Bitwa o Gotland – historia prawdziwa

0
8810

Po 10 latach noszenia tego kamienia nadszedł czas.

Nie jest to pełna historia, w końcu 10 lat znajomości, a tu tylko garstka naszych przygód, ale za to doskonale charakteryzujących prawdziwą twarz tego osobnika.. 

Czytam na portalu żeglarski.info: „Z żeglarstwem związał się późno (żona mu kazała), ale na swoim koncie ma osiągnięcia, których pozazdrościć mógłby mu niejeden wytrawny wilk morski.” Czy aby na pewno? Jeśli tak ma wyglądać kolejny wzór do naśladowania według żeglarskiego TVP, to ja dziękuję, zajmę się chociażby łowieniem ryb… (https://zeglarski.info/artykuly/znani-i-nieznani-krystian-szypka/).

Na marginesie, prezes Witkowski dobrze zna prawdziwy przebieg pierwszej Bitwy, jednak i dla niego liczy się wyłącznie dobry PR, i tak możemy w 2021 zauważyć „wielki” powrót BoG i Maristo Cup na łamy żeglarski.info (przez nieporozumienie o kierunku rozwoju żeglarstwa, sprzeciw kolesiostwu i układom, urażona duma prezesa omijała ww. imprezy i sukcesy żeglarskie, wiążące się z moim nazwiskiem). Czas minął, duma zaspokojona, można dalej promować się na czyjejś pracy.

Do brzegu. Jako człowiek z natury skromny i spolegliwy powinienem od razu napisać, że mamy do czynienia ze zwykłym kłamcą, oszustem i złodziejem, jednak każdy powinien sam wyrobić sobie własne zdanie w tym temacie. Chcę tylko powiedzieć jak było naprawdę, bo w „bitwie na kłamstwa” z ową parą nie mam najmniejszych szans (ponad 20 lat doświadczenia w korporacji na dyrektorskich stanowiskach…).

A więc nasz kapitan, Krystian Szypka, siedząc gdzieś w Żywcu wymyślił plan: znaleźć niszową dyscyplinę sportu, wyrobić sobie nazwisko i zostać „kimś”. Pewnie część z was ma świadomość, że na akwenie Bałtyckim żeglarsko jesteśmy jedynie przed ścianą wschodnią, a więc w przysłowiowej czarnej, i to jest ta nisza, na którą (za namową małżonki) postawił nasz przyszły wzór godny naśladowania.

Tak więc w 2010 skromny skipper wykupuje pakiet szkolenia regatowego u Krzysztofa Krygiera, a po kilku lekcjach wynajmuje jacht i startuje w reaktywacji regat Poloneza. Właśnie tam się poznaliśmy.. 

Mijają dwa lata, w między czasie zacząłem organizować regaty SailBook Cup – 600 nm. dookoła Gotlandii (nigdy wcześniej nikt nie organizował tak długich regat w naszym rolniczym kraju nad Wisłą). W 2011 wystartowały 3 jachty, w 2012 już 7, a wśród nich s/y Sunrise.

Jak się domyślacie, w tamtym czasie każdy zgłoszony jacht był na wagę złota, więc z otwartymi ramionami powitałem dwie jednostki z zachodniopomorskiego, z którym wtedy był związany nasz początkujący kapitan. Wtedy po raz pierwszy uległem jego „czarowi” i na jego delikatną prośbę pominąłem w przekazie medialnym rzeczywisty czas mety Sunrise, który de facto przeciął ją blisko 20 godzin po wolniejszym jachcie – Quicku i ówczesnym zwycięzcy s/y Femtan. Ale nie to było wtedy istotne, piękna laurka w postaci artykułu oczarowanego regatami kapitana, była odpowiednią nagrodą (https://regaty.sailbook.pl/pl/oceanteam-o-sailbook-cup-2012/).

Dwa dni później spotykamy się przypadkiem w gdańskiej marinie, gdzie kpt. z resztkami załogi montował nowy roller. Podczas grzecznościowej pogawędki o minionych regatach, zeszło na plany kapitana: jest potrzeba zrobienia 500-milowej klasyfikacji – a jak to ja – bez zastanowienia i z zapałem godzę się na kolejny rajd dookoła Gotlandii. Robimy Wielka Żeglarską Bitwę o Gotland, ale o tym za moment, najpierw mała dygresja.

Na tym samym, pierwszym Polonezie, poznaję również Radka Kowalczyka, który od początku wspierał kolegę Krystiana w przygotowaniach do regat OSTAR (wtedy jeszcze nie miałem świadomości na jakim poziomie jest nasze żeglarstwo, tym samym nie zastanawiałem się nad bezsensem startu w jakichkolwiek regatach za granicą, szczególnie kogoś kto ukończył Poloneza i SailBook Cupa na ostatnim miejscu. Z czasem wyjaśniło się, że startuje się nie po to, żeby wygrać regaty, a żeby tylko w nich wystartować..).

Czasu do startu w BoG sporo, w międzyczasie mnóstwo ustaleń, a nowi koledzy zapraszają mnie do Radkowego OCEANteam-u. Kontakty medialne Radka, jako zawodnika MINI 650, pomagają, raczkujący portal SailBook.pl nie przeszkadza i rozkręcamy medialnie jesienne wyzwanie 2012 roku. Jednak o prawdziwym sukcesie przeważy – jak zwykle – pogoda.

