Popularyzacja szkodzi żeglarzom. Nawet w Szwecji

0
1644

Za zgodą Jerzego Kulińskiego   www.kulinski.navsim.pl

 

Nie tylko żeglarzom, nie tylko żeglarstwu. Gdy w 1974 roku wprowadziłem się do tego domu, w którym mieszkam do dziś – na całej mojej ulicy (1,5 km długości) był tylko jeden samochód. Mój. Teraz bywają takie chwile, że trudno zaparkować przy krawężniku. Gdy przed laty penetrowałem piękne, dzikie, surowe, skaliste i zielone (jedno nie wyklucza drugiego) wybrzeże Szwecji – w przystaniach natrafiałem (lub nie natrafiałem) na kilka miejscowych jachtów. Sanitariaty były zgrzebne, ale czyste, opłaty portowe – umiarkowane nawet jak na nasze ówczesne dewizowe możliwości płatnicze. Pamiętam że np. w opisywanym przez Marcina Palacza Oskarshamn – cumowaliśmy za friko.

Bogacenie się Europy i demoralizujący przykład wysokości opłat w portach Morza Śródziemnego robi swoje. 
Nawet w Szwecji.
No, bo jeżeli pojawia się okazja „kasowania” to nawet Szwedzi ulegają pokusie.
To se ne vrati pane Havranek *) 🙁
Mimo wszystko – w sezonie żeglarskim 2016 pożeglujcie do Kalmarsundu. Póki czas. Póki coś nie pęknie.
Oczywiście w kamizelkach !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
———————-
*) „Five Hundred Miles”
———————-
Don Jorge
Jak w lipcu napisałeś – http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2774 , popłynąłem sprawdzić, na ile przez 20 lat zdezaktualizowała się locyjka „Kalmarsund i Oland”. Dokładniej, ruszyłem na wschodnie wybrzeże szwedzkie, a obszar który spenetrowałem (mapka) zaczyna się na Kristianopel, obejmuje rzeczony Kalmarsund i Olandię, dalej ciągnie się przez archipelagi wschodniego wybrzeża i kończy w Nyköping. W 6 tygodniowym rejsie wpłynąłem do 39 szwedzkich przystani, do dziesięciu innych dotarłem lądem, pieszo lub rowerem, kilkakrotnie cumowałem dziobem do skały lub rzucałem na noc kotwicę w zacisznych zatokach. Sprawdzałem co zmieniło się przez 20 lat i przez 2 lata – poprzednio w tamtych rejonach pływałem w sezonie 2013. Rejs był podporządkowany skompletowaniu materiałów do nowego przewodnika – kontynuacji „Południowej Szwecji”. Poniżej załączam kilka spostrzeżeń, na początek głównie z Kalmarsundu.

Sanitariat w Farjestaden wygląda wręcz domowo
.
Najczęściej odwiedzanym portem Kalmarsundu jest oczywiście Kalmar. Po marinie pływa mały RIB z napisem „Guest harbour pilot”. Zapytałem kapitana tej jednostki, jaka właściwie jest jego rola. Stwierdził, że przede wszystkim, codziennie koło 15-tej, wypływa przed przystań i informuje załogi zbliżających się jachtów, że w marinie miejsc brak. Zauważyłem jednak, że „pilot” udziela też różnej pomocy jachtom w porcie i na podejściu. 
Jeśli w Kalmarze jest zbyt ciasno, to warto skierować się na drugi brzeg cieśniny, do Färjestaden. Miejsc tu jest pod dostatkiem, opłaty niższe, a na wycieczkę do Kalmaru można za 50 SEK popłynąć statkiem. Na zdjęciu przedstawiam widoczek z sanitariatów w Färjestaden.

