HISTORIA BASENU JACHTOWEGO w GDYNI

0
7321

Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl 

Basen Żeglarski im. Gen. Zaruskiego niebawem, to znaczy za jakieś 3 lata obchodzić będzie swoje 90-lecie. Wtedy kiedy powstawał był niewątpliwie budowlą „na wyrost”, tak jak port i miasto, które powstało błyskawicznie i znikąd. To była wizja wizjonerów – twórcy chcieli stworzyć warunki. No i stworzyli na przeszło pół wieku. Dziś gdyński basen widzimy jako malutki, ciasny, nie zaspakający już potrzeb nawet powiatowego miasta jakim jest Gdynia. Nie ulega wątpliwości, że jachty potrzebują nowego akwenu. Możliwości powiększenia istniejącego basenu o akwatorium przed Akwarium są ograniczone. Nowym akwenem jachtingu wydaje się być Basen Prezydenta.

Ale dziś przyjrzyjmy się historii obecnego basenu – przedstawionej skrótowo przez Andrzeja Colonela Remiszewskiego.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

GDYŃSKI BASEN JACHTOWY

Przez wiele lat był dla mnie swoistym ośrodkiem życia. Dzisiejsza jego postać różni się od tamtego okresu pod każdym możliwym względem. Zapragnąłem więc odtworzyć dawne czasy i Basen Jachtowy taki, jak go zapamiętałem.

Zacznijmy od nazwy. Potocznie mówi się „marina”. Nie ma czegoś takiego! Istnieje podmiot administracyjno-gospodarczy o nazwie „Marina Gdynia”, który w imieniu właściciela – Gminy Miasta Gdyni – zarządza majątkiem i organizacją.

Poprawna nazwa od czerwca 1961 roku brzmi: Basen Żeglarski im. Gen. M. Zaruskiego. Zanim jeszcze powstał. określano go w dokumentach planistycznych różnie: Basen Żaglowy, Basen Yachtowy, Basen Żeglarski. W ostatecznym projekcie inżyniera Tadeusza Wendy zapisano: Basen Żeglarski im. Min. Becka,by na dokumentach zaraz powojennych przyjąć (zapewne nieformalnie) formę Basen Yachtowy, a potem Basen Jachtowy. Tej nazwy też używa się w mojej rodzinie potocznie do dziś. Ale formalnie jest to BASEN ŻEGLARSKI IM. GEN. M. ZARUSKIEGO.

Potrzeba budowy portu jachtowego w Gdyni została dostrzeżona już w pierwszych koncepcjach portu autorstwa Juliana Rummla w roku 1923. Prace koncepcyjne zaczęły się jednak na dobre około 1930 roku. Wtedy centrum polskiego żeglarstwa była Jastarnia, w Gdyni jachty stawały przy Nabrzeżu Kutrowym, gdzie mieścił się baraczek Yacht Klubu Polski (UWAGA nie „polskiego”!). Powstało kilka koncepcji, najczęściej lokujących przystań jachtową wewnątrz dzisiejszego Basenu Prezydenta, przy falochronie albo też we wnęce projektowanego Mola Południowego, mniej więcej tam, gdzie dziś staje „Dar Młodzieży”, aż wreszcie,po przeforsowaniu przez Wendę koncepcji Mola Południowego stanowiącego przedłużenie osi ulicy 10 Lutego, przystań jachtowa znalazła się na południe od mola, tam gdzie ostatecznie basen zbudowano. Jeszcze w kolejnych wersjach projektów basen zmieniał kształt i wielkość, aż uzyskał postać znaną do dziś. Równolegle projektowano zabudowę lądową, w tym duży Dom Żeglarza, i ciekawostką może być fakt, że w tym czasie powstało kilka wersji zabudowy dla klubów w kształcie podobnym do zrealizowanego ostatecznie w latach 70. i trwającego do dziś. Kolejny dowód na wizjonerstwo twórców Gdyni.

Rok 1936 

Basen powstał pod koniec lat 30, jak to wyglądało można zobaczyć na zdjęciu. Był obliczony na około 50 jachtów, które stawały rufą do kei i dziobemna boi lub kotwicy. W niesprzyjających warunkach można było wykorzystać boję manewrową na środku, podejść do niej, a potem zawieźć bączkiem podprowadzonym przez bosmana cumę na ląd. Pamiętajmy, że silników nie było! Podjęto też budowę Domu Żeglarza, którą wojna zastała w stanie surowym.

