Niezwykły rejs bałtycki mieczowego jachtu

0
1199

Za zgodą Jerzego Kulińskiego

SSI od lat prezentuje morskie rejsy na małych jachtach mieczowych. To element idei zapoczątkowanej przed wielu laty artykułem Jerzego Piesniewskiego w „ŻAGLACH” – przypominam tytuł „Żeglarstwo = swoboda”. To był sygnał do rozpoczęcia promocji morskiej żeglugi pod hasłem „Z MAZUR NA BAŁTYK”.

W „ŻAGLACH” i w SSI zgodnie podbijaliśmy bębenka mazurskim ambitniakom, aby wypięli się na rygory, patenty, zostawili kapitanów na kei, pożegnali szuwary, sitowie, tataraki – sami wzięli sprawy w swoje ręce i wyruszyli na Zalewy, Zatokę Gdańską, na Bornholm, do Kalmarsundu i tak poooszło !

Ci, których skusiły uroki morskiej żeglugi przyznali nam rację – „Nie święci garnki lepią”, zwłaszcza, że w międzyczasie umarła wiedza tajemna – „nawigacja zliczeniowa”. Dlaczego pisaliśmy akurat o małych łódkach? Po prostu – nie stać nas było nie tylko na duże, ale nawet na średnie.

Dlaczego ten news jest inny? Po raz pierwszy przedstawia rejs prowadzony przez doświadczonego w morskiej żegludze utytułowanego kapitana, który zdecydował się zrobić „krok wstecz” czyli wyruszyć na otwarte morze – zwyczajną mazurską mieczówką. Kapitanowie na ogół tego nie robią 🙂

Mowa jest o znanym na Mazurach skipperze Mariuszu Główce.

I znowu pojawia się tu nazwisko Jerzy Pieśniewski. To on jest projektantem Fokusa 690 – „SZAMAN 3”. Pozdrawiam !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

www.kulinski.navsim.pl 

 

Morski rejs „Szamana 3”
Po 10 latach wędrowania po mazurskich jeziorach
 i żeglowania po śródlądziu, latem 2014 roku „Szaman3” wypłynął na słoną wodę. „Szaman 3” to Focus 690, śródlądowy jacht o długości 6,9 m, konstrukcji Jerzego Pieśniewskiego.
Pomysł popływania na słonej wodzie powstał jeszcze w lutym, gdy zacząłem myśleć o urlopie. Początkowo, w ciągu dwóch tygodni zamierzałem zwiedzić wody Zalewu Szczecińskiego, a także rozlewisk za wyspami Uznam i Rugia. Jednakże już przy wstępnych przymiarkach do trasy rejsu odkryłem, że z Zalewu do Kopenhagi jest tylko 250 mil i to nie w linii prostej, ale właśnie po wodach osłoniętych Polski, Niemiec i Danii. Czemu nie spróbować tam dopłynąć?

Decyzja zapadła. Na wspólny rejs namówiłem Artura Dębskiego, kolegę żeglarza.
Rejs rozpoczął się 29.06.2014 w Trzebieży. Przy słabym, przeciwnym wietrze, ruszyliśmy na silniku w kierunku Kaminke, niewielkiej miejscowości na wyspie Uznam, niedaleko Świnoujścia.
Zaczęło wiać i postawiliśmy foka. Jednak rozwiewało się dość szybko i wybudowała się metrowa fala, taka jakiej do tej pory „Szaman 3” nie widział. Ten jacht nie boi się silnego wiatru. Na Mazurach żeglował nawet przy 38 – 39 węzłach, ale bez fali, a tu o razu test i to w trzeciej godzinie rejsu.
 
