przekonać się jak pojmują kultywowanie tradycji właśnie Azorczycy a jak np. ludy skandynawskie czy Japonia.

obraz nr 2

Tym razem, ponieważ byliśmy w trojkę mogliśmy sobie pozwolić na wypożyczenie auta i objechanie wyspy. A warto i to bardzo.  W sumie ta nasza trójka to widziała już kawałek świata, ale wspólna jednogłośna konkluzja brzmiała – to jedno z naj.. o ile nie najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy. Wtedy nie wiedzieliśmy  co nas jeszcze czeka…

obraz nr 3

Komentarze