 

Rok 1937 – widać pawilon YKP oraz istniejącą do lat 70 przystań „bialej floty”–z Internetu

Podczas wojny Gdynia, przezwana Gotenhafen, była największą bazą Kriegsmarine, dogodną bo długo poza  zasięgiem alianckich bombowców. Stacjonowalo w niej wiele okrętów, z najpotężniejszymi pancernikami „Bismarck” i „Tirpitz” włącznie oraz nawet 150 U-bootami naraz. W basenie jachtowym stała flotylla trałowców. Zapewne w związku z tym Niemcy nastawiali wokół niego sporo drewnianych baraków. Jeden z pancerników, „Gneisenau”, zakończył swoje życie w wejściu głównym do portu, przez kilka lat powojennych stanowiąc symbol klęski Niemców.

Tuż przed opuszczeniem Gdyni Niemcy planowo zniszczyli port. Wysadzano instalacje, dźwigi i budynki oraz falochrony. Uciepiał tez basen jachtowy. Oba falochrony zostały mniej więcej w połowie całkowicie zburzone, reszta ich konstrukcji była poważnie uszkodzona. W wejściu Niemcy zatopili pogłębiarkę, blokując je całkowicie.

Gdynia została zajęta przez Armię Czerwoną i 1 Warszawską Brygadę Pancerną im. Bohaterów Westerplatte ma przełomie marca i kwietnia 1945, walki o sąsiedni Gdańsk trwały dalej, aż do końca tego miesiąca. Jednak już z początkiem lata w Gdyni pojawili się żeglarze. Pierwszy kurs w powojennej Polsce zorganizowano w Gdyni w lipcu 1945, a jego uczestnicy zajmowali się także pracami przy podstawowych remontach sprzętu, by doprowadzić do jego uruchomienia. Uruchamiano jachty, wydobywano zatopionysprzęt. Cieszono się każdym ocalałym kadłubem, skrawkiem żaglowego płótna, znalezioną liną, kamizelką ratunkową, okuciem. Brakowało dosłownie wszystkiego, także w codziennym życiu, oprócz woli, energii i niestrudzonego wysiłku. Zaczęły się reaktywować kluby i PZŻ. Stopniowo uruchamiano jachty, pierwsze znane mi rejsy morskie odbyły wię w roku 1946. Pamiętać należy, że Bałtyk był wciąż zaminowany (ostatni raz minę w porcie gdyńskim usunięto jeszcze w latch 90.!). Stan sprzętu i wyposażenia łatwo sobiewyobrazić, choć żaden współczesny urzędnik nie wyobrazi sobie, żeby „na tym” można było pływać. Mimo wszystko wiem tylko o jednej poważnej katastrofie, kiedy to w sierpniu 1948 roku akademicki jacht „Poświst” stracił, prawdopodobnie na skutek korozji bolców, dolną część balastu. Wywrócony jacht nie zatonął, lecz pięcioosobowa załoga usiłowała płynąć wpław do brzegu. Przeżył tylko jeden. Kadłub zdryfowany na radziecką część Mierzei Wiślanej, został zwrócony, podobno do lat 90-ych leżał w Wisłoujściu, czekając na remont, po czym poszedł na opał.

Sam Basen Jachtowy był zniszczony. O falochronach już wspominałem, uszkodzone były także nabrzeża. Wzdłuż dawnych  falochronów można było się przedostać „z wyspy na wyspę” po prowizorycznych kładkach, a wobec zablokowania wejścia, jachty wchodziły jedną z wyrw falochronie. Remont nabrzeży podjęto w latach 1946-47, przy okazji poszerzając je kosztem powierzchni wody o około 6 m. Ślady tego były widoczne w nawierzchni przez kilkadziesiąt lat.

