Morskie widziadła: Przepowiednia i…

0
839

Przepowiednia

13/08/2013

Gdybyś przypadkiem wkręcił mooringa w śrubę jachtu to nie papraj się tym sam, wezwij nurka” – tak pożegnałam Piotra na dworcu PKS w Krakowie. Przepowiednia miała się rychło ziścić. Może dlatego niektórzy nazywają mnie Czarną Czarownicą obraz nr 1

Piotr wsiadł do autobusu, który powiózł go ku wybrzeżom Chorwacji. Tam miał spędzić tydzień, trawiąc czas na objadaniu się muszlami i prowadzeniu jachtu. Tymczasem ja, jak to czarownica, udałam się ku ruinom zamku – ale to już zupełnie inna historia.. W tym rejsie nie brałam udziału. Opis powstał na podstawie relacji naocznych świadków.

Rejs rozpoczął się w Murter. Tu, na skipera i załogę czekała łajba Sun Odyssey 49 o nazwie „Šahrzad”. Trasa rejsu wiodła przez miejscowości Jezera, Tribunj, Skradin, Kaprije, Vodice oraz kilka urokliwych zatoczek, gdzie załoga zatrzymywała się na kąpiel i małe co nieco.

Pierwszego dnia rejsu, zaraz po wypłynięciu z Murter jeden z załogantów poczuł przypływ mocy i otworzył puszkę Pandory, niby tak dla żartów, odkręcając koło sterowe.. Na łajbie nie zrobiło to większego wrażenia aczkolwiek zdziwiona mina skipera była bezcenna jak zobaczył kokpit bez koła sterowego i załoganta kierującego łajbą jak samochodem.

Pasmo awarii i tudzież innych nieszczęść rozpoczęło się niewinnie, od skromnej awarii silnika steru strumieniowego, która jednak, ze względu na gabaryty jachtu, stanowiła znaczne utrudnienie przy manewrach portowych. Już pierwszego dnia „Šahrzad” zmuszona była przerwać swoje podboje i cofnąć się do miejscowości Jezera celem naprawy steru. Wejście do ciasnej mariny z bocznym wiatrem i uszkodzonym strumieniem podniosło lekko poziom adrenaliny, ale.. To, co najlepsze, miało dopiero nadejść..

Wezwany mechanik szybko zdiagnozował problem. Nazajutrz, po nocy spędzonej w miejscowości Jezera oraz po naprawach w elektryce „Šahrzad” była gotowa do dalszej drogi. Jednak niedane było odpłynąć zbyt daleko..

Załoga oddała mooringi i cumy, a kapitan przystąpił do manewru odejścia od kei. Obejrzawszy się za siebie, ujrzał tuż pod powierzchnią mooring, który nie zdążył zatonąć i został wciągnięty przez obracającą się śrubę jachtu. Manewr musiał zostać przerwany.

I tu powstał problem. Jak pozbyć się tego „skarbu” wkręconego w śrubę jachtu?

Nurkowanie w wodzie marinowej, po której jeszcze pływały pozostałości „porannej toalety” z innych jachtów, nie było zachęcającą czynnością, ale.. cóż było robić..

Wreszcie udało się opuścić Jezere, postawiono żagle i „Šahrzad” ruszyła dumnie w morze. Wiało około 1-2B,  żagle śmiejąc się, sugerowały aby je zwinąć. Zrzucono genue i łajba pozostała na tak zwanym „dizel grocie”.

Niebawem nadszedł czas na obiad.  Skiper podpłynął do knajpy i wybrał boję, przy której zamierzał zacumować jacht na czas uciech kulinarnych.

Jedno podejście, drugie, trzecie i lipa.. boja z lewej, boja z prawej, boja chrzęści pod kadłubem.. i lipa zawsze za daleko, by zaczerpnąć ją bosakiem.  Wreszcie sukces! Udało się przytrzymać boję i przewlec cumę przez jej ucho. Tyle, że boja pływała z jednej strony jachtu a cuma została wybrana z drugiej strony. Gwoli wyjaśnienia, wszystko po to, by przy pomocy cumy oczyścić kil z wodorostów…

„- Piotr, zauważył ktoś z załogi, a nie byłoby łatwiej, gdybyśmy zwinęli grota?”

„- @#*^^%@#$!@#%$  to ja mam teraz grota??? ”  Skiper wychylił głowę z pod bimini…

„-No tak…”

-„ Langsam, langsam, aber sicher..” Dochodziły owację z sąsiednich jachtów..

Manewr podejścia do boi na żaglu nie został uskuteczniony, wobec czego grota zwinięto i rozpoczęto manewr podejścia na samym silniku, który zakończył się powodzeniem.

Tego dnia Neptun zaprzestał już dręczenia żeglarzy i dalszy rejs przebiegał bez zakłóceń i awarii. A przecież tyle się mogło jeszcze wydarzyć.

