Radosław Kowalczyk w Klubie Żeglarzy Samotników

0
877

 

Z Radkiem Kowalczykiem spotkaliśmy się (Janusz Charkiewicz, Zbigniew Andruszkiewicz i niżej podpisany) 19 października, podczas jego krótkiego pobytu w Szczecinie w trakcie wyznaczonej przez organizatorów przerwy między pierwszym a drugim wyścigiem regat Mini Transat 2015. Korzystając z tego nieformalnego spotkania Zarządu Klubu Żeglarzy Samotników omówiliśmy bieżące sprawy organizacyjne, a ja poprosiłem o rozmowę o jego starcie w regatach.

 

obraz nr 1

 

 

            WRACAM ABY POWALCZYĆ O MOŻLIWIE NAJLEPSZY WYNIK

Rozmowa z Radosławem (Radkiem) Kowalczykiem, wicekomandorem Klubu Żeglarzy Samotników, uczestnikiem transatlantyckich regat samotnych żeglarzy – Mini Transit 2015.

– W roku 2011, na liczącej ponad 4200 mil morskich trasie regat Mini Transat z La Rochelle we Francji do Salvador de Bahia w Brazylii „zaliczyłeś” zderzenie z wielorybem, skutkujące poważnym uszkodzeniem płetwy balastowej i koniecznością awaryjnego zawinięcia do Porto w Portugalii, a w drugim etapie regat miałeś problemy z generatorem wymagające zatrzymania się w Sao Vincente na Wyspach Zielonego Przylądka. W klasie łodzi prototypowych uzyskałeś wówczas – 26 miejsce, a w uznaniu tego, że nie dołączyłeś do grona 20 zawodników, którzy wycofali się z trasy regat, od pozostałych uczestników otrzymałeś miano Niezniszczalny.

– Moim sukcesem w tamtych regatach był już fakt zakwalifikowania się do startu, a następnie samo dotarcie do mety. Wtedy postanowiłem wystartować ponownie, ale już na jachcie pozwalającym na nawiązanie na trasie przynajmniej równorzędnej rywalizacji regatowej. Udało się. Nowy „Calbud”, jacht zaprojektowany przez znakomitego francuskiego konstruktora Etienne Bertranda, a zbudowany w Szczecinie w stoczni Yacht Service Mariusza Świstelnickiego, to jednostka nieporównywalna do poprzedniej, znacznie lżejsza, zbudowana z super wytrzymałych materiałów. Tak jak przed czteroma laty, moim głównym partnerem jest szczecińskie Przedsiębiorstwo Budowlane Calbud.

obraz nr 2

– Na metę pierwszego etapu, długości 1245 mil morskich, wiodącego z Douarnenez na Zatoce Biskajskiej do Arrecife na Lanzarote na Wyspach Kanaryjskich dotarłeś 27 września, a więc po 8 dobach i 4,5 godzinach samotnej regatowej żeglugi, jako 15 jacht z 26 jednostek startujących w kategorii Proto (prototypów). a 23 wśród 72 jachtów, które wystartowały z Douarnenez. Byłeś zadowolony?

– Wprost przeciwnie. Byłem po prostu bardzo zły, że nie udało mi się uplasować w ścisłej czołówce zawodników. Zaraz po starcie szło nieźle, łódka żeglowała świetnie, przeważnie surfowała z falą, potem, jeszcze na Zatoce Biskajskiej, tracąc na fali równowagę solidnie uderzyłem się w kolano, niszcząc „przy okazji” GPS oraz radio SSB służące do odbioru komunikatów pogody. Najgorsze nastąpiło trzeciego dnia po starcie, już na wysokości Portugalii. Najpierw odmówił pracy lewoburtowy, a po kilku godzinach prawoburtowy kabestan szotowy. Obsługując bez kabestanów podczas zwrotów z wiatrem mierzącego ponad 80 mkw spinakera, uszkodziłem sobie lewy łokieć oraz naderwałem bark. Do dziś bolą mnie palce obu rąk. Byłem niemal załamany. Przez ponad dobę miałem unieruchomioną jedną rękę, a do mety pozostało jeszcze ponad tysiąc mil. Niemal zrezygnowany, przyjąłem kurs na Porto.

– Szybko jednak powróciłeś na pierwotną trasę.

– Po kilku godzinach ból nieco ustąpił, poprawiło się samopoczucie, więc postanowiłem kontynuować regaty. Chcąc uniknąć groźnego w żegludze baksztagowej wywożenia na wiatr, połączonego z potężnym przechyłem, przez pewien czas żeglowałem pełnym wiatrem, a więc wolniej. Jak później obliczyłem, to właśnie oraz dwa dni niemal flauty sprawiło, że w tym biegu średnia szybkość jachtu wyniosła 7,1węzła, podczas gdy oczekiwałem uzyskania około 7,7 w.

obraz nr 3

– W czwartek, 22 października wracasz nieco już wypoczęty i z nowymi kabestanami na Lanzarote, a 31 bm odbędzie się tam start do drugiego biegu na liczącej 2786 mil trasie z Lanzarote na Kanarach do Pointe a Pitre na Gwadelupie na Karaibach.

– Wracam aby powalczyć o możliwie najlepszy wynik. Moim handicapem jest także to, że podczas minionych kilku miesięcy, w trakcie regat kwalifikacyjnych oraz pierwszego etapu MiniTransat, całkiem nieźle poznałem jacht. To pozwoli mi żeglować na całość, na granicy naszych (jachtu i moich) możliwości. To mój drugi start w tej prestiżowej imprezie, liczę więc na progres.

– „Calbud”, jacht klasy Mini 650 to – co tu kryć – mało komfortowa jednostka . Nie myślisz o starcie w przyszłości na większych, wygodniejszych?

– Jeszcze nie wystartowałem do drugiego etapu, a już myślę o wystartowaniu solo na „Calbudzie” w przyszłorocznych regatach Azores i Back Race na trasie Francja – Azory – Francja, a rok później w kolejnym Mini Transat. Na tej samej, a może już nowej łódce.

Rozmawiał

Zygmunt Kowalski

za http://www.klubzeglarzysamotnikow.pl/wydarzenia/

Komentarze