Lepszą pogodę na start trudno sobie wyobrazić. Przy pięknym słońcu i lekkiej bryzie 71 jachtów prowadzonych przez zawodników startujących w jubileuszowej, 20 edycji regat Mini Transat wypłynęło z Port Treboul we francuskim miasteczku Douarnenez na linię startu. Wyruszających w morze żeglarzy żegnały tłumy kibiców, obserwujących jachty z nabrzeża, oraz rodziny zgromadzone na pomostach przy jachtach.
„To naprawdę dzisiaj?” – żartował rano Radek Kowalczyk, jedyny w tym roku Polak startujący w Mini Transat, i pierwszy, który po raz drugi bierze udział w tych wyjątkowych regatach samotnych żeglarzy. Jednak na pół godziny przed oddaniem cum przyznał: „Zaczynam się trochę denerwować, ale to dobrze. Już czuję, że to tuż, tuż. Lubię, jak kończy się to całe zamieszanie i zostaję sam” – dodał.
Jakie to uczucie startować po raz drugi w Mini Transat?
„Za drugim razem jest dużo więcej spokoju wewnętrznego, mniej emocji, bardziej spokojnie” – mówi Kowalczyk. „To nie znaczy, że jest łatwiej, ale wiadomo, czego się spodziewać, więc jestem na większym luzie” – dodaje.
Dlaczego ludzie chcą startować więcej niż jeden raz w tak ekstremalnych regatach?
„Dla mnie odpowiedzi na to pytanie jest kilka” – wyjaśnia Radek. „Na pewno jest ambicja, żeby popłynąć lepiej niż za pierwszym razem. Na pewno jest też tak, że sam udział, sam rejs na Mini to jest sprawa wyjątkowa i doświadczenie, które chce się powtórzyć.”
Jakie są obawy przed startem?
„To nie będzie turystyczne pływanie, tylko gaz do dechy. Obawiam się ewentualnych awarii, chciałbym żeglować na granicy limitu możliwości jachtu, ale go nie przekroczyć. Nie wiem jednak do końca, gdzie ten limit jest, bo za krótko się z tą łódką znamy.”
Czego można być pewnym startując w Mini Transat?
„Tego, że to nie będzie łatwe. Konkurencja jest ogromna, to światowa czołówka ludzi, którzy ścigają się w tej klasie regularnie od lat.”
O tym, że nie jest łatwo, można się było przekonać jeszcze przed startem i w trakcie startu. Jeden z zawodników (860, Nacho Postigo, Hiszpania) zawrócił do portu ze względu na konieczność inspekcji kila, prawdopodobnie uszkodzonego przy wyjściu z kanału portowego. Z kolei Francuz Axel Trehin (716, jeden z faworytów regat) zahaczył o boję zwrotną, co będzie go kosztować utratę 30 miejsc w klasyfikacji. Jak widać, regaty rozpoczynają się bardzo ciekawie.
Pierwszy etap z Francji do Lanzarote potrwa około 6 dni. Następnie zawodnicy będą musieli poczekać aż do 31 października, żeby wyruszyć znowu i z Wysp Kanaryjskich dotrzeć na Gwadelupę. Taki kalendarz został podyktowany pogodą. Późniejszy start z Francji oznaczałby większe ryzyko dla małych jachtów ze względu na częste w tym rejonie niże i silne wiatry, które powodują, że pokonanie Zatoki Biskajskiej na jachcie o długości 6,5 metra staje się trudne i niebezpieczne. Z kolei wcześniejszy start z Lanzarote również mógłby oznaczać konieczność zmagania się z huraganowym wiatrem. Organizatorzy zdecydowali się rozłożyć w czasie tegoroczne regaty aby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo zawodnikom.
Milka Jung