Jubileuszowy rok morskiego jachciku z Jadwisina

0
710

Za zgodą Jerzego Kulińskiego

O żeglowaniu rodziny państwa Matzów było już w SSI kilkakrotnie. Prezentację załogi znajdziecie choćby tutaj http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=2275&page=0  To jest rodzinne żeglowanie modelowe – godne pokazywania oraz naśladowania. 
Warto zwrócic uwagę, ze jachcik „GEM” ma już za soba 20 lat żeglugi. Czyli rok jubileuszowy. 
Trasa ciekawa, akwen niby na tyle spokojny, że zazwyczaj zbyt dużo nie traci się na „przeczekiwanie zawieruchy”. Chociaż w tym rejsie się zdarzało. No cóż – przeżywamy czas „anomalii pogodowych”.
Wojtkowi Matzowi dziękuję za korespondencję. 
Szkoda, że tak późno.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
—————————————————————
GEM – relacja z rejsu 2014

Do Górek Zachodnich docieramy 30 czerwca z łódką na haku. Tradycyjnie przykręcanie balastu, wodowanie, taklowanie łódki, zakupy i sztauowanie wszystkiego zajmują nam dwa dni. W przerwie zimowej „Gem” dostał stalowego „wielbłąda” na rufie, na którym poza antenami Navtexa, TV i światłem nawigacyjnym, swoje miejsce otrzymała skromna bateria słoneczna. Po przeniesieniu części wyposażenia z koszy i relingów na bramkę rufową, w kokpicie „Gema” zrobiło się zadziwiająco dużo miejsca.

 

s/y „GEM” w Stegeborgu
.
2 lipca wyruszamy i tradycyjnie poganiani przez burze i ulewy docieramy tylko do Helu. Tu robimy dzień przerwy, z uwagi na konieczność wizyty u dentysty naszego skippera. Jak się okazuje, w sezonie wakacyjnym to wcale nie takie proste. Sam Hel zmienia się, chyba w dobrym kierunku. Pomosty wygodne, miejsc cumowniczych przybyło, WiFi udaje nam się złapać na łódce, tylko te średnio estetyczne kontenery sanitarne psują obraz miejsca przyjaznego żeglarzom.
Do Władysławowa docieramy 4 lipca, po nużącej żegludze wzdłuż Mierzei Helskiej. Władysławowo bez zmian: miejsc przy Y-bomach mało, bezprzewodowego internetu brak, socjal… lepiej o nim nie wspominać w ogóle. Zaplecze rybackie „GLADA” dostępne po uregulowaniu opłaty w restauracji, a w związku z jakąś przebudową zniknęła nasza ulubiona portowa smażalnia ryb…
Następnego dnia, bez żalu, ruszamy do bardzo lubianej przez nas Łeby, gdzie postanawiamy poczekać na lepszy kierunek wiatru. Łeba tradycyjnie – klasa sama w sobie. WiFi, czyste toalety, spokój.
Dwa dni później, 7 lipca bladym świtem ruszamy na drugą stronę, do Szwecji. Towarzyszy nam słaby, pełny bajdewind. Długo nie widzimy Olands Sodra Grund, ale winą obarczamy złą widoczność, bo według wszelkich dostępnych nam pomocy nawigacyjnych powinniśmy ją dostrzec długo przed ujrzeniem latarni Lange Jan. W Kalmarsund wchodzimy już przy poprawiającej się widoczności, więc decydujemy się płynąć prosto do Kalmaru.
Na wysokości Degerhamn przeciwny wiatr wzmaga się do 7B, co w połączeniu z krótką falą i naszym zmęczeniem, nie należy do przyjemności, ale po kilku godzinach halsowania docieramy do portu. Do mariny Olandshamnen wpływamy przed 0900, po drodze żegnając dwie polskie łódki, wychodzące z portu. 
W Kalmarze zostajemy dwa dni, spacerując, naprawiając nieszczelny zawór pontonu i podziwiając dziesiątki pięknie odrestaurowanych, klasycznych amerykańskich aut, które snują się wieczorami po mieście.
10 lipca ruszamy do Sandvik na Olandii. Przy pięknej, słonecznej pogodzie halsujemy pod umiarkowany wiatr, więc dotarcie do celu zajmuje nam blisko dziewięć godzin. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc przy północnym falochronie, zwiedzamy ciche miasteczko, oglądamy największy skandynawski wiatrak oraz rozmieszczone wokół portu bunkry.

 

Komentarze