JAK TO NA WOJENCE ŁADNIE, KIEDY UŁAN Z KONIA SPADNIE

0
1346

Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl 

Nie, nie to nie będzie tak jak w znanej (kretyńskiej) przedwojennej piosence o ułanie, którego koledzy nie żałowali. Gotlandzkiemu Wojownikowi Jackowi Chabowskiemu tym razem się nie powiodło, Ale my go żałujemy. Choćby dlatego, że to członek Klanu SSI i autor newsów. Nie poszczęściło też wszystkim innym poza Mirosławem Zemke (gratulacje !). Naciągnąłem Jacka na zwierzenie – jak to było z tym jego zawróceniem do Władysławowa. Historia pouczająca.
Zyjcie wiecznie ! 
Don Jorge 
PS. Tomkowi Daszkiewiczowi dziękuję za reanimację mojego redakcyjnego komputera. 
———————————————————— 

Don Jorge, 
Ledwo emocje opadły po imprezach mistrzowskich w Gdańsku, a już na początku września pojawiło się ponownie to uczucie, które towarzyszy zbliżającym się ważnym wydarzeniom w życia każdego człowieka. Przez tydzień przed startem, każdy ranek przeglądam animację pogodową. Specjalnych zmian nie ma, początek umiarkowany, końcówka z dużym gwizdkiem z zachodu. Pocieszałem się sam, że to wciąż prognoza, a sprawdzalność powyżej 48h, jest dużo mniejsza – będzie dobrze. Przygotowania łódki trwały do ostatniego dnia (głównie przegląd instalacji elektrycznej) i jeszcze trzeba jakąś strategię obrać. W poprzednich edycjach bitwy, raz wystartowałem bez żagli dodatkowych, za drugim razem z małym genakerem. Tym razem idę na całość, czyli wpisuję do świadectwa przelicznikowego (ORC) wszystkie możliwe żagle jakie mam (spinaker, dwa genakery – każdy po około 80m2). Argumentuję, że jak na północ popłynę szybciej, to może powrót uda się przed zapowiadaną złą pogodą pod koniec regat. Dzień przed startem, jako sprawdzenie czy wszystko działa, startuję z załogą w regatach w JKM Neptun. Fajne ściganie, na luzie, wszystko działa. Po wyścigach zaliczam tylko obowiązkowe spotkania w biurze regat i po angielsku wymykam się do domu, bo zależy mi na dobrym śnie, a we wiosce regatowej o to raczej trudno.  
W niedzielę, krótka odprawa, załoga ogarnia łódkę po licznych i długich spotkaniach żeglarskich i za chwilę oddaję cumy jakbym pępowinę odcinał. Start jakby w zwolnionym tempie. 5 minut przed sygnałem startu stawiam genekera i sprawdzam, czy dam radę sam zrobić zwrot przez rufę. Słabo wieje, zatem poszło sprawnie. Po starcie pierwsze decyzje taktyczne – wiatru mało, muszę się od towarzystwa odkleić i odbijam baksztagiem na wschód. Prędkość na wodzie nie najgorsza ale trochę nie w stronę Gotlandii. No cóż tak się pływa na genakerach. Do Helu dopływam na końcu pierwszej grupy – mogło być lepiej, ale nie jest źle. Wiatr zaczyna kombinować z kierunkiem i genakera trzeba zrzucać i przez 20 minut płynę bajdewindem, aby znowu się odkręcił do baksztagu. Genaker w górę i już mam do wymiany koszulkę. Co tam, sam płynę, przebiorę się wieczorem. Wiatr tężeje i łódka przyjemnie się rozpędza. Morale w załodze rośnie, tym bardziej, że zupę sobie zrobiłem (opakowanie od żurka, w środku pomidorowa – ok, obie lubię). Wiatr się wypełnia i robi się spinakerowo. Ok, to regaty, zrzucam genakera, w górę spinaker. Zapalił, trochę trymu, a uśmiech na grocie jakby coraz szerszy. Jeszcze tylko kontraszot na grota, bo cholera wie. Stawka po woli się rozciąga. Ci co przy Helu jakby zaparkowali i praktycznie stoją w miejscu. Nie to, żebym się nie cieszył, bo powoli mi znikają za rufą. W okolicach 3-4 konkurentów, każdy pod wszystkimi żaglami jakie ma. Z Konsalem II małe boksowanie, ale w końcu odskakuję trochę do przodu. Mijanka ze statkiem, z którym rozmawiam przez radio aby się upewnić, że nas widzi. Spokojnie, koryguje kurs aby nam nie przeszkadzać, jedziemy swoje. Chmury niczym kurtyna w teatrze zasłaniają rumieniące się słońce, to znak aby przebrać się na noc.  
obraz nr 1

 

Komentarze