Uratuj Polonusa – akcja reanimacja

0
616

5 listopada 2015.

Jak codziennie lub trochę rzadziej napiszę parę słów to jest szansa, że nie umkną mojej uwadze pewne wydarzenia. Jak chociażby zabawne jak to żeśmy na toboganie z Sajmonem alternatory wieźli. Historia podobna do tej opowiedzianej mi przez znajomego, jak to w poniedziałkowy zimowy poranek, zgubił na sankach dziecko, które wiózł do żłobka. Tu było podobnie, tyle, że ofiarą padły alternatory. Śniegu dużo, zawierucha chce oczy wyłupać więc jak takie dwa opasane kuce dźwigamy towary z Polonusa. Dodatkowo ciągnę tobogan przypięty w pasie specjalną uprzężą, co krok czekając kiedy tchu mi braknie. Odstawiliśmy go ze stoickim spokojem, zjedliśmy gorący obiad i podczas rozpakowywania wiktów odkryliśmy brak dwóch alternatorów. Gamonie jedne nic tylko nam wypadły. Więc szybko po śladach, by zamieć ogonem śniegu nie nakryła wracaliśmy na jacht. Oczywiście znalazły się, spokojnie czekając na nasz powrót. Oczywiście w pobliżu jachtu, gdzie przedzieraliśmy się przez zakosy śnieżne.

A co dzisiaj? Janusz z Marcinem budują elementy łoża, dodatkowo dziś byli wędzeni przez dym wydobywający się ze spalanych odpadów. Sajmon z Basią od rana byli dalej porządkować ( czytaj – myć ) wnętrze jachtu, a dodatkowo po południu Sajmon pobawił się w górnika odkuwając lód w zęzach. Odkrył nawet zeszłoroczne pulpeciki, nie wiem natomiast czy skosztował, wszak po powrocie kolację jadł. Mnie udało się rozebrać, poczyścić, odsyfić, wykąpać w ciepłej słodkiej wodzie alternator. A teraz jego elementy wiszą sobie na hali agregatów i przy gorącym wietrze schną. Jutro go złożę i będziemy testować, czy oprócz tego iż uzyskał nieskazitelny wygląd – niczym nowy, też zadziała.

6 listopada 2015

Przed obiadem Basia z Tomkiem dalej ogarniali jacht, i podobno widok dziobówki i kambuza ma mnie zaskoczyć. Wkładają w to masę energii i po śniadaniu pakują manele i drepczą kilkanaście minut w śniegu i stawiają czoło wiatrom. Pomimo iż w bazie od rana było całkiem znośnie, okazało się, że na Jedynce ( czyli tam gdzie stoi Poldek ) wiało całkiem zdrowo, a doświadczenie Sajmona każe mi wierzyć, że było dość grubo. Z informacji od ekipy schodzącej, wiem, iż wiatr kiedyś osiągnął prędkość 200 km/h, a przy tej burcie Polonusa wiadomo co znaczy. Zwłaszcza, że wiał z zachodu. Jutro dalszy ciąg pracy przy rozruszniku, czyli kąpiele w gorącej słodkiej wodzie, by pozbyć się soli ( dzięki klanowi za poradę ) , i złożenie alternatora a następnie rozłożenie i czyszczenie kolejnego. Prawie wszystkie bambetle poprane (materace, sztorm szmaty, i poczyszczona skajka niepękajka ).

We wtorek zarządzamy dzień przerwy w pracy i idziemy liczyć pingwiny. Ot taka mała odskocznia od szarości a raczej bieli dnia codziennego. W ramach wolnego może też rozpakujemy nasze paczki, a ich zawartość  uda nam się je złożyć w jednym miejscu. Dajemy z siebie co możemy. Dzięki ! A wracając dziś na kolację, musiałem przepuścić nadchodzące z prawej stadko pingwinów. Zamieniłem z nimi kilka słów i kazały Was wszystkich pozdrowić ! 🙂

Niedziela, więc i my troszkę odpoczywamy. W końcu można się wyspać, poczytać. Na tapecie „Moje życie polarnika” Roald Amundsen. Wczoraj znów dłubanie we wnętrzu rozrusznika i rozebrany po nie małych trudach alternator 12V. Zostało jeszcze oczyścić i wyrównać komutatory i wszystko można złożyć w całość i posprawdzać czy działa. W tygodniu ruszamy z reaktywacją instalacji elektrycznej, która spowoduje, iż kolejnym ważnym elementem układanki, będzie próba uruchomienia silnika.  Ponieważ tu pogoda rozdaje karty, jak tylko będą warunki, chcemy przetransportować do Poldka łoże a następnie go na nim umieścić. Zobaczymy czy uda się go ruszyć z zmarzliny w której stoi.

