Z powrotem wśród żywych

0
711

Wczoraj, pierwszego kwietnia na jednym z jachtów biorących udział w regatach Clipper RTW Yacht Race (Derry-Londonderry-Doire) zdarzył się wypadek. Załogant wypadł za burtę, ale po skutecznej, choć niezbyt szybkiej akcji ratunkowej został podjęty na pokład, żywy, choć wychłodzony.

W relacji kapitana jachtu, Seana McCartera, obecnie “pacjent” jest w dobrej kondycji, rozmawia z załogą, chociaż wciąż jest trochę w szoku. Wczoraj bardzo przejmował się, czy jacht nie zmieni kursu, aby jak najszybciej dostarczyć go do lekarza. Niemniej na środku Pacyfiku możliwości zapisania się na wizytę są ograniczone, więc kapitan go uspokoił, że i tak nie ma gdzie go wysadzić. To oczywiście nie cała prawda – gdyby życie któregokolwiek z załogantów było naprawdę zagrożone, podjęte zostałyby wszelkie działania, aby zapewnić pomoc medyczną nawet w tak nietypowych “okolicznościach przyrody”.

obraz nr 1

https://www.clipperroundtheworld.com/newsitem/happy-to-be-alive- 

 

Według kapitana, pierwszym czynnikiem, który przyczynił się do uratowania człowieka, był rygorystyczny trening, jaki przeszła załoga przed rejsem. Nikt nie wpadł w panikę, wszyscy zachowali się zgodnie z procedurami, jakie były trenowane przed rejsem. Wszyscy wiedzieli co mają robić. Drugim był suchy kombinezon – bez niego przeżycie 1 godziny i 40 minut w zimnych wodach północnego Pacyfiku byłoby niemożliwe.
Trzecim elementem był osobisty nadajnik PLB (Personal Life Beacon) bez którego poszukiwania rozbitka w wodzie mogłyby się wydłużyć.

Raport kapitana dostępny jest tu: http://www.clipperroundtheworld.com/skipper-report/3168

Można w nim przeczytać m.in., że w trakcie zmiany żagla przyszła fala, jacht położył się, a załogant wypadł za burtę. Najprawdopodobniej nie był wpięty – chwilę wcześniej miał zejść z pokładu po kombinerki, które finalnie okazały się niepotrzebne. W chwili roztargnienia być może najpierw się wypiął, a potem nie wpiął z powrotem.

Akcja miała miejsce w dzień, zareagowano natychmiast, a mimo to ok. 200 metrów od miejsca zdarzenia, przy 4-6 metrowych falach, stracono kontakt wzrokowy z człowiekiem za burtą. Wiatr ok. 35 węzłów, silnik na pełnych obrotach dawał radę, ale ciężko pracował. Powrócono na pozycję MOB z mapy, powoli przeszukiwano wodę, bez skutku.
Kiedy akcja trwała ok. pół godziny, przyszła chmura, a z nią szkwał o sile ok. 50 w z dużym gradem, co ograniczyło widzialność do kilku metrów. Trwało to ok. 10 minut. Temperatura wody wynosiła 11 stopni. Wtedy odebrano sygnał z lokalizatora, który Andrew miał przy sobie. Znajdował się ok 1Mm od jachtu, dryfując z prędkością 4 węzłów, a nie, jak zakładano wcześniej, 1-2. Człowieka za burtą zauważono z odległości ok. 400 metrów. Potem 200. Machał. Żył. Udało się go podjąć na pokład za drugim podejściem, Andrew właściwie sam podciągnał się na jacht, tak jak było to ćwiczone na treningach. Potem został zawinięty we wszystkie dostępne suche śpiwory, w które powkładano butelki z gorącą wodą, żeby powoli ogrzewać rozbitka.

A więc – wpinajcie się. Żeglujcie bezpiecznie. Morał z historii jest taki, że gdyby nie lokalizator, to nawet, jeżeli faceta by odnaleziono, prawdopodobnie byłby już martwy. 1 mila różnicy w pozycji to bardzo dużo. I nawet najlepiej wytrenowana załoga w warunkach takich, jakie były (trudnych, nie ma co ukrywać) nie dałaby rady go znaleźć. (Na miejsce dotarł drugi jacht, ale akurat wtedy, kiedy już wciągano Andrewa na pokład. Mam wątpliwości, czy nawet dwa jachty miałyby szansę odnalezienia rozbitka.) Natomiast dzięki współczesnym środkom przekazu mamy dostęp do wiedzy, którą wcześniej można było zdobyć tylko przez doświadczenie. Więc nie ma wymówek – czytajmy, oglądajmy, uczmy się na błędach innych.

Milka Jung

Film z akcji jest tu:

 

Nagranie wypowiedzi kapitana tu:

Nagranie wypowiedzi rozbitka tu:

Za zgodą: http://milkajung.com/  

Komentarze