Jako jedyny w naszym OCEANteam-ie zwolennik formuł wyrównawczych, ulegam nowym kolegom i z małym niesmakiem, ale godzę się na rywalizację 1:1 z szybszym regatowym jachtem. Sunrise, Farr 37 stacjonował w Świnoujściu, dyrektor Krystian w Bielsku, a do tego koniec sezonu i kłopoty z mierniczymi formuły. 

O pierwszej Bitwie krążą legendy, głównie za sprawą dość niepomyślnych prognoz, jednak jako już zwolniony z koleżeńskiej lojalności, opowiem to, co do tej pory wiedzieli tylko najbliżsi znajomi. Jakie były nastroje, co czułem, wiecie – https://sailbook.pl/bitwa-z-pokladu-quicka/. A co pominąłem?

Mieliśmy trackery i telefony satelitarne. Trackery trzeba zgodnie z instrukcją dostawcy dla pewności restartować ręcznie, średnio co godzinę lub częściej, co też robiłem. Po regatach okazało się, że Sunrise tego nie robił od samego początku, dlaczego? 

Jakież było moje zdziwienie i radość zarazem, gdy na wysokości Nyhamn, na północ od Visby, dzwoni do mnie Krystian ze swojego satelitarnego i pyta „gdzie jestem”? Wyszło na to, że jest za mną 50 nm.! Rozbitym głosem opowiedział, jak to po starcie na spinakerze godzinę go wyciągał z wody – a jakby było mało – w gazecie świnoujskiej pojawiło się zdjęcie kapitana czule żegnającego się z żoną, na co dość niefortunnie zareagowała faktyczna żona (niestety nie udało mi się odszukać tego zdjęcia)…

Nie w moim stylu jest kopanie leżącego, tak więc podniecony niespodziewaną wygraną, przyjąwszy kapitulację Sunrise, obiecałem zwolnić, żeby zmniejszyć dystans, przynajmniej do zasięgu radia. Regaty wygrane, adrenalina opada. Okrążyłem boję zwrotną Salvorev, kolejny telefon od K., liczymy ile do mnie odrobił i nie wygląda to ciekawie – raptem kilka mil, a do mety już “z górki”.

No cóż, warunki dalekie były od ideału, co nie napawało optymizmem do dryfu, więc bez sprzeciwu zaakceptowałem pomysł Krystiana, żeby skrócił sobie drogę i przeskoczył Fårösund na silniku, co da mu jakieś +20 nm. Nie mogąc już bardziej zwolnić, zawróciłem do południowego wejścia w kanał… W końcu regaty się skończyły, a że jesteśmy kolegami z OCEANteam-u. Uzgodniliśmy, że na metę wejdę pierwszy, z niewielką przewagą, żeby nie zniechęcić poszukiwanych przez K. sponsorów na OSTAR. Do dziś, wspominając tamtą decyzję, nie mogę sobie tego wybaczyć, no ale kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę.

Po około godzinie sztormowania na północ, w końcu się zjechaliśmy. Po chwili padł pomysł, żeby pójść spać. Ja wyczerpany brakiem drzemek (adrenalina już opadła), Krystian z kolei „rajdem” na katarynie przez Fårösund, gdzie nocą przy niesprzyjających warunkach z pewnością nie można było tego nazwać spacerkiem, okraszonym drzemkami. Tak więc kolejna umowa dżentelmeńska: idziemy spać, na całą długą godzinę. Czując bliskość Sunrise po zawietrznej nie mogłem jednak zasnąć, stale rozciągały się przede mną katastroficzne wizje sczepiających się masztów, czy uderzenia w burtę… Informuję przez radio Krystiana, że robię zwrot na północ, żeby nie narobić prawdziwego bałaganu i proszę o ewentualną pobudkę, na wypadek gdybym nie usłyszał budzika w telefonie (oczywiście zapewniając, że jeżeli wstanę pierwszy, zrobię to samo). Zmęczony tym wszystkim, obudziłem się po ok. dwóch godzinach – jakież było moje zdziwienie, gdy nie zobaczyłem Sunrise na AIS, a przez radio nikt nie odpowiadał… Dokładam żagli, i pędzę na maksa do mety, a w głowie przemyka myśl, nauczka życiowa, którą wielokrotnie podważam – dałem się nabrać, na te jęki, a on zwyczajnie to wykorzystał i uciekł…. Nie, no niemożliwe… a może coś się stało?

Co godzinę próbuję się dodzwonić do Krystiana – nie odbiera. Nie mam odwagi zadzwonić do Radka, zapytać co jest grane; a wiem, że byli w stałym kontakcie. Sam się zgodziłem i była to moja decyzja, a teraz zadzwonię z tak idiotycznymi teoriami?! Nie! – Przecież właśnie moje naiwne stawianie na gentlemen agreement’s tak urzekło kolegę Krystiana?! Mając platformę za rufą, w końcu nie wytrzymuję i dzwonię do Radka… Po chwili oddzwania – „Krystian wstał o świcie, kilkukrotnie mnie wywoływał, ale nie odpowiadałem, więc uznał że zawróciłem i popłynąłem w kierunku mety…” – sztormując na zarefowanych grotach w miejscu przez godzinę, dwie; ile mogliśmy się od siebie oddalić – maksymalnie 4-5 nm.? A więc nie ma opcji, musiał mnie widzieć na AIS – no chyba, że AIS też nawalił. Radek informuje: Krystian obecnie jest przed Rozewiem, za którym się schowa przed piździelem, bo boi się, że Sunrise całkiem się rozpadnie, i tam na mnie zaczeka. – Ulga… uff, głupio wyszło… a już była panika, że ktoś – nie… nie ktoś – żeglarz samotnik, kolega, chciałby mnie okraść z wygranej w tak podły i podstępny sposób – nie… no –  żaden żeglarz by tak nie postąpił! Między innymi te cnoty od zawsze fascynowały mnie w żeglarstwie 🙂