 

1946 odbudowa nabrzeży – Muzeum Miasta Gdyni 

Równocześnie wznowiono budowę Domu Żeglarza, jednak już z „chwilowym” przeznaczeniem na potrzeby gospodarki morskiej. Zgodnie z ideą forsowaną m. in. przez znanych działaczy żeglarskich Witolda Bublewskiego i Stanisława Ludwiga stworzono Państwowe Centrum Wychowania Morskiego, instytucję która miala szkolić niższe kadry dla floty. PCWM ulokowano właśnie w niedoszłym Domu Żeglarza, przy którego wykańczaniu pracowali także junacy. Wyposażono je także w sprzęt, m.in. niemal bliźniacze szkunery „Janek Krasicki”, „Zew Morza”oraz kecz gaflowy „Henryk Rutkowski” (dziś „Kapitan Głowacki”). Nie miejsce tu na omawianie kolejnych reorganizacji, wspomnę tylko, że po likwidacji PCWM powstała Państwowa Szkoła Rybołówstwa Morskiego, ucząca oficerów rybołówstwa i budynek stał się jej siedzibą, co doprowadziło po kolejnych reorganizacjach do ulokowania w nim obecnego Wydziału Nawigacyjnego Akademii Morskiej.

Entuzjazm żeglarzy zostal złamany podcas nocy stalinizmu. Zlikwidowano PZŻ i kluby, tworząc jakiś scentralizowany potworek. Zaczęły się, już od końca 1947 roku rygory graniczne, a w pierwszej połowie lat 50. praktycznie nie było szans wyjścia na morze. Plaże były na noc bronowane, aby wykryć ewentualnych szpiegów imperialistycznych desantujących pod osłoną ciemności, wejście do Basenu Jachtowego podobno było zamykane łancuchem rozciąganym w poprzek Tego nie pamiętam ale pamiętam płot i zamykaną na łańcuch bramę w wejściu do Basenu od strony ulicy. Po reaktywacji żeglarstwa nie wszyscy odzyskali swój majątek. Na przykład YKP z ponad dwudziestu jachtów zabranych w 1950 roku przez Zrzeszenie Sportowe „Związkowiec” odzyskał tylko pięć, przedwojenny drewniany budynek klubowy był poważnie zniszczony, bo po prostu zaniedbany, ponadto jacht klub Marynarki Wojennej „rozpanoszył się” natradycyjnie zajmowanych przez YKP terenach.

Stan Basenu z lat 50 

Tu zaczynają się czasy, które pamiętam. Jachty były nadal w ogromnej większości jeszcze przedwojenne. Stopniowo jednak zaczynały się pojawiać nowe jachty, o czym miałem okazję niedawno pisać. Wyrwy w falochronach nadal istniały, zostały naprawione dopiero w początkach lat sześćdziesiątych, przed „Złotym Pucharem Klasy Finn”, którego organizację po raz pierwszy w historii przyznano Polsce. W rogu Basenu tam, gdzie dziś jest pawilon „Kotwicy” stał drewniany piętrowy budyneczek YKP, za którym ukryty był barak zajmowany wtedy przez „Kotwicę”. Pawilon YKP został na około 10 lat zastąpiony przez podobny murowany, była w nim także siedziba okręgu gdańskiego PZŻ. Dalej, w rejonie zajmowanym dziś przez „Marinę Gdynia” była wielka szopa – hangar, w którym remontowano jachty, atam gdzie dziś są parkingi, lunapark i pawilony gastronomiczne, kilkabaraków, w części wykorzystywanych przez żeglarzy, w części przez jakieś instytucje, m.in. biuro projektów budownictwa. Kolejny narożnik, to drewniany, zbudowany przez członków około roku 1948 pawilon JKM Gryf” otoczony wysokimi topolami. Charakterystyczny czarny (bo drewno, podobnie jak w poniemieckich barakach było niemalowane, a zaimpregnowane), z „wyżką” nad głównym wejściem, wyrósł na najbardziej reprezentacyjny obiekt po Szkole Rybołówstwa.

