Indra – od ujścia Tamizy do Wysp Kanaryjskich

0
691

 

6 września 2013

Ach, nie mogę się doczekać, aż zobaczę nowe żagle w akcji. O 13:00 naszego czasu podjeżdża dźwig. Musimy ogarnąć graty, spakować i wysłać trochę narzędzi do Polski, coś z materiałów rozdać, ale na jachcie jesteśmy z grubsza ogarnięci. Z tematów do zrobienia z lądu zostało tylko woskowanie burt. Napięcie i zmęczenie sięga zenitu, ale co tam, zaraz będziemy na wodzie i życie zmieni się nie do poznania wraz z widokiem z pokładu.

Dziś odwiedził nas ponownie kapitan bosman i wspomagał doświadczeniem oraz parą rąk. Dostałem naganę za odwrotne zamontowanie anod gruszkowych. Może nie są zamontowane zgodnie z zasadami hydrodynamiki, ale za to stanowią część zmodyfikowanej, w oparciu o cenne wskazówki artykułu na temat modernizacji instalacji elektrycznej na jachcie. Nowy system refowania wymaga testu i jestem bardzo podekscytowany na wyniki – będzie łatwiej o tyle, że zmieniliśmy jeden z ‘odpadających’ z masztu kabestanów na nowy i ‘single line reefing’ ma szanse śmigać jak ta lala. Wyciąganie z wody zostawiło parę śladów na kadłubie i trochę się martwię o skutki wodowania, ale kierownik obiecuje szmaty na pasach oraz tych styranych na nabrzeżu oponach. Zobaczymy i zdamy relację.

Start przesunął się do poniedziałku ze względu na oczekiwaną w niedziele lub poniedziałek dostawę serwisowanych żagli oraz niedzielną wizytę fachowca od takielunku. Mamy za mocno, przez tegoż fachowca, naciągnięte wanty, co powoduje powstanie zmarszczki na pokładzie (mam nadzieje, ze to nie jest poważniejszy problem)! Jeśli nic poważnego nas nie zatrzyma w poniedziałek o 14:50 LT rzucimy cumy.

13 września 2013

Od wczoraj stoimy w Bembridge na Isle of Wight.

Planowaliśmy zakotwiczyć w znanym nam miejscu niedaleko Yarmouth, żeby dokończyć przygotowania siebie i jachtu (stanie w błocie po pas i opieranie się o niszczące nabrzeże strasznie mnie bolało). Musieliśmy jednak zmienić plany, gdyż po paru godzinach żeglowania udało nam się złamać bom! Domniemane kontra szoty grota były chyba zaprojektowane jedynie jako dociągacze bomu do podpory, czego niestety nie zauważyłem wcześniej.

Wiało ze 20kn fordewindu, lecieliśmy motylem, Słoń za sterem ciągnął 8kn, nagle zgubił kurs i frunie bom, szarpniecie, zatrzymuje się pod katem może 30 stopni do osi jachtu i grot jakoś zmarniał… Kontry-nie-kontry są zamocowane za daleko w stronę rufy i pozwalają na jakieś 25 stopni ruchu – to wystarczyło by bom się rozpędził i podczas nagłego hamowania strzelił (to okucie, do którego były przytwierdzone osłabiało w dodatku bom, a szarpnięte zadziałało jak brzytwa na gardle). I tak zamiast kotwicy mamy Bembridge – piękne odkrycie cichego i skromnego (w przeciwieństwie do Cowes) portu, gdzie wcześniej produkowano Hovercraft i fachowców nie brak. Mają pospawać i wzmocnić bom za £80… zobaczymy.

Jacht po załadowaniu zapasów, materiałów konserwatorskich oraz narzędzi przypominał afrykański jacht transportowy, ale dziś jakoś się z większością uporaliśmy i pozostanie tylko koja magazynowa na portowej rufie.

Patrycja umocniła swoją więź z Indrą i bardzo ja grzało (dosłownie) nocne żeglowanie – mówiła, że marzła w kokpicie, nigdy za sterem! A jazda była niezła, bo po złamaniu bomu, na genule jedynie, udawało nam się wyciągnąć do 7kn, gdy porywy wiatru sięgały 23kn. Drugiej nocy sprawdziła się prognoza i rwało do 29kn, morze wciąż umiarkowane do łagodnego i poza latającym w mesie prowiantem nie było kłopotów. Zuri jednak nie wytrzymała próby morskiej i w sobotę nas opuszcza – zostanie nas trojka… Słoń się nie poddaje. Pierwsze dwie noce całe spędziłem w kokpicie z kolejnymi załogantami, głównie z Patrycją, bo reszta zaniemogła.

Do Gosport dojechaliśmy w 46h (169Nm), czekaliśmy 2 godziny na kotwicy na wejście do Bembridge i jesteśmy.

Inwestycja w kierunkowa antenę WiFi dalekiego zasięgu oraz odbiornik wysokiej mocy juz się właśnie zwraca – Vodafone 3G nie dochodzi tu, ale spośród 100 sieci dookoła kei coś się dla nas znalazło. Ściągam sygnał chyba z domu przy brzegu oddalonym od nas o jakieś 700m! Transmit 27Mb, receive 13.5Mb – można sprawdzić pogodę i surfować/mailować.

14 września 2013

Dokręcamy kil korzystając z pływu – opieramy się keję stoczni remontowej i czekamy na niską wodę.