Uspokojony, mknę do mety. Gdzieś przed Rozewiem słyszę na 16-tym, jak Sunrise wywołuje statek i upewnia się, czy ów go widzi. – Ej, przecież miał czekać osłonięty za Rozewiem, a tu wychodzi na to, że mija teraz Hel?!  Wywołuję Sunrise – cisza, dzwonię do niego – nie odbiera; komórka już aktywna, ale również cisza… Dzwonię do Radka i pytam co tu naprawdę jest grane?! Podczas rozmowy z Radkiem słyszę, że właśnie Marek Słaby wrzucił na fejsbuka zrzut ekranu z MarineTraffic, gdzie Sunrise mija cypel…. Zamarłem… Zacząłem składać klocki. Uciekł. Idąc wzdłuż półwyspu nie mógł napotkać żadnego statku, bo ruta jest o wiele dalej, ale włączył AIS, żeby mieć wymówkę. Stąd to wywoływanie statku, który szedł po swojej rucie (minimum dwie mile od brzegu), więc nie mogło być żadnego zagrożenia… A na moje wywoływania nie odpowiadał. Zamarłem… idąc po płaskiej wodzie, w połówce, prosto do mety…

Dzwoni Krystian, zaczyna od przeprosin, że złotem mnie obsypie, do najlepszego burdelu zaprowadzi, żebym tylko się nie gniewał, bo ta sytuacja, to zbieg niefortunnych zdarzeń i generalnie jacht mu tonie, dlatego chciał się schować i zaczekać na zatoce, no ale jeszcze ten statek…  ale będzie na mnie czekał! Pewnie tak załatwia się sprawy w korporacjach, no cóż.  Odebrałem jeszcze telefon od Radka, który przekonywał mnie, że przecież jestem z jednym czterech członków jego OCEANteam-u, musimy się trzymać razem, i jak powiem wszystkim, że Krystian, też z OCEANteam-u, wycofał się, przejechał Fårösund na silniku, to nie ukończy eliminacji do OSTAR. A, no i najważniejsze dla mnie – rozwalę zajebiście zapowiadającą się imprezę, z której będziemy jeszcze żyć! 

W tekście Krystiana czytamy: „z uszkodzonym baksztagiem, halsowałem (w połówce, wiało z N) do mety i wtedy Jacek odrobił stratę, dzięki czemu wspólnie ukończyliśmy regaty, niczym kpt. J. Siudy i kpt. K. Jaworski na pierwszym Polonezie”. – Każdy, nawet bardzo średnio zaawansowany żeglarz turysta wie, że w połówce się nie halsuje, bo i po co?! No chyba, że po prostu czerpiesz przyjemność z pływania zygzakiem. On zwyczajnie na mnie czekał, bo bał się, że powiem jak było naprawdę. 

Generalnie historia jakich wiele – człowiek człowiekowi wilkiem, itd. – ale co wy byście zrobili w mojej sytuacji?! Ulegli namowom i w konsekwencji się podłożyli, czy wyjawili prawdę publicznie w tamtym momencie? Sophie’s choice..  Z jednej strony „koledzy”, Krystianowi potrzeba tego do eliminacji do OSTAR, no i przecież budujemy razem nową przyszłość żeglarstwa.. Nie tak to sobie wyobrażałem.. Z drugiej strony na kei śp. Krystyna Chojnowska Liskiewicz, mój ówczesny prezes PoZŻ Bogusław Witkowski, media i znajome twarze. Wstyd mi się na głowę wali, po co to wszystko, dla jakiegoś karierowicza; no ale jestem w tym, sygnuję nazwiskiem, nie chcę rozwalić imprezy. Jakbym powiedział wtedy prawdę, na pewno nie byłoby dziś Bitwy, więc chyba było warto.. Z satysfakcji nawet nasz kapitan nie jest w stanie mnie okraść..

Powiedzmy, że wypadki chodzą po ludziach. Nieraz ambitnie wyznaczony cel sprawia, że delikatnie naginamy zasady. Umieściłem te wydarzenia bitwowe w głowie na półce “wstydliwe, nie wracajmy do tego, patrzmy w przyszłość”. Chłopak się nakręcił i za wszelką cenę chciał dokonać zamierzonego.

Tylko później okazało się że, nie był to przypadek jednorazowy, wypadek okoliczności. To było tylko pierwsze zdarzenie, po którym sukcesywnie następowały kolejne. Bez miejsca na przyzwoitość, po trupach do celu.