Drugą przystanią, w której mogą być problemy ze znalezieniem miejsca na postój, jest Byxelkrok. Tu bosman przemieszczający się po nabrzeżach na małym rowerku, stara się jednak upchnąć gdzieś każdego gościa – w efekcie, w lipcu, wieczorem, można przejść w poprzek basenów portowych po pokładach szczelnie wypełniających je jachtów. Wrażenie, że duże i zatłoczone porty na wschodnim wybrzeżu to norma, byłoby jednak fałszywe. W portach z reguły jest kameralnie, a wczesnopopołudniowy wyścig do wolnych miejsc zauważyłem tylko w dwóch wymienionych przystaniach.

Pataholm – przystań klubowa
.
Przed dwoma laty trafiłem do uroczego Pataholm – http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2273. Jak się okazało, przeoczyłem wtedy główną letnią przystań klubu żeglarskiego z Pataholm (Pataholms Segelklubb). Znajduje się ona w zatoce po drugiej (południowej) stronie półwyspu Saltor. Dotrzeć tam można jednak tylko klubowym szlakiem, przeciskającym się wśród skał i płycizn. Taki prywatnie oznakowany szlak zaczyna się w istocie 5 Mm na południe od Pataholm, mija Pataholm, wiedzie na północ ku Timmernaben i kończy się za Mönsterås, przy południowym torze prowadzącym do wielkiej przemysłowej papierni Mönsterås bruk – długość szlaku to łącznie ok. 10 Mm w linii prostej. Szlak nie jest zaznaczony na oficjalnych mapach szwedzkiego urzędu morskiego (Sjövarstverket), ani na żadnych mapach innych komercyjnych wydawców. Mapki szlaku rozprowadzane są jedynie przez lokalne kluby żeglarskie z Pataholm, Timmernaben i Mönsterås, można je kupić w niektórych przystaniach i w okolicznych sklepach żeglarskich. Są to prawdopodobnie najdroższe mapy, jakie kiedykolwiek nabyłem: łączny koszt trzech dwustronnie zadrukowanych kartek formatu A3 (można kupować pojedynczo), zafoliowanych lub na „plasticzanym” papierze: 700 SEK. Za to na pytanie o opłatę w Pataholm usłyszałem, że nie jest pobierana – „przecież kupiłeś mapę, by tu dotrzeć”. 
obraz nr 3

Plaża dla piesków (Oskarshamn)
.
Oficjalnie oznakowany przybrzeżny szlak zaczyna się natomiast właśnie w okolicach Mönsterås bruk, prowadzi dalej na północ, przez Påskallavik, wśród szkierów docierając prawie do Oskarshamn. Duża klubowa przystań Oskarshamn Ernemar pozostaje jedną z moich ulubionych marin w Kalmarsundzie. Sympatyczna żeglarska atmosfera, niedrogo (tu ceny ostatnio nie wzrosły – postój kosztuje 120 SEK, łącznie z prądem), obok dobrze zaopatrzony sklep żeglarski z fachową obsługą oraz serwis jachtowy, do centrum miasta 2 km. Jacht bez załogi można pozostawić na dłużej za 60 SEK dziennie. Nie warto natomiast wpływać do śródmiejskiej mariny prowadzonej przez firmę Promarina (tę samą co w Sopocie). Przystanie Promarina wszędzie wyróżniają się najwyższą ceną (tu 260 SEK) i zwykle najwyższym standardem usług, ale akurat w Oskarshamn zaplecze mariny jest raczej kiepskie. 

Taki widok nie raduje skipperów (Byxelkrok)
.
Dalej na północ, aż po zatokę Bråviken, wcinającą się głęboko w ląd ku Norrköping, przez niemal 80 Mm ciągną się szkiery. Nazwy archipelagów to Oskarshamn, Misterhult, Tjust, Gryt, St. Anna. Granice między nimi są umowne – niejedną godzinę ślęczałem nad mapami, próbując zorientować się, gdzie jeden archipelag się kończy, a kolejny zaczyna. Spędzić tu można całe tygodnie, myszkując po szkierach, nocując w naturalnych, skalnych przystaniach i na osłoniętych kotwicowiskach. Ale o tym – może następnym razem.

Marcin Palacz
s/y „Lotta”

 

Komentarze