15 września 2013

Bom pospawany… wzmocniony solidnie, wygląda OK poza jednym istotnym szczegółem – łamie się jakieś 3 stopnie w górę w miejscu spawu! Nic już na to nie poradzimy, a mam nadzieję, że zastosowane solidne wzmocnienia zapobiegną złamaniu na skutek naprężeń w punkcie zgięcia…

Dziś na kanale było w porywach do 40kn, a w porcie Bembridge (bardzo osłonięty) mało nas od kei nie oderwało ;o . Nad Biskajami buduje się mały wyż, na kanale NNW do 28kn jutro wiec rano ruszamy. Im bliżej Biskajów a dalej w kalendarz wiatr maleje… Zaształowaliśmy bardziej prowiant pod pokładem oraz ponton na nim, sprawdziliśmy grot po zamocowaniu bomu. Nie mogliśmy w tych warunkach sprawdzić który z dwóch starych żagli to mniejszy fok – chcę go od razu wciągnąć zamiast dużej genuy, zajmiemy się tym rano.

16 września 2013

Wyszliśmy na 1.5 godziny przed wysoką wodą. Za główkami wiało 10kn od zachodu, więc ustawiliśmy się rufą do portu i ciągnęliśmy w stronę wschodniego krańca wyspy by tam zrobić zwrot i dolecieć, może nawet jednym halsem, pod Ile d’Ouessant… Dobiliśmy do tego samego pontonu po godzinie z genua w pierwszym refie… koleś z obsługi mariny leciał do pontonu jak do pożaru: „tyle jachtów tu widzę wchodzących… wychodzących… wasze wejście poderwało mnie z krzesła!”. Mimo porywów do 15kn wiatru wiejącego równolegle do kei udało nam się gładko zacumować. Zrzucenie genuy było półgodzinna walka trójki z szałem łopotu żagla.

Co nas zawróciło do portu?
Wiatr z 10kn rozwiał się do 20kn w niedługim czasie, więc zabraliśmy się za refowanie. Zrolowaliśmy genuę do pierwszego i właśnie kończyliśmy refować grota, kiedy usłyszałem: „straciliśmy sztag!”. Widziałem z zza steru genuę wiec nie rozumiejąc co masztowy miął na myśli stanąłem na burcie by zerknąć na dziób. Zobaczyłem miotający się po pokładzie dolny kraniec sztagu z bębnem rolera – zerwała się śruba mocującasztag do dziobu. Naciągnęliśmy sztag przywiązując go do knag dziobowych, ale nie wystarczająco mocno, by moc zrolować lub rozrolować i spuścić przy 25kn wiatru. Wracając z pomocą silnika i halsując jednocześnie próbowaliśmy zniewolić szalejący żagiel wolnym fałem, ale bezskutecznie – każdy kolejny obrót liny wokół sztagu był nowa bitwa o zamkniecie kolejnych paru centymetrów żagla. Wiatr już po chwili niweczył nasze zwycięstwo spychając linę na zrefowaną cześć genuy…

18 września 2013

Po naprawieniu wszystkich usterek na Indrze, w końcu udało nam się opuścić Bembridge. Dziś jesteśmy już 3 dzień w podróży. Indra, jak na razie, sprawuje się świetnie. Pogodę, przez te dni, mieliśmy różną. Od słońca i 5kn po deszcz i silny wiatr, 34kn.

Dziś znów pada. Przyznam szczerze, że nie mogę się doczekać, kiedy w końcu opuścimy ta mroczną cześć świata.

Od pierwszego dnia podróży, codziennie towarzyszą nam delfiny. Obserwuje je z wielka ekscytacja. Czuje, ze to dobry znak od morza. Są takie piękne i pełne wdzięku. Pływają wzdłuż kadłuba, czasami krzyżują się przed dziobem, wyskakują z gracją z wody i wydają subtelne dźwięki. Cudowne istoty, niesamowity widok i wrażenia.

Jest 14:00, właśnie zakończyłam swoją wachtę. Mam chwile, aby się trochę ogrzać pod pokładem i przy okazji ugotować coś do zjedzenia. Dziś obiad już z resztek – tuńczyk z puszki z ryżem i kukurydzą. Pogoda się trochę klaruje. Przez chmury przedziera się słoneczko, ale wiatru prawie brak, chyba czeka nas silnik. To były tylko chwilowe przebłyski słońca, własnie nadciągnęły ciężkie mgły. Po 3 godz. motorowania w gęstej mgle, w końcu dotarliśmy na wyspę Ille D’ouessant (25Mn od Camaret), gdzie planujemy spędzić noc na kotwicy.

22 września

Wyspę opuściliśmy o 10:00. Mgła z rana była jeszcze gęściejsza niż wczoraj, ale szybko opadła i pojawiło się słońce. Cały dzień był piękny i słoneczny, ale bezwietrzny. Większą cześć trasy płynęliśmy na silniku.

23 września 2013

Dotarliśmy wczoraj do Camaret (vis’a’vis Brest) – bardzo przyjemna marina, kilka pontonów i słodkie miasteczko (wiadomość z drugiej ręki, bo sam jeszcze nie wypuściłem się dalej niż pod prysznic. Kilka tematów technicznych, ponowne przeanalizowanie planu startu w środę i może zostanie mi chwila na zwiedzenie paru uliczek.

25 września 2013

Dziś wielki dzień – płyniemy przez Biskaje.

Planowaliśmy opuścić Camaret o 7.30, ale wszyscy zaspaliśmy, obudziliśmy się dopier o 8:00. Szybki prysznic, szykowanie termosów z kawą i herbatą, kanapki, napełnianie zbiorników wodą i jeszcze pod osłoną mgły opuszczamy Camaret. Mgła towarzyszyła nam przez pierwsze 2 godz. I tym razem są z nami delfiny. Pojawiają się i w dzień i w nocy. Fajnie mieć takich wiernych kompanów podróży.

 

Za zgodą Patrycji i Łukasz
http://indrartw.pl/

Komentarze