OSTAR for Dydek: a więc nasz korpodyrektor realizuje dalej plan. Wykupił kilka regatowych lekcji, nabył jednostkę, wybrał kojarzone w Polsce, niszowe w tamtym czasie, podupadłe atlantyckie regaty dla ambitniejszych podstarzałych amatorów, jedynie w celu wyrobienia sobie „nazwiska”. Regaty rozpoczyna dość niefortunnie, jak na championa z Polski – zaraz po starcie zapomina okrążyć boję rozprowadzającą, co kosztuje go ok. 40 nm. ekstra.

Po publikacji swojego filmu, w którym przeoczył wycięcie ujęć żagli w trakcie żeglugi do mety, przy zdecydowanie niesztormowych warunkach, zostaje okrzyknięty kpt. 3 REFY:

Zgodnie ze starą rosyjską regułą „powoli jedziesz, dalej zajedziesz”, całe regaty leci na 2-3 refach, niezależnie od warunków pogodowych.. 🙂

Czy liczą się regaty, bez wymaganych kwalifikacji, sami sobie możecie odpowiedzieć. Ale lepiej wyobrazicie sobie z kim mamy do czynienia, kiedy przeczytacie jeszcze o tym książkę „Zrobiłem to”..

Ilu podobnych “magików” jeszcze mamy? Osobiście znam kilku, ale nie o nich będzie tu mowa. Każdy może sam zweryfikować „czarne konie” naszych czasów – wystarczy pochylić się nad dotychczasowymi dorobkami regatowymi wschodzących gwiazd, które często specjalizują się jedynie w pompowaniu balonika medialnego. Trzecie miejsce na trzy – zdrowy rozsądek podpowiadałby najpierw wywalczenie czego się da na naszym podwórku, a start w regatach za granicą zostawić sobie na kolejny krok, no ale u nas jest odwrotnie..

Już po OSTAR, kpt. z nową ksywką melduje, że Sunrise nie zdąży wrócić na BoG, bo generalnie milion rzeczy w nim do roboty po przepłynięciu Atlantyku, więc wynajmuje jacht. Szybszy. Korporekiny albo jak kto woli – ludzie „sukcesu” nie potrafią przegrywać, tak więc i tym razem uległem. Bitwa to my, i my ustalamy zasady. Jedyne, co udało mi się wynegocjować, to zrobienie przelicznika KWR. Przecież nie powiem koledze żeglarzowi, że słabo wynajmować inny, większy i szybszy jacht, skoro ma się swój… 

Druga Bitwa była bardzo szyPka. Nawet pomimo strategicznego błędu czterdziestostopowej Polskiej Miedzi – pojechania mocno na zachód, w wyniku czego zrównaliśmy się przy Visby i do samej boi Salvorev halsowaliśmy burta w burtę, często krzycząc do siebie PRAWY. Z wiatrem jednak Delphia zwyczajnie odjechała. Przegrałem. Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia, była świetna jazda, średnia prędkość z 36 stóp wyszła 7,4 węzły! Dziesiątki przegranych regat nauczyły mnie przegrywania, a więc klasyka: podkulić ogon, wyciągać wnioski i nie popełniać kolejny raz tych samych błędów.

Kolejne lata, namawianie kolejnych zawodników na Bitwę, bo przecież Krystian nikogo z tego światka nie znał (no może poza Krygierem, Kowalczykiem i tymi, których poznał, czy też wynajmował do pomocy przy projekcie OSTAR, zakończonym wielkim sukcesem na miarę wydania książki). I tak powoli, wykorzystując portal SailBook.pl, moje doświadczenie w organizacji SailBook Cup (gdzie zachęcałem obiecujących zawodników do BoG; przygotowywałem materiały, ogarniałem sędziów, wykorzystywałem znajomości światka regatowego w mediach społecznościowych), z roku na rok wspólnie rozkręcaliśmy najlepsze regaty samotników. Kolejne edycje, kolejne minusy na koncie, ale kiedyś się odbijemy 🙂 W skrócie wyglądało to tak – ja strona techniczna, Krystian zarządzanie. Z każdym kolejnym wzrostem popularności, z roku na rok, szybko uczący się kpt. stawał się coraz bardziej niezależny, ja zaś, jak dziecko z niechcianego łoża, dostawałem fuchę zabawiania zawodników. Takie połączenie clowna z barmanem… Największą i jedyną nagrodą były dla mnie same regaty, zaraz po starcie zapominałem o tej, czasami mniej lub bardziej, szopce, której w jakimś sensie zostałem mimowolnym autorem.

Wspólnie dokładaliśmy kolejne pieniądze, traktowane oczywiście jako inwestycja długoterminowa. Krystian okrzyknął się dyrektorem i robił media, rekrutował kolejnych wspierających, głównie spośród swoich podwykonawców, ja z kolei sukcesywnie przeciągałem na stronę bitwy swoich partnerów z Pomorskiego, Warmii, których zaufanie wypracowałem organizując SailBook Cup. Z każdym rokiem, wraz ze wzrastającą liczbą zawodników i rozgłosem medialnym, coraz mniej argumentów do niego trafiało, zgodnie ze znaną maksymą: osoba, która się najbardziej angażuje medialnie, z czasem zaczyna się utożsamiać z eventem, aż w pewnym momencie myśli: Event to ja! A wtedy przestaje słuchać głosu rozsądku..

