SailBook Cup 2013 z pokładu s/y Słoni cz.II

0
647

 Gdy mijalismy główki o 0007 na świeżym wietrze, mieliśmy poczucie dobrze wybranego momentu startu, w czym utwierdzała nas wcześnie złapana w lodziarni prognoza. Ale następne godziny pokazały jak będzie wyglądała nasza droga powrotna. Zaczeła się sekwencja: umiarkowany wiatr; siadający do prawie ciszy, nowy, świeży wiatr; tężenie nowego wiatru do siły zmuszającej do zrzucenia spinakera lub założenia refa i powtórka cyklu. Przeszliśmy takich cykli o coraz krótszym czasie pętli ok 6-ciu na całej trasie, w tym dwie nadranne cisze przeciągnęły się do paru godzin. Pierwsza noc też zakończyła się ciszą, ale w miarę krótką. Nad ranem zaczeliśmy okrążać Faro by osiągnąć najwyższy punkt trasy ok 1100.  Złapałem przy tym „wpadkę” nawigacyjną, niepotrzebnie popłyneliśmy aż do okrążenia północnej kardynałki ograniczającej płycizny, co uświadmił mi widok Błogodarnosti tnącej głębinką tuż przy cyplu. Ok 1-1,5 godziny w plecy. Po cyplu zaczął się zjazd na południe pod dość silny wiatr, który stężał zmuszając nas do zarefowania i niestety wybudował już trochę za dużą jak dla nas falę. Wiatr pozwalał rozpędzać się Słoniemu do 5-6 knt, ale zaraz przychodziło jedno drugie „klepnięcie”  kadłubem i wyhamowanie do 3knt. W sumie nie było jednak źle, kurs wychodził wzdłuż wyspy i postęp nie najgorszy.

Dopiero wieczorem zaczęło się zmieniać, wiatr wyostrzył na tyle, że opłaciło się zmienić hals i jechać SSE, ale przy tym osłabł, co w połączeniu z martwą falą ograniczyło nasz postęp do 2-3 knt, by nad ranem popsuć się całkowicie, aż do „zaparkowania”. Tak uplynęła pierwsza doba i druga noc. Następnego dnia czyli w środę 7.08 ćwiczylismy kursy spinakerowe w opisanej na wstępie powtarzającej się sekwencji. Jakoś jednak szło aż do platformy. Gdy ją minęliśmy około północy wiatr znowu poszedł spać. Na szczęście już nie było fali, tak że nawet mizerne podmuchy przesuwały jacht do przodu. Rano zoczyliśmy telefonicznym zasiegiem wybrzeże, dla oczu schowane w mgiełce. Wydawało się, że do mety już niewiele. W złudzeniu utwierdzał nas GPS, który ustawiłem na GW i dopiero jak coś mi przestało się zgadzać, dojrzałem, że ślepota, ale ustawiłem na GN, czyli ok. 10 mil extra. Gdy słońce trochę przygrzało mgły się podniosły i Zatoka przyjęła nas wiatrem i pełnym słońcem. Niestety do mety jeszcze zaliczyliśmy  2 cykle wiatrowe.

Do główek doczłapaliśmy się dopiero na 1607 (czwartek .08)

Zaraz za metą zapomnieliśmy o nerwowej końcówce, dominowała satysfakcja. Zrobiliśmy te 500 mil, a wynik się zobaczy.

Zbyszek Rembiewski 

 

W poslowiu chciałbym jeszcze napisać o skrupulatności bezpieczeństwa, jaką wdrożyliśmy w tych regatach. Obowiązywała zasada: na pokładzie tylko w kamizelce. Nocne wyjścia na dziób do spinakera, tylko na uwięzi. Zawsze dwie osoby na pokładzie, trzecia śpi, sternik w nocy też przypięty. Przy trzech osobach musieliśmy pilnować cyklu wysypiania się, żeby nie było tak, że w dzień fajnie się nam żegluje w trójkę, a w nocy wszystkich muli senność.

A i jeszcze uwaga zalogi:

Tak mi się pomyślało, że fajnie byłoby wspomnieć w tekście, że super, że te yellowbricki były i o wsparciu lądowym tuż po pojawieniu się zasięgu. Bo to było super, nam opowiadali wczoraj znajomi, że jak wstawali rano to od razu odpalali komputer i sprawdzali jak sytuacja, pokazywali znajomym w pracy itp. Ku mojemu zaskoczeniu byliśmy śledzeni przez całkiem liczne wsparcie lądowe i to nie tylko przez takich fanatyków jak mój tata (Jacek Nejman), który prowadził statystyki prędkości wszystkich jachtów, przerywając pracę raz na pół godziny, razem z odświeżeniem trakingu, poprzez znajomych, którzy zaczynali swój dzień pracy od sprawdzania sytuacji na morzu, wkręcając swoich znajomych w pracy. 

 cz1. http://sailbook.pl/artykul/3222-sailbook-cup-2013-na-sy-sloni

 

 

 

 

   

Komentarze