Bogowie jednak najwyraźniej nie roztaczają przed człowiekiem całej palety swej doskonałości na raz, by zawsze zostawić sobie coś w zanadrzu i spożytkować następnym razem..:).

Na podstawie relacji telefonicznej

 

Pamiętaj o mieliznach 😉

19/08/2014

Niniejsza relacja jest poniekąd kontynuacją wpisu pt. „Przepowiednia”, choć opisywane rejsy dzieli od siebie rok czasu. Stały się jednak udziałem tego samego skipera i załogi, w bardzo podobnym składzie. Także tym razem nie brałam osobiście udziału w imprezie a relację sporządziłam w oparciu o wspomnienia naocznego świadka.

Piotr, pomny złowróżbnych doświadczeń zeszłorocznych, tym razem postanowił przekupić czarownicę, przytargawszy do domu znaczną ilość jej ulubionego napoju, czyli mocno chmielonego piwa. Zapowiadało się nieźle, na każdy wieczór pyszny browarek.. a do tego plan wyjazdu do Berlina.

Przyszedł piątek, Piotr ruszył na Chorwację a ja na Berlin. Celem jednodniowej wycieczki była Wyspa Muzeów, a dokładnie wystawa sztuki starożytnego Egiptu. Wyspa Muzeów wywołała u mnie podziw, czegoś tak wspaniałego doprawdy się nie spodziewałam… A tu tylko jeden dzień na zwiedzanie! Nawet nie zdążyłam pójść do słynnego Muzeum Pergamońskiego.. Mało! A niezadowolenie przyciąga złe sny :), tym razem o mieliznach..

Więc wróciłam i zaczęłam śnić, jak płynę jachtem a dookoła same płycizny, kil niemal smaruje o skaliste dno :).

„Piotr – zagaiłam rozmowę przez telefon – uważaj tam na wodzie, bo śniło mi się właśnie, że wpłynęłam na mieliznę.”

Piotr był wtedy akurat w okolicy wyspy Hvar kiedy zaczęło się rozwiewać. Całonocne kotwiczenie było zbyt ryzykowne więc około 22-giej podniósł kotwicę i ruszył w kierunku mariny St. Klement. Marina wyglądała na kompletnie wymarłą. Jachty stojące na sztorc na krańcach pomostów sugerowały, że wolne miejsca już dawno się skończyły. Obsługa również nie raczyła się pojawić. W ciemnościach nocy kapitan i załoga usiłowali znaleźć miejsce postojowe na mooringu, niestety bezowocnie. Poruszając się przy pomostach przeznaczonych dla mniejszych jachtów głębokościomierz wskazał 0,5 m wody pod kilem! Co prawda to trochę więcej niż stopa, ale zdrowy rozsądek nakazywał szukać szczęścia gdzie indziej.

Obrali więc kurs na Milną. Siła wiatru ciągle wzrastała aż zatrzymała się na 25 węzłach. Marina w MIlnej o 0300 w nocy też nie grzeszyła ilością wolnych miejsc. Zostało ostatnie miejsce przy nabrzeżu knajpianym. Gdy jednak przyszło do cumowania longside, okazało się, skok z dziobu jachtu na keję, może być dla załogantów, ze względu na „zmęczenie” dość ryzykowny. Najpierw trzeba było podejść rufą do brzegu i wysadzić jednego z załogantów na ląd, by mógł bezpiecznie odebrać cumę a dopiero później zrobić właściwy longside.

Wreszcie zmęczył się także i skiper. Dostał gorączki, dreszczy i zaczął gubić orientację. W drodze z Rogoznicy na Murter wpłynął w niewłaściwy przesmyk. Było to przy wyspie Radelj. Płynąc z południa na północ, należało wybrać cieśninę wiodącą po zachodniej stronie tej wyspy. Tymczasem skiper ruszył na płyciznę, znajdującą się po wschodniej części Radelj. Na szczęście zdążył jeszcze w porę wycofać jacht. Kolejny raz na rejsie głębokościomierz zatrzymał się na 0,5m pod kilem..

W Murter skiper dla odmiany zgubił się w drodze powrotnej na jacht. Gorączka go nie opuszczała. Przy kolacji poczuł się gorzej. Nawet nie skosztował zamówionych ligni, tylko postanowił wrócić szybko na jacht i się położyć. Szedł i szedł i kompletnie się pogubił. Próba wyznaczenia drogi do mariny przy pomocy nawigacji w telefonie komórkowym również zawiodła. Wreszcie dotarł szczęśliwie, podholowany do mariny przez parę miejscowych Chorwatów.

Po powrocie do domu obiecał mi kilkudniową wycieczkę do Berlina :)..

Komentarze