Tak więc przyszedł czas, żeby blachę, którą – o ironio – również ja wymyśliłem (50 cm długości jak 500 nm., ostry obrys wyspy, wypalony palnikiem, oddający skalisty brzeg Gotlandii i materiał – stal jak twarde, żelazne zasady – miał to być symbol BoG), posadzić na drewnianej podstawie, a na niej sukcesywnie dopisywać kolejnych zwycięzców. Listę przygotowywał oczywiście Krystian, a także redagował ostateczną wersję Miniaturki Żeglarskiej poświęconej BoG. I jak myślicie, czyje nazwisko jako pierwsze widnieje na pierwszej tabliczce?

Rok po roku‚ przełykałem kolejne głupoty dla zainteresowania mediów – dopuszczenie do regat Zbyszka Gutkowskiego, na najszybszym jachcie regatowym IMOCA 65 w Polsce. Ale potem nie uznajemy jego czasu, wykluczając go „sprytnym” zapisem w regulaminie, bo liczy się tylko rekord dyrektora (a więc rekord trasy z drugiej edycji). Rekord Gutka się nie liczy, coś na zasadzie „mój ból (rekord) jest lepszy niż twój”.

Inna sprawa, i pewnie kolejny raz przybędzie mi kilku wrogów, jednak w dalszym ciągu uważam, że dopuszczenie (pomimo mojego sprzeciwu) do podobno najtrudniejszych regat na Bałtyku niewidomego kolegi R. Roczenia, to delikatnie mówiąc farsa. Nie oszukujmy się, że chodziło o danie komuś szansy, chodziło wyłącznie o popularność R. Roczenia a co za tym idzie, przejęcie jego fanów… no i zaczęło się liczyć wyłącznie show. Między innymi to była wizja rozwoju, której ja byłym rzekomym hamulcem.

Przez dziewięć lat organizowałem SailBook Cup, przekształcone w Maristo Cup, gdzie rekordowa liczba zgłoszonych jednostek dobiła do 45! Tygodniowe regaty załogowe w lipcu, 600 nm., event dla 150-300 osób, organizowany przez 2-3 osoby, z wolontariuszami na starcie na molo w Sopocie. Przy ostatnich Bitwach straciłem już rachubę ile etatów przypada na jednego zawodnika, który oby nie zawrócił przed Helem…

Skąd tak wielka, jak na nasz rolniczy kraj, popularność Bitwy? Bitwa, od pierwszej edycji kojarzy się z jazdą na krawędzi. Swoista żeglarska arena gladiatorów, usłana ciężką pogodą, utratami jachtów, wypadnięciem jednego z kapitanów z jachtu w czarną wrześniową noc, wjechaniem jednej z zawodniczek w brzeg Gotlandii (gdzie ratownik przyszedł z pomocą w kaloszach), zderzenie dwóch najwolniejszych jachtów regat w „walce” o przedostatnie miejsce, czy przeróżnymi akcjami poszukiwawczymi SAR. Nikogo nie obchodzi dobra żeglarska robota, a krew…

Rekordomania 2021 – ktoś, kto sam naciągnął swoje kwalifikacje na oceaniczne regaty, sam ukończył nie więcej aniżeli pięć regat (mogę się mylić o +/- 1 imprezę), nigdy nie zrozumie potrzeby weryfikacji zawodników przed przyjęciem ich na listę startową BoG. Jedyne co potrafi, to wykuć międzynarodowe przepisy regatowe, żeby potem, jako członek Zespołu ds Regat Morskich PZŻ, kontrolować listy wyposażenia przed zatokowymi regatami o Puchar Mariny Gdańskiej itp. Polska jest niewątpliwie krajem wielkich możliwości, skoro taki kpt. 3REFY, z tak ubogim dorobkiem regatowym, może zostać członkiem komisji żeglarstwa regatowego PZŻ, osobistością, którą wg PoZŻ warto naśladować i szkoleniowcem regatowym we własnej szkole żeglarstwa o jakże oryginalnej nazwie OceanTeam (którą notabene też przejął od kolegi Radosława Kowalczyka)… Kapitan 3 refy swoje nazwisko buduje na fundamencie “kopiuj – wklej”, a jak się da, to ukradnij.

Tak więc z sukcesywnie rosnącą liczbą zgłoszeń, kilkukrotnie wspominałem o potrzebie weryfikacji zawodników – kontrola wyposażenia i biurokracja to jedno, a doświadczenie to drugie i w moim mniemaniu o wiele ważniejsze. Do BoG zaczęli masowo zgłaszać się ludzie, którzy nigdy nie startowali w żadnych innych regatach! Do najtrudniejszych regat na Bałtyku! Nie pytam co nimi kieruje.. Ci, którym po starcie zapaliła się kontrolka instynktu samozachowawczego, zgłaszają awarię autopilota, zasilania i wracają… wracają z podniesionym czołem, dumni, żądni chwały. A na dodatek witani jak zwycięzcy, muzyka i gratulacje… choroba postępowała od kilku lat, co można zaobserwować w komentarzach w społecznościówkach – security first, chwała i chęć zniżki w ubezpieczeniu dla samotników, bo tak dbają o jachty… Do tej pory, byłem święcie przekonany, że w regatach liczy się wyłącznie zwycięstwo, no może II i III miejsce na pudle, jako zachęta do dalszej rywalizacji i pracy nad sobą i sprzętem, ale żyłem w błędzie 😛

