Co łączy muzykę z żeglowaniem ?

0
791

Za zgodą Jerzego Kulińskiego.

Klikając tytuł pewnie sobie pomyśleliście, że Don Jorge znowu Was nabiera, jako że większość Czytelników już wie, że dla starego najpiękniejszą muzyką jest… cisza.
To prawda, muzyki nie lubię, bo mnie rozdrażnia, denerwuje, a na przedramieniu pojawia mi się „gesia skórka”. Ale taki brak upodobania do muzyki absolutnie nie przeszkadza mi cenić, rozumieć i przyjaźnić się z muzykami.
Na świadków przywołuję takie wybitne muzyczne osobistości jak Krzysztof Kusiel-Moroz czy Henryk Widera.
Tym razem to testuje mnie Paweł „Smutny Diablik” Rachowski i mam nadzieję, że ten test „na zrozumienie” uznacie przeze mnie za zaliczony.
 
.
 
obraz nr 1

Mam też takie nieodparte wrażenie, że podejście Pawła do starych skrzypiec doskonale współgra z poradami Tadeusza Lisa jak silniczek od zagęszczarki
przysposobić do pracy na morzu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
————————————————-
Drogi Jerzy
Ponieważ żeglowanie od pokoleń żeglarzy nierozłącznie wiąże się z muzykowaniem, zamierzam podzielić się z Tobą tudzież z Czytelnikami SSI, o ile uznasz to za stosowne, moimi „odkryciami” w tej dziedzinie. Newsa kieruję do cokolwiek umuzykalnionych żeglarzy. Można go też potraktować jak przepis kucharski dla żeglarzy, tyle tylko, że na muzykowanie.
Słowa: żeglowanie i gra na skrzypcach stały się dla mnie takimi samymi synonimami słowa: „wolność”.
Jeśli zechcecie, mówię Wam: możecie pójść moją drogą. Możecie też uznać za „herezję” te moje osobiste przemyślenia, ale przecież nie piszę, jak zostać dyplomowanym muzykiem, tylko subiektywnie o tym, jak można zacząć swoją przygodę ze skrzypcami niezależnie od liczby przeżytych wiosen i braku jakichkolwiek doświadczeń muzycznych.
A było to tak. Coś mnie „naszło”, przez przypadek znalazłem aukcję „sprzedam stare skrzypce – 200 zł” i zrodziła się myśl: a czemużby ich nie nabyć, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie trzymałem w ręku takiego instrumentu i nie groziło mi, by w przyszłości ktoś pozwolił mi zaprzyjaźnić się z nim.
Skrzypki przyszły pocztą dokładnie takie, jakie sobie wymarzyłem: były bardzo stare, zniszczone, miały tylko dwie struny z preparowanych jelit baranich, a na wierzchniej płycie zalegały „złogi” kalafonii, smaru do konserwacji strun i stearyny. Skrzypce miały zużytą podstrunnicę, która kiedyś już przynajmniej raz była już wymieniana. Ogólnie instrument sprawiał wrażenie, że przynajmniej od 100 lat nikt na nim nie grał. 
Zupełnie nie wiedziałem, jak zabrać się za odnowienie moich skrzypiec. Wprawdzie do wszystkiego podchodziłem z wielkim „nabożeństwem”, tym nie mniej stwierdziłem, że jest to mój instrument i mogę z nim robić wszystko, co będę uważał za słuszne. Tak więc, po dokładnych oględzinach, staranie umyłem go benzyną ekstrakcyjną, a za pomocą elastycznej rurki podłączonej do rury do odkurzacza usunąłem z wnętrza grubą warstwę wiekowego kurzu, zważając przy tym, by nie potrącić duszy. Potem jeszcze nasypałem do środka ryżu i potrząsałem pudłem rezonansowym, tak, że na pewno w środku był klar. Następnie usunąłem i wypolerowałem owe „złogi” kalafonii za pomocą bawełnianej szmatki, którą zwilżałem benzyną i czasem używając znakomitego organicznego rozpuszczalnika, którym jest własna ślina. Uznałem tu, że skrzypcom nie zaszkodzi takie lekkie „hartowanie” na okoliczność warunków morskich. Zużyłem do tej pracy połówkę prześcieradła, a zajęło mi to tylko dwa dni. Za pomocą wykałaczki i bejcy dokonałem delikatnego retuszu w miejscach wgnieceń, które odsłaniały gołe drewno. Rozważnie stosując popularną „kropelkę”, wypełniłem do pełna drobne pęknięcia, których na szczęście nie było wiele. Wprawdzie dopatrzyłem się, że ktoś koślawo przykleił szyjkę gryfu do pudła rezonansowego, to jednak po namyśle postanowiłem nie ruszać tego połączenia, by nie narobić sobie kłopotów. Na koniec całość delikatnie przetarłem środkiem do konserwacji drewnianych mebli zawierającym wosk pszczeli i ponownie wypolerowałem. Hebanowe elementy rodem z Madagaskaru przetarłem wodnym papierem ściernym, poskrobałem nożem do tapet i natarłem oliwą z oliwek, dzięki czemu nabrały one głębokiej czerni. Moim oczom ukazał się widok budzący zachwyt! 
Podczas prac odkryłem, że skrzypce te mają swoją tajemnicę: zostały sklejone z dwóch różnych, jeszcze starszych instrumentów: boczki były pokryte politurą w kolorze orzechowym a płyty: wierzchnia i dolna oraz ślimak – politurą w kolorze ciemnego czerwonego wina. Podczas prac bawiła mnie niedorzeczna myśl, że te czerwonawe elementy może były wzięte z jakiegoś rozbitego „stradivariusa”, jako, że politura na nich jest zupełnie inna niż na boczkach, bardziej elastyczna, a nawet ciągliwa, nie odpryskiwała, a jedynie wytarła się na krawędziach w ramach normalnego użytkowania. Wtedy też wiedziałem już, że instrument ten przynajmniej zawiśnie na ścianie, by cieszyć oko, i że na pewno nie będzie pełnił funkcji domowego kwietnika… 
Nie mogłem doczekać się, kiedy usłyszę brzmienie tego instrumentu. Pod ręką były zbędne stare struny gitarowe szacownej firmy PRESTO: A, D, G, H. Założyłem je w miejsce strun skrzypcowych odpowiednio: G, D, A, E. Wcześniej kołki natarłem kredą, tak , jak to robiła „Pani od Muzyki” w mojej szkole podstawowej i nastroiłem skrzypce za pomocą elektronicznego stroika. Z lekko bijącym sercem przeciągnąłem smykiem po strunach i od tego momentu mogę powiedzieć, że… zakochałem się w tych moich „rzępołkach”. Wybaczyły mi nawet (bez awarii), kiedy strunę „E” przeciągnąłem o oktawę za wysoko, co z resztą też się zaraz wydało.
obraz nr 2

Paweł Rachowski

Za zgodą: www.kulinski.navsim.pl/ 

Komentarze