Prowizoryczny pawilon JKM „Gryf” przed rokiem 1947 

1947 budowa pawilonu JKM „Gryf”

Obok kolejny hangar, dalej barak zajmowany przez stoczniowy Yacht Klub „Stal” i wreszcie teren Centrum Wychowania Morskiego ZHP, gdzie najbardziej charakterystycznym obiektem był tzw. „Autobus Bubla” – wycofany z ruchu autobus, zapewne „Karossa”, czyli protoplasta słynnego Jelcza „ogórka”, pomalowany na taki sam kolor, jak burty słynnych „Czerwonych Żagli” i „Plutona”. Jaki to był właściwie kolor? Może beżowy, choć nasuwa się inne „rozrzedzone” określenie. Czemu służył ów autobus? Nie pamiętam, może był dyżurką dozorcy? Dalej był już siatkowy płot, jednak zawsze na tyleuszkodzony, aby można było przedostać się do dalszej części Basenu, przy Szkole i na Falochron Wschodni. Pomiędzy działkami zajmowanymi przez Szkołę Rybołówstwa i CWM podczas remontu powojennego pozostawiono wyrwę w nabrzeżu, która docelowo miała być miejscem dla slipu. Ten nigdy nie powstał, za to wyrwa, prawdziwa zatoka, była znakomitym celem dziecinnych wypraw bączkiem na drugą stronę Basenu. Punktem startu było wykonane także podczas tego remontu obniżenie nabrzeża, skąd można było zszedłwszy po kilku schodkach łatwo wsiąść do bączka.

Jachty nadal stawały rufą do kei, a dziobem na bojach. Trzeba było podejść na żaglach do kei, łapiąc po drodze boję, by założyć na nią cumę rufową, a potem wykonac obrót na cumach, jelsi było ciasno „wyjeżdżając” z pomiędzy sąsiednich jachtów. Odejście od nabrzeża polegało na „wystrzeleniu” jachtu na szpringu rufowym podanym na boję (przeniesionej ku rufie cumie dziobowej), grot najczęściej był postawiony, foka stawiało się w trakciemanewru, by nie hamował „wystrzału”. Jacht nie mógł stać zbyt blisko kei, ostatni schodzący więc wybierał cumę dziobiową, no i potem musial skoczyć, na wyższa keję z dość znacznej odległości. Pomocne bywało wykatapultowanie się z wykorzystaniem ruchu rufy na fali. Ktoś, kto odbił się w momencie, gdy rufa szła w dół nieuchronnie lądował przynajmniej nogami w wodzie. Pod koniec lat 60 wchodzenie na jacht stal się trudniejsze: pojawiły się kosze rufowe i relingi, nie ułatwiające skoku na pokład.

Lata 50– w tle pawilon „Gryfu”

„Henryk Rutkowski” i „Janek Krasicki”, dalej słynna Zatoka Wyrwy oraz barak CWM 

Wiosną i jesienią odbywała się wyjątkowa uroczystość. Dymiący parowy holownik przyciągał wielki czarny ponton dźwigu pływaąacego, który skąpany w kłębach pary przenosił kolejno jachty z wody na ląd lub odwrotnie. Wcześniej, za pomocą bomu ustawionego przy stalowej kolumnie, wyjmowano z nich maszty, a w którymś roku, gdy po raz pierwszy po wojennej przerwie zwodowano „Tajfuna” i jego rozeschnięty kadłub brał wodę szczelinami pomiędzy wszystkimi plankami poszycia, powieszono go na pasach na tymże bomie, zanurzonego po pokład, dopóki deski nie napęczniały, uszczelniając kadłub. Wyciągnięte jachty lądowały na zbitych z solidnych drewnianych kantówek tak zwanych „saniach”, a potem przetaczane ręcznie na podkładanych kolejno pod podłużnice sań stalowych rurach, aż do miejsc zimowania. Dźwig pływający wyciągał jeszcze kolejno martwe kotwice trzymające boje i Basen Jachtowy było gotowy do snu zimowego. Czas trwania sezonu żeglarskiego był urzędowo ograniczony od 1 maja to końca października. Pamiętam jednak taki rok, zapewne 1970, kiedy to miałem pod opieką niewielki harcerski kecz, który pozostał w wodzie dłużej. Nie mając prawa wyjść bez podpieczętowanej listy załogi nawet na „oślą łączkę” przez kilka tygodni jesieni manewrowałem dwumasztowcem w po pustym Basenie, rano w pojedynkę, po południu szkoląc harcerzy.

Stan Basenu z przełomu lat 60 i 70 

Lata 70 przyniosły szereg zmian w otoczeniu basenu. Przy Placu Grunwaldzkim, gdzie na częściowo trawiastym klepisku stacjonowały latem cyrki i wesołe miasteczka, powstał hotel i budynek Teatru Muzycznego. Na Molo Południowym drewniany barak Żeglugi Gdańskiej zastapiono nowoczesnym, choć nie każdemu się podobającym dworcem pasażerskim,  powstał pomnik Josepha Conrada, a znikła ogrodzona wysokim białym płotem stacja meteo. Stopniowo znikaly też poniemieckie baraki, pojawił się za to dość nowoczesny pawilonik „kultowej” knajpy „Kotwica”.