Na początku zdefiniujmy sobie czym dla czytającego jest żeglarstwo. Czystym sportem dla dżentelmenów, żeglujących zgodnie z zasadami niepisanej umowy, czy raczej wilków, oszukujących dla osiągnięcia swojego celu? Czy ten pęd do zaistnienia w mediach wiąże się z naszym wiekiem? Chyba tak, skoro młodzi żeglarze nie tworzą fanpage i nie domagają się uznania bez jakichkolwiek osiągnięć. Wychodzi na to, że jako dumni właściciele jachtów, nie robimy tego dla fanu, tylko dla zaspokojenia swojej próżności. W tym roku całkowite „uwolnienie” liczby zawodników zaowocowało ośmieszeniem samych regat – ilość wycofań w pierwszej dobie niewątpliwie przejdzie do historii (blisko 70%). Czy takim żeglarstwem chcemy się pasjonować?

Na SailBook Cup nie było rekordomanii – jeżeli któraś załoga przegięła, nie dostawała drugiej szansy.

Rolą organizatora jest wykluczanie takich zawodników, zmuszenie ich do kwalifikacji. No chyba, że głównym aktorem jest organizator, który myśli, że o świetności imprezy świadczy ilość startujących.

Moje motto regat „Ukończyć Bitwę, to wygrać Bitwę” zmieniono na „wystartować w Bitwie, to wygrać Bitwę”. Najgorsze jest to, że w tym roku dobiliśmy do etapu „zapisać się do Bitwy, to wygrać Bitwę”.

Jako żeglarz amator, nie wyobrażam sobie przekuwania przegranych regat w swój sukces i tego całego publicznego dobijania się o szacunek. Zabrzmi to zgorzkniale, kolejny raz przybędzie mi kilku nowych wrogów, ale to naprawdę żenujące, czytać posty przegranych gladiatorów, jednoznacznie sugerujące kryzys wieku średniego… 

Kto pamięta wypadek jachtu Team Vestas Wind podczas Volvo Ocean Race w 2014r.? Pomimo naprawdę wielkich pieniędzy, nie było ściemniania o wyimaginowanych problemach z autopilotem, zasilaniem czy nawigacją. Kapitan, wraz z załogą, od razu przyjął wszystko na przysłowiową klatę, błąd ludzki… Polecam tę historię wszystkim, których pochłonęła fala żenującej „popularności”. Jako prosty żeglarz amator, zawsze z pokorą podchodzący do wszelkich wyzwań, właśnie na takie zachowania stawiam. Jestem pewien, że część zawodników BoG powinna zastanowić się, czy tą drogą chcą podążać. Żeglarstwo dla lajków, w tym coraz bardziej wirtualnym świecie, niewątpliwie ma swój „urok”, dający złudzenie świetności, ale czy to jest ten kierunek który od zawsze wkładali nam do głów pionierzy tego sportu?! Ja zwyczajnie nie pojmuję jak tak można bezkarnie “szmacić” piękno tego sportu.

Niezdrowe ambicje nowej żeglarskiej rodziny, zafascynowanej pomorskim środowiskiem regatowym doprowadziły nas do sytuacji w roku 2020. Na dwa tygodnie przed regatami dostaje informacje o zakazie dostępu do korespondencji, dotyczącej materiałów promocyjnych, którymi od zawsze zajmowałem się ja. Odpowiedź pani Komosińskiej: „i tak nie mam nic do powiedzenia, decyduje Krystian”! Wprowadzam jedynie chaos, a moja wizja rozwoju jest hamulcem imprezy!

Żona okazuje się szarą eminencją i zaczyna sukcesywnie ciągnąć za sznurki, aby “odciąć” mnie jak najbardziej od BoG, a jednocześnie wypromować siebie, jako uzdolnioną panią fotograf i oczywiście współorganizatorkę najlepszych regat w kraju. Skończyło się na spotkaniu w cztery oczy z kpt. 3REFY, z którego wyszedłem przeproszony za takie nieporozumienie i ogólnie z przesłaniem „żeby dać szansę “nowemu zespołowi”! Jedyną nową osobą, a raczej z najmniejszym bo rocznym stażem, była właśnie Anna Komosińska. Dostępu do materiałów konsekwentnie nie oddali.

O oficjalnym zakończeniu BoG i Maristo Cup 2020 (organizowanych jak zawsze wyłącznie przeze mnie) dowiedziałem się z Facebooka, niestety już po terminie, a na moje pytanie dlaczego nikt mnie nie poinformował o zakończeniu moich regat, K. powiedział, że nie chciał mi robić dodatkowego kłopotu. Jeszcze w styczniu grawerowałem na Pucharze SailBook Cup nazwisko zwycięzcy i oddałem z resztą materiałów reklamowych koledze… Patrząc na tę sytuację z drugiej strony, faktycznie rozumiem, że spojrzeć oszukanemu prosto w oczy może nie należeć do przyjemności.

