„Pisz i Płyń”, czyli morska opowieść Rafała Skwarka

0
738

W 2023 roku Ziemia została zalana przez wody stopniałych lodowców. Ocalało jedynie dziesięć milionów osób, które znalazło miejsce na olbrzymich barkach zbudowanych przez rządy poszczególnych krajów. Niestety, z każdym dniem ubywało zapasów aż wreszcie koniecznością były polowania z niewielkich kutrów zbudowanych z szalup i części statków. W końcu wszystkie barki zostały rozebrane na mniejsze okręty przeznaczone na nie więcej niż sto osób, a każdy z takich okrętów posiadał dwuosobowe szalupy do polowań.

Moja historia rozpoczyna się 23 lata później. Jak każdy w wieku 16 lat musiałem przejść test, który miał na celu sprawdzenie czy nadaję się na Myśliwego. Myśliwi to najważniejsze osobistości na barkach. Odpowiadają za polowanie na zwierzynę i zapobieganie zagrożeniom ze strony innych barek. Młodzieńca podchodzącego do testu pozostawia się samego w szalupie bez żagli ani silnika. Jedynym wyposażeniem jest drewniane wiosło z jednej strony zakończone żelaznym kolcem.  Zadaniem testowanego jest upolowanie sześciu ryb i powrót na barkę. Wszystko w ciągu 24 godzin. Muszę przyznać, że nie bałem się tej próby. Od zawsze pomagałem podczas polowań prawdziwych Myśliwych. Podglądałem ich techniki godzinami, a ojciec potajemnie zabierał mnie na Łodzie Myśliwskie. Dzieci nie miały na nie wstępu, ale tata zawsze znajdował sposób na pokazanie mi tego i owego.

Gdy nadeszła moja kolej spokojnie rozsiadłem się w szalupie i złapałem za wiosło. Postanowiłem odpłynąć około 2 mile od barki. Zwierzęta nie zbliżały się do naszych statków na bliżej niż pół mili, więc uznałem, że tam na pewno dam radę coś upolować. Przeliczyłem się. Przez 6 godzin obserwowałem wodę. Bez skutku. Gdy postanowiłem podpłynąć bliżej naszych barek, niebo w ciągu kilku minut stało się czarne. Wiatr zaczął dąć z niewyobrażalną siłą. Fale się podniosły. Łódka nabierała wodę burtami. Grzmoty poprzedzone rozjaśniającymi niebo błyskawicami ogłuszały mnie za każdym razem. Gdy już myślałem, że nie wyjdę z tego cało, na horyzoncie ujrzałem statek toczący zaciekłą walkę z falami. Zacząłem krzyczeć co sił w płucach lecz albo byłem zagłuszany przez ryki burzy albo słona woda wlewała mi się do ust. Odległy okręt popłynął w moim kierunku. Nie podejrzewam jednak żeby była to zasługa moich nawoływań. Gdy był już jakieś sto metrów ode mnie, zdałem sobie sprawę, że to nie moja barka. Ten statek był inny. Mniejszy, lecz zdawałoby się, że twardszy i wytrzymalszy od naszych okrętów. Na burcie widniał napisał: „SSV NORMANDIA”. Ktoś w końcu mnie zauważył i zostałem zabrany na statek. Natychmiast upadłem na ziemię i zemdlałem.

Obudziły mnie promyki słońca świecące mi prosto w oczy. Leżałem w tym samym miejscu, w którym upadłem.Wokół mnie członkowie załogi zajmowali się najzwyklejszymi zajęciami na statku. Ktoś robił węzły, ktoś dłubał przy silniku, ktoś łatał żagiel. Gdy tylko wstałem, zapanowało niemałe poruszenie:

– Obudził się ! – krzyknął jeden z mechaników.

I zanim ktokolwiek zdążył zadać mi jakiekolwiek pytanie z hukiem otworzyły się drzwi jednej z kajut. Z ciemności wyszedł rosły mężczyzna mający około 50 lat w przedziwnym, z mojego punktu widzenia, ubraniu z czarną przepaską na oku.

– Jak się zwiesz chłopcze? – zapytał uprzejmie Kapitan.
– Łukasz Dolny, proszę pana.
– Mów mi Kapitan. Powiedz mi, Łukaszu, czemu dryfowałeś samotnie w trakcie sztormu?
– Byłem w trakcie mojego testu na Myśliwego.
– Byłeś z barki „Neptun”? – zapytał z lekkim przerażeniem.
– Tak, czemu pan pyta?
– Fale zmiażdżyły ją w trakcie sztormu. Minęliśmy szczątki dwie godziny temu.

Mój świat runął w posadach. Moja rodzina nie żyje. Moi przyjaciele nie żyją. Mój dom jest zniszczony. Nie mogło spotkać mnie nic gorszego.

– Zastanawiasz się, co teraz zrobić, co mały? Może dołącz do naszej załogi. Zawsze przyda się para rąk do pracy. Będziesz miał dach nad głową, jedzenie, kamratów, a może i parę przygód.

– Chyba nie pozostało mi nic innego.
– Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spał.

Kapitan zaprowadził mnie do małej w pełni umeblowanej kajuty. Światło sączyło się przez dwa bulaje, a w rogu widać było prowadzące dokądś drzwi.

