Zimową porą (10)

0
617

Za zgodą Jerzego Kulińskego.

Nie dam złego słowa powiedzieć o puszkach UNRRA*). Tak prawdę mówiąc – to tu na wybrzeżu gdańskim lata 1945-1947 przeżyliśmy dzięki „Ciotce Unrze”, dostawom zapasów armii amerykańskiej oraz dożywianiu dzieci w szkołach prez Duński Czerwony Krzyż. Nawet ci, którym ta pomoc głęboko humanitarna życie uratowała – już w 1947 roku szczekali w gazetach, że UNRRA to Urząd Niesprawiedliwych Rozdziałów Resztek Amerykańskich. Zawartości kartonów i puszek UNRRA przypominają mi późniejsze peerelowskie reglamentowane „rejsowe rarytasy Baltony”.
Puszki amerykańskie po wojnie nie tylko przywracały nam życie, ale i kształtowały nowy smak. No, bo kto z nas wcześniej jadał wieprzowinę z rodzynkami? A bloki czekolady wielkości i twardości płyt chodnikowych to było to !
Chyba tylko „krvava kobasica” smakowała swojsko.
Dobrze, że Andrzej Colonel Remiszewski przypomina to, co dziś młodym „w pale się nie mieści”
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
___________________________________________
Druga wojna światowa nad Zatoką Gdańską skończyła się na przełomie marca i kwietnia 1945. Zaraz też zaczęli wracać gdynianie. Ci, co przeżyli. Niektórzy jeszcze w trakcie leczenia po obozowej, więziennej lub jenieckiej gehennie. Rozpoczęło się uruchamianie wszystkiego: mieszkań, wodociągów, podstawowego zaopatrzenia, komunikacji, zasilania w energię elektryczną. Już w kwietniu zaczęło się i żeglarstwo. Pierwsi byli chyba harcerze: z żeglarskiej biografii Zygfryda Perlickiego wynika, że pierwszy egzamin na żeglarza zdawał na odbudowanej z wraka harcerskiej jolce latem 1945. Jesienią reaktywowano Oddział Morski YKP.
Poważniejsze żeglowanie było niemożliwe. Przede wszystkim nie było jachtów. Entuzjaści zabrali się natychmiast za odbudowywanie porzuconych przez uciekających Niemców wraków. Musiało to jednak trochę potrwać. Na Bałtyku rządy sprawowała Flota Bałtycka zaprzyjaźnionego mocarstwa, porty – zrujnowane, zablokowane przez wraki, a często zaminowane, były dopiero przejmowane przez polską administrację. Nawet Bornholm był jeszcze, do 1946 roku, okupowany przez Armię Czerwoną.
obraz nr 1

.
W 1938 roku z inicjatywy gen. Mariusza Zaruskiego zamówiono w Szwecji serię dziesięciu dużych jachtów, budowanych w opartciu o prototypowy „Kaparen”. Nawiasem mówiąc, tenże „Kaparen” odwiedził przed wojną Gdynię. Musiało to być spore wydarzenie, bo gdy załoga „Kaparena” pozostawiła w podarunku goszczącym ją żeglarzom gdyńskim swoje wełniane czapeczki, czerwone i przylegające ciasno do głowy, nazwano je „kaparenkami”. Rodzinna kaparenka przetrwała jakimś cudem wojenną tułaczkę, gdy już na dobre zajmowałem się żeglowaniem, dostałem ją, jako kolejny w sztafecie i sporo lat używałem na morzu.
Pierwszy jacht z serii został ukończony latem 1939 roku i nie zdążył już do Gdyni przed wybuchem wojny. Pływał pod szwedzka banderą do 1945 roku jako „Kryssaren”, a gdy w końcu dotarł do portu macierzystego nazwano go „Generał Zaruski”, ku czci pomysłodawcy, który tymczasem zmarł w enkawudowskim więzieniu w Odessie. I tak „Zaruski” stał się jedynym pełnowartościowym polskim jachtem morskim. Sezon 1946, poświęcony był nadal odbudowie poniemieckich jachtów, próbom repatriacji jachtów wyprowadzonych za granicę, oraz szkoleniu młodych żeglarzy. Do końca sezonu wyremontowano, czytaj: uruchomiono kilkadziesiąt jachtów. Zaczęły się pierwsze rejsy bałtyckie.
W 1947 roku powstała potrzeba sprowadzenia ze Szwecji „Daru Żoliborza”, który w poprzednim sezonie ugrzązł na Gotlandii wskutek awarii. Z oczywistych względów załogę repatriacyjną postanowiono wysłać na Gotland jachtem i wybrano ze względu na stan techniczny i ilość miejsca „Zaruskiego”.
Załoga płynęła (może nie cała) nie na paszporty, tylko na przedwojenne książeczki żeglarskie, które w jeszcze tamtym czasie, podobnie jak przed wojną, zastępowały paszport. Studentka UJ Teresa Remiszewska, wcześniej będąca na kursie w Jastarni, marzyła o pierwszym pełnomorskim rejsie. Przypłynęła do Gdyni „Zaruskim” z tejże Jastarni i okazało się, że bez książeczki żeglarskiej nie ma mowy o opuszczeniu granic Rzeczpospolitej (jeszcze bez Ludowej). A książeczki, jako dziecko mające przed wojną 11 lat, oczywiście nie miała. Wygonili ją z jachtu, siedziała zapłakana z workiem na kei, aż zainteresował się tym jakiś „generał”. Rozczulił się, a mając władzę, podpisał się na bilecie miesięcznym, czy też legitymacji studenckiej i kazał wskakiwać na pokład. I tak zaczął się pierwszy morski rejs Teresy Remiszewskiej.
Potem do końca sezonu „Zaruski odbył jeszcze kilka rejsów. Drugi, też prowadzony przez Zbigniewa Szymańskiego, był do Kopenhagi. Trzeci do Świnoujścia. Ten prowadził Michał Sumiński, w załodze byli (chyba) kandydaci do Szkoły Rybaków Dalekomorskich (potem Państwowa Szkoła Rybołówstwa Morskiego). To był jeszcze czas, gdy dzień zaczynał się i kończył „apelem” na pokładzie i odśpiewaniem odpowiednio: „Kiedy ranne wstają zorze” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Ale gdy jacht wrócił do Gdyni i stał przy kei obok dzisiejszego Akwarium (wtedy: rozpoczęty przed wojną budynek MIR), to już pojawił się „wopista” z karabinem. Nieco wcześniej uciekł jachtem z rodziną jeden z oficerów Marynarki Wojennej i władza zareagowała. Ktoś może się dziwić, że „Zaruski” stał tak „na zewnątrz” ale Basen Jachtowy był mocno uszkodzony (patrz fot. „Zimowa porą 7”) i żaglowiec nie był wstanie przejść przez dziurę w falochronie, w której mieściły się mniejsze jachty. Zaś chyba rok potem, a na pewno dwa, Basen Jachtowy im. Zaruskiego był już zamykany łańcuchem, żeby ktoś nie uciekł jachtem na Zatokę.
obraz nr 2