Kolejny miesiąc, kolejna niespodzianka – dostaję powiadomienie na maila o zabraniu dostępów do fanpage Maristo Cup! (oczywiście oferty organizacji Maristo Cup, zgodnie z porozumieniem nikt mi nie przedstawił, to oczywiste, że taniej będzie je zwyczajnie ukraść) Krew mnie zalewa! Po „małej” wymianie korespondencji zwrócono mi dostęp… W międzyczasie zaczynają do mnie docierać informacje od wspólnych znajomych, że pytając o kontakt do mnie, K. odpowiada że “nie zna człowieka”… I dalej mało.. Kolejny news, to że „ochroniaż z mariny zameldował Krystianowi, o jakimś mężczyźnie z rosyjskim akcentem, który przez domofon pytał o jego jacht, czy też właściciela” – w domyśle rosyjska mafia, pewnie płatny zabójca, zapewne nasłany przeze mnie, chciał wykonać zlecenie na całej rodzinie, włącznie z dziećmi bo to zawsze działa na wyobraźnię, ale na szczęście odbił się od domofonu. Piękna historyjka, trochę taka bez sensu, odrobinę jakby naciągana, bo nie oglądałem nigdy kryminału z killerami szarżującymi po sąsiadach i rozpytujących o potencjalną ofiarę. No ale wspominałem, że to kłamca wysokich lotów, mistrz zarządzania czynnikiem ludzkim. Bezapelacyjnie w tym momencie sięgnęli dna. Pewnie myślicie, że powiadomili Policję, albo mnie? O nie, o tym „zleceniu” również dowiedziałem się z drugiej ręki. Na moje zapytanie w tej sprawie (oczywiście drogą mailową) otrzymałem jedynie zdawkową odpowiedź od K., „że dobrze wiem” o co chodzi i w której marinie to było… Jak znam życie Hallelujah cumowała albo w JSG, albo w Marinie Gdańsk – obie są monitorowane. Czy znalazłby się ktoś, kto nie wyciągnąłby zapisu z monitoringu i nie zawiadomił policji w takiej sytuacji? No cóż, najwidoczniej dopytujący się o mnie wspólni znajomi nie dali się przekonać tak prozaicznym powodem, jakim była urażona duma SzyPkich i Nieuczciwych, trzeba było walnąć coś z grubej rury – próba morderstwa, czy też porwania brzmi dość przekonywująco 😉

No cóż, ja dalej milczałem… łatwiej by było kolejny raz sztormować w pierwszej Bitwie, aniżeli przyznać się do tego, iż tyle lat – jak współuzależniona rodzina – nie wiedziałem z kim tak naprawdę mam do czynienia, a wszystkie sygnały bagatelizowałem w imię rozkręcenia regat i sklepu, co miało dać mi szansę na odzyskanie włożonych pięniędzy a może i zapłaty za moją pracę.

I to jeszcze nie koniec, a taki miałem cały 2021… W międzyczasie kolejny punkcik, może mało istotny dla mnie, ale oddający „swoistą przebojowość” “Bonnie i Clyde’a”. 3 REFY wkręca się w problemy JSG jak przysłowiowy świdrak w drzewo i „cudem” podaje korzystniejsze stawki dzierżawy tym samym wygrywając przetarg na zarządzanie mariną Jachtklubu Stoczni Gdańskiej 😀 Jak mawiają bielskie ….: jak kraść, to kraść na całego. Prawda, że to dość nowatorski sposób na podziękowanie kolegom klubowiczom z JSG? Osoby wprowadzające K. do klubu również musiały piać z zachwytu, w momencie dowiedzenia się, że 3 REFY będzie albo nie będzie podnajmował im ich marinę (w zależności od tego, czy akurat będzie na kogoś obrażony lub nie?) 🙂 

https://bip.sportgdansk.pl/przetargi/wynik-z-negocjacji-stawek-czynszu-na-dzierzawe-nieruchomosci-gruntowej-polozonej-przy-ul-przelom-22-gdansk-gorki-zachodnie-na-okres-do-2-lat/?fbclid=IwAR2P61TSxHTBff3B5HiwlY5Yy_FQbPE6Iuy3M1Sz4DA5z0tXk6KeV_tYcS4 ”. Przetarg unieważniono, bo podniósł się lament pozostałych członków klubu. Jedyne pocieszenie, to że nie tylko ja padłem ofiarą oszustwa.

Kolejny podesłany news, na opiniotwórczym żeglarski.info – przebojowy kapitan, organizuje Maristo Baltic Rally. W tekście czytamy: „jest to kontynuacja regat SailBook Cup, przekształconych w Maristo Cup….”. Poczułem się jak zarząd Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej. Dla pewności sprawdzam, czy mam w domu Puchar SailBooka, bo już zgłupiałem… Puchar jest 🙂 Na fanpagu kontynuacji moich regat widzę zdjęcie radosnych “Szypkich i Nieuczciwych”, przedstawionych jako organizatorów BoG.

Dalej milczałem… oczywiście w głębi serca dopingowałem wielkiej kontynuacji wyłącznie moich regat, tym bardziej trzymałem kciuki za ukończenie chociaż jednego etapu tych regat przez organizatorów… no cóż, wyszło jak zawsze…

Dostaję kolejnego ciekawego maila niespodziankę – okazuje się że ten kapitan z honorem i zasadami po cichu zarejestrował znak z logo BoG w Urzędzie Patentowym. Kolejny mail: „Jacek, nie będę więcej robił BoG, tę imprezę zawsze robiliśmy razem, a teraz bez ciebie, to nie ma sensu, tym samym nie chcę płacić ci haraczu od każdej Bitwy. Zrobiłem to, żeby nikt nie ukradł naszego dziecka, dla bezpieczeństwa”. Serce mi pękło… taki dobry, taki uczciwy… honorowy… z zasadami… to tak rzadko spotykane w tym zwariowanym świecie… Czas sprzeciwu na znak patentowy minął, nikt mnie wcześniej nie powiadomił… Poprosiłem grzecznie kolegę o dopisanie mojego nazwiska do patentu. Do dziś cisza.