– Myślę, że powinno ci się tu spodobać – rzekł z uśmiechem Kapitan.
– Kapitanie, co to za statek?
– To niepodlegająca nikomu jednostka. Nie bój się. Nie jesteśmy piratami. Po prostu nie jesteśmy zależni od barek.
– A czym się zajmujecie?
– Szukamy Straits.
– Czego?
– Mówią, że Amerykanie zbudowali miasto pod wodą, które funkcjonuje tak jak te kiedyś na lądzie.
– To możliwe?
– Wierzę w to. Podobno leży pod jedyną na świecie latarnią morską. Płyniemy tam, gdzie kiedyś było wybrzeże Ameryki i zaczniemy szukać latarni.

Po tych słowach Kapitan zostawił mnie samego w kajucie. Po dłuższych oględzinach uznałem ją za przytulną, a za drzwiami znajdowała się schludna toaleta. Położyłem się na łóżku i zasnąłem pogrążony w myślach. Wybudził mnie przerażony okrzyk: „Kieran!!! Do broni, Kieran!!!” Wybiegłem na pokład. „Kieran?” – pomyślałem. Słyszałem jedynie legendy o tym stworzeniu. Jego olbrzymie, zielonkawe cielsko na grzbiecie było pokryte kolcami w kształcie haczyków, a jego sześć par oczu miało być najbardziej przerażającym widokiem jaki znał śwat.

Załoga w ciszy oczekiwała nadejścia potwora. Stanąłem obok Kapitana i czekałem na dalszy ciąg wydarzeń. Nagle olbrzymi łeb wychynął na prawej burcie. Załoga rzuciła się do ataku. Dziesiątki harpunów poleciały w stronę Kierana przebijając się przez jego grube łuski. Kapitan zamaszystym ruchem zdjął płachtę z działa stacjonarnego umieszczonego na dziobie. Zasiadł za sterem, wymierzył i strzelił potworowi prosto w oko. Ten zawył ogłuszając wszystkich wokół i powoli osunął się w głębiny.

– Nie żyje? – zapytałem niepewnie.
– Nie wiem. Mam nadzieję, że nie.

Po tych wydarzeniach przez wiele tygodni nic ciekawego się nie działo.Życie okrętowe było niezbyt ciekawe, pełne powtarzalnych prac. Czasem zajmowałem się czyszczeniem, czasem manewrami,a czasem gotowaniem. Zacząłem przyzwyczajać się do ludzi tutaj. Zakolegowałem się z częścią załogi. Kapitan traktował mnie jak syna. Nie myślałem już tak wiele o rodzinie. Tak mijało mi życie żeglarza aż do pewnego dnia, w którym w trakcie warty w bocianim gnieździe ujrzałem na horyzoncie dziwny obiekt. Natychmiast zszedłem aby zgłosić to Kapitanowi.

– Kapitanie, jakiś nieznany obiekt na lewej burcie.
– To latarnia. Czuję to!

Skręciliśmy w stronę nieznanego i w tym samym momencie coś uderzyło w dno Normandii. Usłyszeliśmy ten sam przerażający ryk i zdaliśmy sobie sprawę, co się dzieje. Wszyscy rzucili się do zbrojowni po harpuny, a kapitan ruszył do działa. Jednak było już za późno. Kieran całym swoim cielskiem wyskoczył ponad wodą i runął na statek. W ostatniej chwili wyskoczyłem za burtę.

Z Normandii nic nie pozostało. Załoga nie miała szans. A ja znajdowałem się na skałach… Podniosłem wzrok i ujrzałem latarnię morską. Nie wierzyłem własnym oczom. Chyba musiała być większa od Mount Everest, o którym opowiadał mi pradziadek. Chyba została zbudowana po Zalaniu. Nie było możliwości, żeby była tu od zawsze. Jedyne co mi pozostało, to wejść do niej. Niepewnie otworzyłem drzwi. W środku  znajdowała się średniej wielkości kula przypominająca batyskaf. Po wejściu do niej, usiadłem na wyściełanym czerwonym aksamitem siedzeniu i pociągnąłem za złotą wajchę, która znajdowała się przy prawym podramienniku. Zacząłem zjeżdżać w dół. Zrobiło się ciemno. Nagle na jednej ze ścian zaczęły wyświetlać się napisy: „Jesteś zmęczony swoim życiem?”, „Chcesz zacząć od początku w nowym miejscu?” „Chcesz skończyć z problemami świata na powierzchni?”. Drzwi windy powoli się rozsunęły. Niepewnie wyszedłem i zamarłem. Przede mną rozpościerało się podwodne miasto, a olbrzymi czerwony neon ogłaszał:

„Witamy w Straits”

 

Konkurs organizowany przez portal SailBook.pl w ramach regat SailBook Cup 2013 pod patronatem Marszałka Województwa Pomorskiego, Honorowego Konsula Szwecji w Gdańsku oraz Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Parterami projektu są Miasto Pruszcz Gdański, Gmina Cedry Wielkie i Gmina Pruszcz Gdański.

Fot. Puchar Mariny Gdańsk/ Robert Urbański

Komentarze