.
Ostatni rejs sezonu miał być przeprowadzeniem jachtu na zimowy postój do Ustki. Październikowy sztorm to uniemożliwił, po kilku dniach ciężkiej walki na trajslu i sztormowym foku zawrócono do Gdyni. Sumiński wyjechał do Warszawy, „oficerki” (Krystyna Około-KułakKrystyna Remiszewska – potem dwie z pośród trzech pierwszych kobiet-kapitanów w Polsce, trzecią – a chyba dokładnie drugą – była Zofia Sumińska) musiały wracać na studia, nie wiem kto ostatecznie przeprowadził jacht w listopadzie.
Wróćmy do tego rejsu na Gotland. W załodze byli oficerowie i asystenci oficerów (po trzech). A więc w mesie oficerskiej jadało kilka osób. Jednym z asystentów był Edward N. (inicjał ze względu na dyskrecję, a nie przepisy prawa), później znany kapitan jachtowy. W tamtych czasach generalnie było biednie i głodno. Był to też czas kiedy UNRRA dostarczała różnoraką pomoc, w tym żywnościową. Od początku przygotowań do rejsu Edward N. miał zwyczaj fundować sobie przed obiadem ozorki z puszki unrrowskiej. Pozostałych „mesowiczów” mocno ten ceremoniał denerwował, aż któregoś dnia, już w morzu, spreparowali mu puszeczkę szarym mydłem.
Dalej rutynowo:
-„Aaa, ozorrki! mnamm, mniammm…” – połknął porcję, poklepał się po wydatnym brzuchu, obtarł czarna brodę.
I nagle zerwał się od stołu i wypadł na pokład. Po kilku minutach wraca, bladozielony.
-„Edziu, co się stało?! Co z tobą?”
-„źle ze mną….”
-„JAK TO?!”
– „pianą rzygam!”
.
Historia milczy, czy unrrowskie ozorki z puszki ostały się na liście jego przysmaków..
25 stycznia 2014
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora
————————————————————————————————
.

*) Wikipedia – UNRRA – skrót od United Nations Relief and Rehabilitation Administration – Administracja Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Odbudowy – międzynarodowa organizacja utworzona w 1943 roku, której rola polegała na niesieniu pomocy ludności w krajach zniszczonych przez II wojnę światowej. Zajmowała się głównie wspieraniem słabych punktów w gospodarkach państw, dostarczaniem surowców, leków, żywności, odzieży, a także inwentarza (bydło,konie i.in). Z pomocy tej skorzystała Polska (obok takich państw, jak Chiny, Włochy, Jugosławia). Organizację rozwiązano w 1947 roku.

Za zgodą: www.kulinski.navsim.pl 

Komentarze