Dziś do południa świeciło słońce i była dodatnia temperatura. Jednak teraz z uwagi na wiatr, znów wszystko zamarza. A takich słonecznych dni potrzebujemy kilka, by droga na „Jedynkę” nadawała się na przejazd cięższego sprzętu. Tak więc jak na razie działamy w warsztacie i hali, którą mamy udostępnioną a na jacht chodzą pielgrzymki z toboganem by doprowadzić go do czystości i krok po kroku odkuwać zęzy gotując w czajniku ciepłą wodę i polewając nią lód. Życie jak w bajce. A przecież to wiosna 😉

9 listopada 2015

Poskładany alternator, rozrusznik. Jutro sprawdzimy czy działają. Złożone również sanie , które zawiozą część ciężkiego sprzętu na jacht. Chcemy go nagrzać, więc zabieramy własny agregat, kolejnego farelka, oraz elektronarzędzia. Dodatkowo chcemy zapakować elementy do naprawy instalacji elektrycznej, czyli reanimacji starej instalacji. Dziś po południu wiatr osiągał prędkości 36 m/s, więc dosłownie ciężko było ustać na nogach, a pingwiny chowały się w zaspach po zawietrznej. Wszelkie prace na zewnątrz wstrzymaliśmy.

Aby dobrze ogrzać jacht i spróbować roztopić lód w zęzach farelki muszą chodzić większą ilość godzin niż jest to do tej pory, Także z Marcinem szykujemy się do „zimowania” na jachcie. Zaopatrzeni w czajnik elektryczny, trochę liofilizatów, środki łączności i pozostałe narzędzia wyruszymy w dogodnym momencie by integrować się z Polonusem. To tyle na dzisiaj, dochodzi północ a w zasadzie już wybiła i czas na odpoczynek.

 12 listopada 2015

Ostatnie dni to takie podczas których wiele robimy, ale spektakularnych efektów nie widać. Dwa największe elementy łoża są już przy jachcie. Rozrusznik podczas kolejnych prób uruchomienia nie dawał za wygraną. W końcu dziś nadszedł ten dzień, że wziął się i poddał i po kolejnym rozebraniu i złożeniu (mogę to już robić z zamkniętymi oczami) – zakręcił. Może po prostu czekał na swój czas, może na asystę innych, ale był to naprawdę mały sukces, ponieważ biorąc pod uwagę jego stan w jakim był po wyjęciu z jachtu, nie wróżyło to niczego dobrego.

Wiadomo natomiast, że nie do odratowania jest alternator 12V. Ze złości na rozrusznik wyczyściłem z rdzy wszystkie narzędzia, łącznie z kluczami które pod grubą warstwą korozji skrywały swoje oblicza i rozmiary. Nie udało nam się dziś  odpalić agregatu prądotwórczego. Jest to nowe urządzenie, więc musimy skontaktować się z serwisem. W międzyczasie jeszcze jutro spróbujemy zapodać mu ciepłe powietrze i porozkręcamy w poszukiwaniu jakiegoś magicznego pstryczka elektryczna, tudzież innego zaworu. W poniedziałek na stację dolatuje grupa 13 Chilijczyków i Chilijek ( tak się pisze ? 😉 ), tak więc dziś Sajmon zrobił klar na pokładzie naszego domku ( laboratorium letnie 🙂 . Umordował się przy tym niemało a dodatkowo dla wytchnienia duszy i ciała, rozpoczął selekcję materiałów filmowych i zdjęciowych. Jeszcze między posiłkami, kolejne poprzestawianie naszych paczek w magazynie.

Przez ostatnie trzy dni dość silnie wiało. W porywach często do ponad 35 m/s. Pingwiny kryły się po zawietrznej w zaspach, są również teorie, że latały. Czasami trudno było utrzymać się na nogach , a patrzenie wprost pod wiatr bez gogli i kominiarki było wręcz niemożliwe. Wczorajsze święto Niepodległości uczciliśmy wieczornym seansem filmu Jack Strong.

Sebastian

Komentarze