Choć często zapewnia, że jest człowiekiem zasad i honoru, to jednak w rezultacie, patrząc na całokształt, brzmi to dość ironicznie i do moralności mu raczej daleko… Jak to ujął 3REFY “nie chce być ze mną kojarzony” i w sumie nic dziwnego, skoro okradł mnie z dorobku autorskich 12 lat organizowania SailBook.pl, SailBook Cup, Bitwa o Gotland, Maristo.pl… ale dlaczego się potem przytula do moich autorskich projektów i wykorzystuje moich wieloletnich elbląskich partnerów do zorganizowania gali zakończenia, ale których notabene nie raczył powiadomić, że Maristo Baltic Rally, to nie Maristo Cup, i że nie mam aktualnie z tym i z BoG nic wspólnego? Podobnie zapomniał im wspomnieć, że z zawiści, zazdrości, czy sam już nie wiem co jeszcze wymyślał, nasłałem wg niego na jego pływający dom rosyjską mafię? Taka trochę podwójna moralność, byle do celu…

Na początku tej „spowiedzi” użyłem słowa złodziej – w sądzie nie wyląduję za pomówienia, bo wszystko co napisałem jest prawdą i oni dobrze o tym wiedzą. Wiem, że to wszystko zakrawa na pieniacki atak furiata, i do dziś nie wiem, czy dobrze robię, a tym bardziej jak to wszystko ugryźć – w końcu po drugiej stronie mam parkę wprawionych latami w kłamanie i okradanie. Jednak czas przerwać ten “marsz od wydymanego do wydymanego” – czas najwyższy, żeby prawda ujrzała światło dzienne, a nie będę obdzwaniał wszystkich, którzy uwierzyli w ten stek kłamstw. Jeżeli ktoś będzie miał mieszane uczucia, nie będzie przekonany co do wiarygodności mojego tekstu, a będzie mu zależało na potwierdzeniu przedstawianych przeze mnie informacji, to zapraszam na spotkanie, rozmowę. Tak się składa, że bardzo rzadko do siebie dzwoniliśmy z K., bo od czasu pierwszej Bitwy, gadka się niezbyt kleiła, dzięki czemu zdecydowaną większość ustaleń mam w korespondencji mailowej.

Tak więc z początkiem tego roku „wypracowaliśmy” siłowe rozstanie, z którego Krystian z małżonką się nie wywiązał. Mało tego – dodał “®” i próbował, czy też ukradł moje regaty SBC, powołując się bezpodstawnie na ich kontynuację, jednocześnie zmieniając formułę i tworząc zupełnie inną imprezę. W tym tempie za rok wszyscy dowiemy się, że to Anna i Krystian wspólnie ukończyli pierwszą BoG. W czasach wszechobecnej propagandy, pewnie mało kogo to zdziwi i mało kto zada sobie trud zweryfikowania informacji.

Dlaczego nie napisałem tego wcześniej?  Nie jestem zwolennikiem publicznego prania brudów, nie ma się czym chwalić, a poza tym wiem czym jest lojalność wobec partnerów. Ale z tej lojalności zostałem zwolniony już w styczniu tego roku. 

11 miesięcy tłumienia tego w sobie – jak widać na załączonym „obrazku” – nie przyniosły efektu, nadszedł czas zwalczyć ten żeglarski wirus. Długo przymykałem oczy, żeby nie rozwalić fajnych projektów, w których powodzenie wierzyłem. „Moich dzieci”, z których byłem dumny. Czuję satysfakcję, że powstały i istniały, pięknie się rozwijając, i tego nikt nigdy mi nie odbierze. Zawsze robiłem swoje, tworząc SailBook Cup, gromadząc na nich żeglarzy, poznając kolejnych fascynatów, ścigając się o pietruszkę; robiłem takie regaty, w których sam chciałbym się ścigać, bo to jest to, co kocham. Serce rosło w momencie obserwowania sukcesywnego wzrostu zainteresowania regatami. Media traktowałem, jako niezbędny środek do celu. Wyszło na to, że po prostu zaufałem nieodpowiednim ludziom, a raczej pijawkom, nie ludziom.

Ktoś pomyśli, że to dość dużo “zbiegów okoliczności”, jak na ok 10 lat znajomości, a ja w dalszym ciągu nie wyjawiłem pełnej prawdy… ale na wszystko kiedyś przyjdzie czas.

Po tych latach mogę stwierdzić, że to był/jest po prostu realizowany przez K. plan… Jednak jedno jest pewne, nie jest ani szyPki, ani przebojowy, to zwykły korporacyjny oszust i złodziej.

Jacek Zieliński

Screeny zdjęć wykorzystane w artykule pochodzą z: Magazyn Wiatr, Oficyna Morska, żeglarski.info.

Komentarze