W samym Basenie zbudowano do dziś istniejącecztery pawilonyklubowe oraz obiekt ośrodka Marynarki Wojennej. Zbudowano też dwa pierwsze pomosty i zbito drewniane (zastąpione potem przez stalowe) dalby cumownicze, a także kilkunastometrowy pomościk przy lewej główce służący do odpraw u bosmana portu oraz granicznych. Liczba miejsc została zwiększona niemal o połowę. Nadal jednak nie było na przykład ogólnodostępnego zaplecza sanitarnego. Basen był już w pełni dostępny dla publiczności i stał się celem spacerów gdynian i turystów. Ta modernizacja miala związek z organizacją, po raz pierwszy w Polsce, „Operacji Żagiel 1974”, i wizytą znacznej, jak na nasze warunki liczby jachtów zagranicznych.

Druga połowa lat 70 – przed budynkiem Wyższej Szkoły Morskiej prawdopodobnie „Henryk Rutkowski” już w rękach „Bractwa Żelaznej Szekli”, statek ratowniczy „R3” oraz statek szkolny typu „Horyzont”, w rogu trawler badawczy MIR „Birkut” 

Potem pojawiły się pomysły dobudowania nowej części basenu, nierealne z powodu kosztów nie do poniesienia wobec kryzysu zapoczątkowanego w latach gierkowskich.

Kolejne etapy modernizacji to już obecne tysiąclecie. Przybyło pomostów i miejsc postojowych, stacja paliw, a manewrowanie na żaglach stało się skrajnie trudne. Praktycznie znikla przestrzeń do ćwiczenia manewrówki.Ilość miejsc przekracza 220, przy czym znaczna ich część zajęta jest przez rezydujące, choc niekoniecznie pływające, motorowki. Mimo szlabanów zamykających wjazd, basen jest zastawiony samochodami, kramami i knajpkami i biurami firm usługowych oraz niemal zadeptany przez gapiów. Dodajmy do tego wszechobecny, niemal całodobowy hałas, to może wyjasnić dlaczego odwiedziłem go „Tequilą” tylko raz w ciągu dziewięciu sezonów.

Jest jeszcze jeden problem: Przedłużenie wschodniego falochronu co prawda zmniejszyło zafalowanie wewnątrz basenu ale spowodowało utrudnienie wejścia, oraz jego zamulanie przez nanoszony piasek.

Współczesność, widać płyciznę w rejonie wejścia 

No i przyszłość. Od lat mówi się o wielkich inwestycjach. Bałagan własnościowy wynikajacy z panującego w peerelu braku poszanowania dla jakiejkolwiek własności porządkowano przez lata, nie jestem pewien, czy z zadowalającycm skutkiem. Potem bezhołowie u dysponenta lwiej części gruntów, czyli PZŻ oraz sprzeczności interesów miasta, potencjalnych partnerów prywatnych i żeglarzy spowodowały brak decyzji, lub też podejmowanie decyzji niewykonywanych. Ostatnio mówi się o prostym braku kredytowania.

Przyszłość żeglarzy napawa jednak obawami. Skądinąd mądry i bardzo dobry Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek mówi, że „nie chce stoczni w centrum miasta” i oczekuje zniknięcia zaplecza zimowego i remontowego dla żeglarstwa. Mogę go zrozumieć, w końcu w centrum Monte Carlo, czy Nicei, na wprost luksusowych hoteli, też takiego zaplecza nie ma. Problem w tym, że jak dotąd nie zaproponowano wiarygodnego rozwiązania w zamian. Nadal jest też kwestia ilości miejsc. Tu ma pomóc nowa marina, planowana u stóp Sea Tower, rozwiązanie bardzo sensowne, choć zapewne będzie drogie jak na kieszeń przeciętnego żeglarza.

Andrzej Colonel Remiszewski

Tekst zawiera osobiste i subiektywnewspomnienia i obserwacje autora 

Komentarze