Panorama 5 sierpnia

0
601

Po sześciu dniach żeglugi wróciliśmy do Ny Alesund. Skipper zarządził Dzień Dziecka – krótki postój w Ny Alesund dla rozgrzania i doszorowania załogi przed weekendem (oraz uzupełnienia zapasów wody – dop. JG).

Wróciliśmy więc do Ny Alesund – tego z tanim piwem. Po drodze przygód było co nie miara, zdjęć hektoterasuperturbobajty. W London nie było Big Bena, widzieliśmy za to osiedle traperskich domków letniskowych (a właściwie zimowych dop.JG) i pozostałości kolejki kopalnianej oraz pieców (kotłów.przyp.JG) parowych. Stanęliśmy na kotwicy i w dwóch grupach wybraliśmy się pontonem na ląd, aby rozkoszować się pieszym spacerem.

Do Magdalenenfjord dopłynęliśmy gnani wiaterm o sile 8B. Spotkaliśmy tam dwa inne polskie jachty. Gdy próbowaliśmy naprawić silnik do pontonu, wzbudziliśmy zainteresowanie policji, która ma tam swój posterunek. Czujne oko kamery łypie na każdego, kto odważy się zakłócić spokój wiecznie tam spoczywających wielorybników holenderskich, norweskich i brytyjskich. Drugą linią obrony ich spokoju są ptaki (Arctic terns, Kittywake przyp. JG), atakujące tych, co dawno nie mieli omleta w ustach. A także tych, co nawet nie wiedzą, że mają tam one swoje gniazda.

Cała załoga Panoramy ochoczo wybrała się na wycieczkę do Gullybreen. Od trzasku migawek aparatów od lodowca odłupywały się kawałki lodu większe od naszego jachtu. Odciśnięte w błocie ślady niedźwiedzich łap dawały nadzieję na spotkanie nie tylko z lodowcem – na szczęście pod lodowcem bylismy sami.

Z duszą na ramieniu i wzrokiem utkwionym we wskaźniku głębokości (Kapitan ma na niego inną nazwę, która jednak nie nadaje się do zacytowania,) dopłynęliśmy do Virgohamna. Tutaj pierwszym svalbardzkim wywczasem delektował się Pike (angielski arystokrata, który w pocz. XXw. miał kaprys spędzić zimę na Spitsbergenie w komfortowych warunkach. Zapłacił i wykonał. Specjalnie dla niego wybudowano komfortowy domek, który jednak zdezintegrował sie, ponoć, za sprawa mieszkańców Barentsburga i dziś oglądac można tylko jego fundamenty). Stąd startowali na biegun kolejni pionierzy awioniki – Andre balonem i Wellman sterowcem – ten ostatni niezwyle, uparty próbował bezskutecznie aż trzy razy…

Po przekroczeniu osiemdziesiątego równoleżnika oczom Kapitana i wachty trzeciej ukazała się wyspa Moffen. Zaobserwowano tam dwa morsy, mające w sumie cztery kły.

Silny wiatr i deszcz zagnały nas do Woodfjordu. Tu schowani przed falą w Lifdefjord chcieliśmy rozgrzać się w Texas Bar. Rolę barmanów pełni chwilowo małżeństwo norwegów, spędzających tu swój miesiąc miodowy (przyp. Jg). O wizycie w tym specyficznym barze opowiemy po powrocie. Po obejrzeniu Monacobreen postanowliliśmy płynąć na północ, póki smoki nas nie przegonią. Osiągnęliśmy 80o41,666’N. Koniec świata jest na prawdę piękny, można zaryzykować tezę, że niemal dorównuje urodą naszym załogantkom. Od rozgrzanych kart pamięci (i jednej kliszy) zaczął się topić lód. Natomiast smoki okazały się mieć ciekawą właściwość – zupełnie nie widać ich na zdjęciach. W drodze powrotnej spotkaliśmy wieloryba – sejwala. Przynajmniej jego udało nam się uwiecznić.

Po krótkim postoju w Ny Alesund planujemy udać się wprost do Hornsundu. Oglądajcie zdjęcia, trzymajcie kciuki i myślcie o nas ciepło!

Adam Lenartowski

Komentarze