CHUSTY NA RAMIENIU

0
361
Leszek Kosek napisał, Jerzy Knabe podrzucił.
Obaj zmusili mnie do zadumy nad wymową kolorowych chust, które oglądamy na przykład w Dworze Artusa przy okazji wręczania nagród i wyróżnień „Rejsu Roku”.
Istotą zadumy są dzisiejsze kryteria oceny prawdziwego wyczynu.
Nie mnie oceniać, ale podumać to mi chyba wolno.
Leszkowi i Jurkowi bardzo dziękuję.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
——————–
Don Jorge,                                                                                                                                                                    Londyn 17 lipca 2013
Ponieważ z biegiem czasu człowiek kapcanieje i ostatnio nie mam wiele własnego do zaoferowania –  przesylam substytut pióra Kapitana Leszka Koska – tekst o Kaphornowcach, który :
– mi się wielce spodobał 
– otrzymałem na to zgodę autora 
– mam nadzieje, że spodoba się i Tobie. 
– i chyba dobrze nadaje się na kanikułę…

Leszek to członek załogi pionierskiego, i prawie już prehistorycznego, rejsu s.y. „KONSTANTY MACIEIEWICZ” wokół Am.Płd. z Cap Hornem włącznie. Póżniej armator jachtu „HORN”, na którym włóczył sie po Pacyfiku – zanim utknął na stałe w Australii.
Takie to sobie wspomnienie z czasów, które przeminęły, o świecie, który się stale zmienia i wspomnienie o ludziach, którzy żyli przed nami. Porównania ze współczesnością , lekką zadumę oraz wnioski zostawmy chyba czytelnikom. 
Jurek Knabe

____________________________________________
                                      
Gdzieś w początkach poprzedniego stulecia, tuż przed pierwszą wojna światową, pewien brytyjski żaglowiec wyszedł w rejs z Cardiff z Wielkiej Brytanii  do Valparaiso w Chile. W ładowniach mial węgiel do Chile, z powrotem mial przywieźć stamtąd  guano. 

Statek był pełnorejowym stalowym barkiem i jego rejs miał przebiegać właśnie dookoła Przylądka Horn, z Atlantyku na Pacyfik, przeciw prądom i wiatrom. Po przejściu południka Hornu, żaglowiec halsowal się przez 45 dni pod wiatry i sztormy, przy zachmurzonym niebie i jakoś cudownie omijając za każdym razem wyspy Diego Ramirez, wyspę Horn i liczne w tym akwenie góry lodowe.  

W czasie tej walki ze sztormami fale wymyły mu za burtę kilkunastu członków załogi. 45-go dnia w przedniej ładowni wybuchł pożar – nasypany tam w Cardiff miał węglowy uległ samozapłonowi, self – combustible material it was,  technicy już wiedzą jak może dojść do tego. 

W tym samym czasie, parę tuzinów nitów odpuściło z blach kadłuba w okolicach steru, tuż pod linią wodną. Tak więc żaglowiec miał teraz pożar w pierwszej dziobowej ładowni i pomału zatapiał się od rufy. Wtedy, i tylko wtedy, Kapitan podjal decyzje zmiany kursu na Falklandy. Żaglowiec, w ktorym ciagle tlil sie pożar w pierwszej ładowni i którego rufa coraz bardziej zatapiała się w wodzie, wszedł do cieśniny pomiędzy dwoma głównymi wyspami na Falklandach i Kapitan wysztrandował go na brzeg, korzystajac z King Tide, czyli największego w kwartale tego roku, plywu! Najpierw ugaszono pożar w ladowni, a potem wybudowano na brzegu kuźnię w której prokurowano nity którymi ponownie nitowano blachy kadłuba. 

