Dziennik pokładowy – cz. IV

0
852

29.11

Bez zmian. Wiatr wzrósł do 7 czasem 8B. Fok sztormowy i jedziemy. Gdy kładę się spać, stabilizator kursowy za rufę. Trochę spowalnia, ale jest w miarę bezpiecznie. Fala rośnie i robi się coraz bardziej stroma. Do tej pory ani jedna nie wpadła do kokpitu.

Jedzenie od Profi jest genialne. Nawet na zimno jest smaczne i co ważniejsze kompletne, a golonka w kapuście to mistrzostwo świata:) nie mam czekolady, a kakao miało do d… zamkniecie więc trzymałem je w kokpicie dla bezpieczeństwa. Ktoś próbował z atlantycka woda? Ja nie. Zawartość za burtę, opakowanie do śmietnika. 71 mil30.11

Czy to już? Zaczynam się niecierpliwić. Robię zakłady, o której zobaczę wyspę. Założenie jest, że do 15:00 fok marszowy do góry, bo siadło do 6B. Jest nawet trochę słońca, a w zasadzie to ładnie sie robi.

14:47 majtek krzyczy: lad przed dziobem!! Krzyczę poklepując mała po tyłku. Jesteśmy uratowani!!:) Sprawdzam, to Teneryfa. Do Santa Cruz 44 mile. Kolejne zakłady, ja obstawiam wejście miedzy 3, a 4 rano.

Idiota! Pamiętajcie! Nie jesteście uratowani dopóki nie jesteście uratowani. To coś ledwo ciemniejsze od reszty, co ledwo widać na horyzoncie pojawiło się przy mnie w ciągu godziny. Nie wiem, dlaczego ta prędkość nic mi nie zasugerowała. Ten większy cumulonimbus przejdzie mi daleko przed dziobem i pędzi na Teneryfę. Ten mniejszy idzie na mnie. Ok.

To był największy skurczybyk, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Przetaczał się nade mną przez godzinę z ogromna prędkością. A ja na marszowym foku. Twardziel taki byłem, za rufą dryfkotwa, w ręku ster, a w drugim szot foka. Najwyżej puszczę go w cholerę z wiatrem. Fale zaczynają się załamywać. Pierwsze pacnięcia w pawęż. Ok nie jest źle. Mała obiecuje, że jak to przejdzie to już nigdy nie wezmę burzy na marszowych żaglach. Obiecuje! Fok dół!. Po 5 min następna chmura. 4 kn na dryfkotwie bez żagli. Pamiętaj, aktywne sztormowanie! Jeśli pójdę równo z wiatrem to wyląduję między Teneryfą, a Grand Canarią. Przy tej prędkości dryfu za 10h będę na wysokości Santa Cruz. I jeśli nie siądzie to mogę lecieć dalej na Capo Verde, bo nie dam rady nabierać wysokości przy tej fali. Liczę. Jedzenie mam do Ameryki i z powrotem, wody 40l, wiec dam rade. Ale co z regatami? Etap kończy sie tu, zaraz. Dobra. Ale zimny ten wiatr. Ten niż musi być przeogromny. Teraz mam pełen obraz sytuacji. Wielki front ciepły, szeroki wycinek ciepły i dopiero teraz jest front zimny a, ciśnienie to 1021hPa!. Tak, już widzę, przejaśnienie z tyłu, jeszcze godzina i skończy sie ten deszcz i ten potworny wiatr. A tymczasem dryf z odchyłką zachodnią. Na Teneryfę! Aż szyja boli od kręcenia głową. Niektóre dziady się załamują, jak tu stanę bokiem to może być naprawdę paskudnie, absolutnie nie wiem jak…..

Ale czyściutkie niebo, gdzie ten księżyc. Ten, co dzień spóźnia się sie coraz bardziej. Około północy znowu widać delikatną łunę światła od Santa Cruz i zaraz… jakieś białe mryga. Mapa, dawać mapę! Tak, to latarnia z pn przylądka 🙂

  fot. J. Maderski

Wiatr nadal powyżej 8B, w aktywnym dryfie robimy kolo 3kn. Nie chcę tam być w nocy. Poczekam na wschód, bo księżyc zawodzi. Niestety na niebie pojawiają się wciąż ogromne plamy cumulonimbusów, na szczęście nie jest to już jednolita ściana frontowa. I dużo mniej z nich pada.

O 3 fok sztormowy do góry. Celuje miedzy latarnie a miasto. Zapas wysokości to najważniejsze. O 5tej, wiem ze mam problem. Mam już półwiatr i na [foku] sztormowym nie robię wysokości nawet bez dryfkotwy, nie przy tej fali. Trajsel, nie ten też  mi nie pomoże. Muszę się jak najszybciej schować za przylądek. Grot na 2 refach w górę. Orzesz! Znowu jazda, uwielbiam!!:P szkwał, odpadamy, cichnie. Próba ostrzenia. Tyle ze to cichnie do 6. Ach 3 ref by się przydał…

Zbliżam się powolutku, szkwały coraz rzadsze, coraz więcej jadę półwiatrem. Kurczę, niedobrany obicągacz. Żagiel wybrzuszony i jeszcze leży na wantach, aż bolą uszy o listew uderzających o stalówkę. W półwietrze też da się półślizgiem. 10kn! Taka jazda morskim jachtem z takim hałasem to tylko Imoca 60 albo Setka:P.

O 8:00 jestem na kotwicowisku. O 9:00 mijam główki pierwszej mariny, ale wywala mnie stamtąd holownik ze statkiem, a nie ma się gdzie przykleić. Góry schodzą tu do samej wody. Za slaby wiatr raz z jednej, raz z drugiej i jeszcze jakiś prąd z rzeczki. Nie, spadam. Lecę do drugiej mariny w centrum. I to samo. Brak wiatru i holownik.

Uciekam za falochron, wołam port na 9 i 16 kanale i cisza. Stawiam pełne żagle i jeszcze raz. Prawie o 12:00 odbiera ode mnie cumy Krzysiek. Oficer z szwedzkiej Alvy szkunera szkoły pod żaglami.

Jesteśmy uratowani?….

 

Fot. J. Maderski

 Źródło: http://www.zewoceanu.pl 

Komentarze