Sputnikiem dookoła Ziemi – ucieczka z raju

0
655

 

– Witaj w domu! Jak było rejsie? – zapytała Karolina, kiedy po dwóch tygodniach z włoskimi klientami czarterowymi wróciłem do naszej letniej bazy w mieszkaniu Aśki na Kosie.

 

– Daj spokój! W życiu nie miałem tak aroganckich, pretensjonalnych i egoistycznych klientów. Jeszcze tydzień z nimi, a popełniłbym zbrodnię, lub nigdy więcej nie wsiadł na jacht. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, że żeglowanie było dla mnie męczarnią. Pływałem już z różnymi ludźmi i zawsze było przynajmniej dobrze, ale tym razem zrozumiałem sentencję, że „żeglowanie jest jak pobyt w więzieniu, z dodatkową możliwością utopienia się”. Następnym razem, kiedy będę rozpoczynał rejs czarterowy, poinformuję klientów, że jestem żeglarzem pasjonatem i chciałbym, aby tak pozostało. Powiem im też, że każdy dzień na morzu, także ten roboczy, ma być dla mnie przyjemnością i że chciałbym im przekazać część mojej pasji podczas wspólnie spędzonych dni, a wtedy wszyscy przeżyjemy na jachcie cudowne chwile. Jeżeli nie zaakceptują tych warunków, nie wypłynę z portu wcale.

– No to musieli ostro dać ci popalić. Ciekawe czy w takiej sytuacji tydzień odpoczynku przed rejsem z Holendrami ci wystarczy…

– Właśnie się dowiedziałem, że Frank znalazł sobie na moje miejsce dwie osoby w cenie jednej do końca lata i że za tydzień nie płynę. W takiej sytuacji najbliższy rejs miałbym dopiero we wrześniu, więc zastanawiam się nad sensem czekania tu na tą robotę. Myślę, że ze względu na finanse, pogodę i moją zachwianą wiarę w sens żeglowania, powinniśmy wyruszyć natychmiast w stronę Wysp Kanaryjskich. Co ty na to?

 

– Tak szybko? Mieliśmy jeszcze odwiedzić kilka miejsc i załatwić parę spraw, ale jeżeli uważasz, że to najlepsze wyjście, to w sumie ja też jestem już zmęczona turystami, hałasem i upałami. Pomiędzy godziną jedenastą a osiemnastą nie da się w ogóle wyjść z domu! Najlepszy czas w ciągu dnia trzeba zmarnować, a wieczorem można już tylko wyjść do tawerny, na co wcale nie mam ochoty. Pójdźmy jeszcze tylko z Brunem kontrolnie do pediatry, zróbmy porządne zakupy, pożegnajmy się z przyjaciółmi i właściwie możemy ruszać. Potrzebujemy na to kilku dni.

Po spontanicznej naradzie szybko sporządziliśmy plan intensywnego żeglowania na najbliższe tygodnie. Postanowiliśmy czym prędzej ruszać na zachód, zatrzymując się w Grecji jedynie na Santorini i na Krecie. Następnym przystankiem ma być dopiero Malta, potem południowa Sycylia, Sardynia, Majorka, Gibraltar i Wyspy Kanaryjskie, gdzie zostaniemy do połowy listopada, bym mógł przygotować siebie i jacht do solowego skoku przez Atlantyk wprost na Karaiby.

 

Wizyta u lekarza potwierdziła nasze spostrzeżenia dotyczące prawidłowego rozwoju bobasa. Po aprowizacji jachtu trzy dni zajęły nam pożegnania z przyjaciółmi, których z ciężkim sercem zostawialiśmy na Kosie. Szczególnie trudno było nam rozstać się z Asią, która stanęła na wysokości zadania opiekując się nami i udostępniając nam prawie na wyłączność swoje mieszkanie.

– Nie mogę uwierzyć, że ten wspólny czas tak szybko zleciał. Bardzo zżyłam się Brunem, ciekawe kiedy znowu go zobaczę. – smuciła się ciocia Asia podczas nocnego pożegnania w porcie.