Kapitan poczekal tam coś z miesiąc aż do czasu następnego dużego przypływu, żeby zdjąć swój żaglowiec z plaży i znowu wyruszył w rejs do Valparaiso. Po kolejnych 30 dniach halsowania w Cieśninie Drake’a, kiedy to fale zmyły mu z pokładu dwóch następnych członków załogi, w końcu, jego żaglowiec dotarł do tego Valparaiso, wyładował węgiel i załadował guano na podróż powrotną. W dzienniku okrętowym ukazała się wtedy, gęsim piórem pisana drobna wzmianka kapitana – ‘Bardzo Szanownych Armatorów  przepraszam za opóźnienie w tym rejsie, ale nastąpiły mi tam wtedy pewne  niespodziewane trudności, które tochę opóźniły nasze przybycie do portu przeznaczenia’. –  Nic nie pisał o pożarze, nitach i topielcach – to były przecież rzeczy normalne w tamtych czasach !!!

W 1985 roku, podczas postoju ‘Horna’ w Port Vila, poszliśmy na australijski statek hydrograficzny żeby się tam zabawić z jego australijską załogą. W tej załodze znajdowal sie pewien stary marynarz pokładowy –  emigrant z Niemiec, ktory był POW (jeńcem wojennym) i ktory wylądował w końcu w Australii – jak zresztą sie okazało  wiekszosc takich teutonskich wojownikow z U-Bootów i z Afrika Korps! Jak się tylko dowiedział, że ja z Polski i z Europy i żem zeglarz, to zaraz pobiegł do swej kabiny i przyniósł mi pożółkłe, czarno biale zdjęcia z lat 1940 jak to wtedy byl młodym załogantem na pełnorejowcu Dritte Reich Handels Marine, które to żaglowce skutecznie wtedy  – jak twierdził – przedostawały się przez brytyjska blokade, żeglujac pod żaglami, bez żadnego silnika, z Hamburga albo z Bremy, właśnie do Valparaiso dookoła Hornu, aż dopóki ich w końcu nie przyłapywały gdzieś okręty Royal Nav.

Co wtedy bylo najgorsze – jak powiadał – to nie okrążanie Hornu, które jakoś dawało się przeżyć, tylko przeciąganie żaglowca przez pas ciszy na równiku.  Były nas tylko dwie wachty – powiadał – mieliśmy wtedy tylko dwie wiosłowe szalupy, które holowały ten parutysięcznej wyporności żaglowiec przez tydzień!. Każda wachta schodziła do szalup i wiosłowala przez 12 bitych godzin, aż dopóki nas nie zmienili unser kameraden  z 2-giej wachty. To była normalka w tamtych czasach, ale do dziś pamiętam to wiosłowanie!!

Tak że nie dziwota, że Stowarzyszenie Kaphornowcow, założone w Saint Malo, mało chce teraz mieć wspólnego z amatorami z jachtów. Przedwojenna załoga „Daru Pomorza” pewnie by się najbardziej kwalifikowala do tego członkostwa, powojenne załogi „Daru Młodzieży” i „Iskry” może jeszcze też, ale chyba już z wysiłkiem, no może Joshua Slocum i Vito Dumas, i Robin Knox-Johnston, i Moitessier, bo oni wszyscy dokonywali swych samotnych  rejsów w czasach kiedy zdrowy rozsądek ciągle jeszcze przeważał nad techniką… 

Teraz już sam mam wątpliwosci, czy my z „Macaja”, i kolejni z następnych okrążeń, mamy prawo się przyrównywać do takich, co to pełnorejowcami, bez żadnej elektroniki, bez radia, bez telefonów, bez faksów, bez internetu, bez EPIRB, bez tratw ratunkowych, bez Goretexu, bez sztormiakow Hansena – tylko z chronometrem i z tablicami i z zasolonymi lusterkami sekstantów, trzymając się reką want wypatrywali oczy na swych nocnych wachtach, ubrani w naoiliwione pingwinim olejem zydwestki i zapinane na guziki kubraki, mocząc nogi w skórzanych butach po kolana ???

Leszek Kosek

 
Za zgodą: www.kulinski.navsim.pl/

Komentarze