obraz nr 1


Jacht przeszedł pomyślnie ten test fali, choć był moment, że zawróciłem do Trzebieży. Jednak po kilkunastu minutach wróciliśmy na kurs, wprawdzie nieco inny, bo w kierunku Nowego Warpna, ale do przodu. Tam się odłożyliśmy w kierunku Kaminke, ale doszliśmy na silniku, bo wiatr jak się pojawił, tak samo ucichł. Woda też się wypłaszczyła.
Następnego dnia pożeglowaliśmy do Zinnowitz, oczywiście po wodach wewnętrznych. Marina jest położona od wewnątrz mierzei przy rozlewisku Achter Wasser, więc inaczej i tak się nie d. Tym razem nie mieliśmy niespodzianek pogodowych i żeglowaliśmy po gładkiej wodzie, zupełnie jak na śródlądziu.
Kolejnego dnia ruszyliśmy w kierunku Wolgast, ale nie zamierzaliśmy tam się zatrzymywać. W planie było wyjście na Greifswalder Bodden, zatoki porównywalnej z Zatoką Gdańską. To miał być kolejny test dla „Szamana3”. Nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie popłyniemy. W grę wchodził Greifswald, może nawet Straslund, choć to daleko, albo Rugia. To zależało od kierunku wiatru wiejącego na zatoce. 
Okazało się, że wieje z zachodu, więc poszliśmy maksymalnie ostro i wylądowaliśmy w Lauterbach na Rugii.
Wiało 5B, wybudowała się metrowa fala, ale na „Szamanie 3” nie robiło to większego wrażenia. Pięknie żeglował wchodząc płynnie na fale i to zupełnie na sucho, bez jakiejkolwiek wody na pokładzie. Test wypadł pozytywnie.
Z Lauterbach popłynęliśmy do Barchoft, niewielkiego portu u wyjścia zza Rugii na otwarte morze. Greisfwalder Bodden już nie robiła wrażenia na „Szamanie 3”, a później, przed Straslundem, to właściwie wróciliśmy do żeglarstwa śródlądowego.
Rankiem w Barhoft szczególnie starannie sprawdzałem prognozy pogody i analizowałem zdjęcia satelitarne na których widać całą sytuację pogodową nad Europą. Tego dnia planowaliśmy płynąć do Danii, zatem Szaman miał być przetestowany na otwartym morzu.
Znów dopiero po wyjściu zza Rugii można było podjąć decyzję o tym, gdzie popłyniemy. Wiało z zachodu, więc idąc maksymalnie ostro celowaliśmy w Klintholm, niewielki port na wschodnim skraju wyspy Mon. Warunki były podobne jak na Greifswalder Bodden, 5B i metrowa fala. Tak jak wcześniej żeglowaliśmy na sucho. Po 40 milach dotarliśmy do Danii i stanęliśmy Klintholm. Otwarte morze pokonane bez strat w ludziach i sprzęcie.
Z Klintholm ruszyliśmy na wody wewnętrzne. Opłynęliśmy Mon i dotarliśmy do Kalvehave, kolejnego duńskiego portu, tym razem na Zelandii. To był ostatni przystanek przed Kopenhagą. W sobotę 5 lipca po godzinie 10 oddaliśmy cumy i skierowaliśmy się kierunku stolicy Danii. Może to dziwić, że tak późno, ale w trakcie całego rejsu przestrzegaliśmy zasady: „jesteśmy na urlopie, więc nigdzie nie musimy się spieszyć” i za każdym razem ruszaliśmy o takiej godzinie, a czasami nawet później.
Pożeglowaliśmy baksztagiem przy wietrze 4 – 5 B. 53 mile do Kopenhagi pokonaliśmy w nieco ponad 11 godzin.
 
