Komu potrzebny żaglowiec?

0
888

 

Bawię się w żeglarstwo od dziesiątego roku życia, a od dwudziestu paru lat zarabiam na życie wyłącznie na morzu; byłem rybakiem, oficerem na obcych żaglowcach, wreszcie kapitanem na Fryderyku Chopinie. Trafiłem nań trochę przez przypadek  i z założenia na chwilę lecz zauroczony młodzieżowymi  załogami zostałem na długie lata. Historia młodzieży na żaglowcach nie zaczyna się jednak  ani na Chopinie ani na Pogorii; jest o wiele starsza.

Kiedy 16 października 1936 roku nieduża, bo zaledwie 34-metrowa fregata „Joseph Conrad” cumowała do nabrzeża nowojorskiego portu jej dziennik pokładowy wykazywał 57 800 mil morskich podczas przebytych 555 dni na morzu. Na żaglowcu było 12 osób zawodowej załogi, żadnej ładowni a malutki silnik nigdy tak naprawdę nie działał.

Nie było prądu, a więc również chłodni, ani żadnych innych urządzeń mechanicznych. Białe żagle już zniknęły z oceanów a szlaki żeglugowe opanowały statki o napędzie mechanicznym.

Cały świat wciąż tkwił w szponach kryzysu ekonomicznego, w Stanach Zjednoczonych rozwijała się mafia a tu z pokładu zeszło kilkunastu młodych ludzi w wieku 17-20 lat. Mieli za sobą wiele miesięcy uciążliwej żeglugi, dni ciszy, męczącego halsowania, tropikalne deszcze i olbrzymie fale Przylądka Horn. Oni nie odbywali tam szkolenia do sił specjalnych ani nawet nie chcieli być marynarzami. To była pierwsza Szkoła Pod Żaglami.

obraz nr 1

Malarstwo Adama Werki

Jej twórcą, właścicielem żaglowca i kapitanem był Australijczyk Alan Villiers. Wyszkolony na pokładach fińskich statków żaglowych w czasach gdy jeszcze woziły zboże i saletrę. Nie zdołał kontynuować swojej idei; musiał po rejsie statek sprzedać, ale w swojej książce później napisał:

„Załoga i uczniowie mego statku zyskali sobie dobre imię. Cieszę się na myśl, że chociaż częściowo przyczynił się do tego okres ich służby na naszym dzielnym stateczku. Kilka statków tego typu przetrwało do dziś; mianowicie w Norwegii, Danii, Polsce i Portugalii.

Statków takich używa się, ponieważ coraz bardziej utrwala się pogląd, że pełnorejowe żaglowce, walczące pod żaglem z przeciwnościami podstępnego i okrutnego morza i odbywające podróże morskie tylko dzięki wysiłkom nie korzystającej z innej pomocy własnej załogi, stanowią nieporównaną szkołę charakterów.”

Pisząc o Polsce miał na myśli szkolące przyszłych marynarzy ISKRĘ ( pierwszą) oraz DAR POMORZA. Gdyby słyszał o generale Mariuszu Zaruskim ucieszyłby się, że nie jest w swoich przekonaniach osamotniony. Gen. Zaruski przez szereg międzywojennych lat uczył i wychowywał harcerzy na pokładzie ZAWISZY CZARNEGO.

Dopiero po wielu latach Adam Jaser wrócił do starych idei Zaruskiego i zaczął zabierać młodzież w morze na HENRYKU RUTKOWSKIM. Z tego powstało Bractwo Żelaznej Szekli, a w końcu fundacja Międzynarodowa Szkoła Pod Żaglami.

Morze jest bardzo wymagające i zawsze istnieje ryzyko; świadomość jego istnienia zmusza do nieustannej uwagi i jak najlepszego przygotowania technicznego. Nawet jeśli wszystko jest w porządku  żywioł może okazać się silniejszy.

Tak było z amerykańskim szkunerem z lat sześćdziesiątych, którego historię opowiada film „Biały szkwał”. Na żaglowcu „Albatros” odbywała się amerykańska „Szkoła Pod Żaglami” wymyślona w Polsce kilkanaście lat później. Tak też było prawdopodobnie ze znakomicie przygotowaną i utrzymaną w doskonałym stanie kanadyjską, też szkolną CONCORDIĄ.

Wypadki nie zabiły na szczęście idei. Nikt nie powiedział, że to jakieś niebezpieczne fanaberie paru psychopatów. Kanadyjczycy tylko na jeden semestr przerwali działalność swojej Szkoły Pod Żaglami po czym wynajęli kolejny żaglowiec i wysłali swoją młodzież na Pacyfik.

Wiosną 1981 roku wracając jachtem z Brazylii spotkałem w Horcie na Wyspach Azorskich duński szkuner z załogą rekrutowaną spośród podopiecznych domów poprawczych. I to był żaglowiec państwowy; Duńczycy widzieli sens, celowość i skuteczność takiego właśnie wychowania i nawet resocjalizacji.

Nie bądźmy więc Kolumbami, wymyślając swoje zasługi i twierdząc, że tę nieszczęsną Amerykę odkryliśmy i z wielkim mozołem świat o tym próbujemy powiadomić. Tak naprawdę to my za tym światem nie możemy nadążyć. Mamy tylko dwa nieduże lecz stosunkowo młode żaglowce oraz jeden dużo starszy i z tego powodu doświadczający jeszcze większych trudności.

Tymczasem tuż za naszą granicą zachodnią z pamięci można wyliczyć pięć, sześć i wszystkie zawsze z młodzieżą na pokładzie. HUMBOLDT już trochę za stary więc zbudowano jego następcę. Miasto Rostock też buduje żaglowiec dla swojej młodzieży chociaż pieniądze przydałyby się na nowe mosty i autostrady.

Oni rozumieją, że most można zbudować w krótkim czasie a potem go jeszcze poprawiać natomiast przyszłe pokolenia wychowuje się z mozołem przez długie lata i trudno cokolwiek poprawić gdy pokolenie już nie będzie młode. To od nich zależeć będzie przyszła pomyślność każdego kraju. Na ich wychowanie nie powinno zabraknąć środków.

Chcę skończyć cytatem na temat fregaty która zapoczątkowała ten tekst. Zanim popłynęła dookoła świata pełniła rolę zwykłego statku szkolnego dla przyszłych marynarzy ufundowanego Danii przez jednego z armatorów.

„Fryderyk Stage sfinansował budowę i wyposażenie statku, a dochody z pozostawionego przezeń znacznego kapitału umożliwić miały jego eksploatację. Jednak koszty utrzymania i szkolenia uczniów przekraczały dochody od pozostawionego zapisu i trzeba było w znacznej mierze pokrywać je z innych źródeł, zarówno z udziałów prywatnych i wkładów armatorów, jak również – przez długie lata – z rocznej dotacji państwowejUdział w komitecie obarczonym nadzorem i kontrolą statku uważany był za wielki zaszczyt, zasiadali w nim admirałowie, armatorzy czołowi przemysłowcy oraz przedstawiciel Ministerstwa Marynarki”.

Tak było w Danii pod koniec XIX wieku.

 obraz nr 2

Za zgodą: http://zeglarstwo-kursy.pl/ 

Komentarze