– Nic się nie martw, nigdy nie wiadomo kiedy nasze drogi znowu zejdą. Może spotkamy się niedługo na kawie w rodzinnej Marinie Kamień Pomorski, a może pomieszkamy razem na egzotycznych Karaibach! – pocieszała ją Karolina.

Po wyruszeniu z Kosu, całą dobę pruliśmy na silniku przez gładkie jak stół Morze Egejskie, w którym w nocy gwiazdy odbijały się jak w zwierciadle. W zupełnych ciemnościach można było stracić orientację w przestrzeni, a droga mleczna pojawiała się zarówno ponad, jak i pod dziobem Sputnika II. W takich niezwykłych okolicznościach dotarliśmy do wyspy Santorini (Thira), będącej w zasadzie szczątkami wielkiego wulkanu, który wybuchając ok. 1630 lat przed naszą erą, przyczynił się do zniszczenia kultury minojskiej na Krecie i krótkotrwałej zmiany klimatu w całej Europie. Obecnie turystyczne miasteczka rozrosły się na pozostałych fragmentach korony wulkanu, którego kaldera zapadła się nawet 400 metrów pod poziom morza, wywołując gigantyczną falę tsunami. Ze względu na stromo opadające dno kaldery, na wyspie trudno jest rzucić kotwicę, a możliwości postoju są dla jachtów bardzo ograniczone. Udało nam się znaleźć ostatnią wolną boję u stóp miasteczka Oia, które uchodzi za najpiękniejsze w Grecji. Żeby się o tym przekonać, musieliśmy wdrapać się z Brunem na plecach na szczyt wulkanicznej ściany.

 

– Już wiem, dlaczego polecają przebycie tej ścieżki na grzbiecie osła. W tym upale każda minuta w drodze pod górę jest jak pięć minut w saunie! Bruno, prawdziwy szczęściarz z ciebie! Masz do dyspozycji prywatnego osła! – żartowałem, zalewany przez strumienie potu zalewające mi oczy.

Na górze znaleźliśmy perełkę tradycyjnej greckiej architektury ze wspaniałym widokiem na zatokę we wnętrzu kaldery, ale wąskie uliczki małego miasteczka były tak zatłoczone tysiącami turystów z całego świata, że postanowiliśmy czym prędzej wracać na jacht i następnego dnia uciekać na Kretę. Mimo niezaprzeczalnego piękna, Santorini jest miejscem, którego absolutnie nie należy odwiedzać w szczycie sezonu turystycznego.

Dobowy przeskok na Kretę zapowiadał się jako przyjemny przelot ze sprzyjającym wiatrem. Planowaliśmy dotrzeć do położonego najdalej na zachód potu Chania, ale w nocy wiatr zmienił kierunek i zmusił nas to lądowania w starym weneckim porcie Retimno. Spacerując wąskimi uliczkami miasta odkryliśmy inną Grecję.

– Bardzo mi się tu podoba. Nie ma tu aż takiego hałasu i komercji jak w innych turystycznych miejscach, które odwiedzaliśmy. Szkoda, że nie możemy zostać tu dłużej. – komentowała Karolina.

 

– Rzeczywiście jest pięknie. Dookoła góry i sporo zieleni. No i pierwszy raz w życiu jem banany, które pochodzą z miejsca, w którym właśnie jestem. Pyszne! A na obiad gotowana okra z oliwą i cytryną. Nie miałem pojęcia, że taka roślina w ogóle istnieje! Bardzo chciałbym spędzić tu zimę, ale trzeba żeglować dalej na zachód.

Kilka dni na Krecie przeznaczyliśmy na odpoczynek i przygotowania do prawie pięćsetmilowego przeskoku na Maltę. Chcąc spędzić kilka tygodni na Wyspach Kanaryjskich przed przekroczeniem Atlantyku, musieliśmy wykorzystać każdy sprzyjający wiatr, pozwalający nam żeglować na zachód.

 

 

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

 

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

 

Kreta, Grecja 19.08.2015 r.

Komentarze