Zacumowaliśmy w marinie Margetheholms Havn i po wzniesieniu tradycyjnego toastu „za szczęśliwe ocalenie” wreszcie dotarło do nas: „zrobiliśmy to, jesteśmy w Kopenhadze”. Dla Artura to był pierwszy morski rejs, więc był chyba jeszcze bardziej zadowolony niż ja.
Następnego dnia, w niedzielny poranek przycumowaliśmy się do innej mariny, Langeline, położonej tuż obok słynnej kopenhaskiej Syrenki. Stamtąd było dużo bliżej do miasta. Całą niedzielę spędziliśmy na zwiedzaniu Kopenhagi, a jest tam co zwiedzać. Gdy już byliśmy zmęczeni, delektowaliśmy się duńskim piwem, zimnym i gęstym.
W Kopenhadze spotkała nas miła niespodzianka. W marinie Langeline usłyszałem „czy to ten Szaman?”. To czytelnicy „Żagli” rozpoznali jacht.
Cel został osiągnięty i co dalej? Jeszcze w Kalvehave pomyśleliśmy „ a może do Szwecji?”. Miało być Malmo, bo blisko, ale w niedzielny wieczór wpadłem na inny pomysł. Można popłynąć do Ystad i stamtąd spaść na Rugię. I tym sposobem z Kopenhagi ruszyliśmy do Falsterbo, a nie do Malmo.
Niestety prognoza ściągnięta we wtorkowy poranek w Falsterbo zmusiła nas do zmiany planów. Na środę zapowiadano silny wiatr, powyżej 30 węzłów, co dla nas na otwartym morzu pomiędzy Ystad a Rugią mogło być niebezpieczne. Zatem na wtorek wybrałem inny kierunek i pożeglowaliśmy na południowy zachód do Danii. Wybór padł na Nyord, niewielki porcik w uroczej miejscowości na wyspie o tej samej nazwie. Ruszyliśmy przy pięknej pogodzie i niezbyt silnym wiaterku. Wiatr zdążył się odwrócić, więc znów mieliśmy baksztag. Wydawało się, że zapowiada się leniwa żegluga. Ale po kilku godzinach zaczęło się rozwiewać. Zarefowaliśmy grota na II ref, po następnych kilku godzinach zrzuciliśmy grota, a przed Nyord zarefowaliśmy foka. Wiatr tężał wcześniej niż zapowiadała prognoza. 
W nocy gwizdało na wantach i mocno szarpało łódką na cumach. Rano siła wiatru jeszcze wzrosła. W porcie wiało 25 węzłów, a na wodzie pewnie było 10 w więcej. Na szczęście obie wyspy Mon i Nyord stały się naturalnym falochronem i zafalowanie było niezbyt duże.
Z Nyord mieliśmy wyjść na wody osłonięte, gdzie byliśmy bezpieczni nawet przy silnym wietrze. Do najbliższej mariny, Kalvehave, tej samej z której ruszaliśmy do Kopenhagi, było tylko 3 mile i to w baksztagu. Około godziny 16 zdecydowałem, że wychodzimy. Odwinęliśmy metr foka na rolerze i mieliśmy niezłą jazdę z prędkością dochodzącą do 6 węzłów. 
Minęliśmy Kalvehave i weszliśmy pomiędzy Mon a Zelandię. Wyspy osłoniły nas też i od wiatru, więc dalsza żegluga nie sprawiła większych problemów. No może poza jednym, gdy zszedłem z kursu i weszliśmy na kamienie. Na szczęście skończyło się tylko uszkodzeniem blokady płetwy sterowej, która została zrobiona przed rejsem.
Wieczorem, prawie po ciemku dotarliśmy do Guldborg, miasteczka pomiędzy Falster a Lolland, a kolejnego dnia osiągnęliśmy Gedser, najdalej na południe wysuniętego miasta w Danii i w całej Skandynawii. Stąd było tylko 28 mil do Warnemunde, gdzie planowaliśmy zakończyć rejs i zostawić „Szamana 3”.
 
obraz nr 2


Prognoza pogody na piątek nie była dobra, miało mocno wiać tak jak w poprzednich dniach, ale wtedy byliśmy na wodach osłoniętych, a teraz przed nami było otwarte morze. Zostaliśmy na piątek w porcie. Przecież jesteśmy na urlopie i mamy odpoczywać, a nie walczyć o życie, zwłaszcza, że na sobotę zapowiadano poprawę pogody i słabnący wiatr.
W piątek poszliśmy na cypel Gedser Odde. Stamtąd było widać morze po nawietrznej. W marinie która jest na zachodnim, tego dnia zawietrznym, brzegu Falster, dość mocno wiało, ale na wschodnim brzegu urywało głowę, a morze było mocno wzburzone. 
W sobotni ranek wiało nieco słabiej. Znów sprawdziliśmy prognozę z której wynikało, że będzie okno pogodowe od południa do wczesnych godzin wieczornych, jednak wiatr osłabł wcześniej. Nie było na co czekać, ruszyliśmy. 
28 mil do Warnemunde przeszliśmy w warunkach nie różniących się od tych, w jakich Szaman już pływał, więc pokonaliśmy ten odcinek bez większych emocji. Chwilę trzeba było uważać podczas przecinania ruty prowadzącej do Kanału Kilońskiego. W pewnym momencie w polu widzenia było 7 jednostek na rucie i dwa promy płynące w przeciwnych kierunkach pomiędzy Gedser a Rostockiem.
Nasz rejs zakończył się w sobotę 12 lipca 2104 w Warnemunde. „Szaman 3” od Trzebieży pokonał 399 mil w czasie 98 godzin żeglugi.
Po drodze odwiedziliśmy 13 marin w Niemczech, Danii i Szwecji.
Z Warnemunde łódka wróciła na Mazury na kołach tydzień później.
Mariusz

—————————–

Komentarze