Atlantic Puffin – Dziennik pokładowy – Z Martyniki do Panamy

0
631

Czas się w końcu ruszyć, zapomniałem już jak morze wygląda 🙂 Według zaplanowanej trasy do zrobienia jest 1212 mil. Do tego zakładam optymistycznie oczywiście, 10 dni żeglugi. Czyli ponad 120 mil na dobę. Wiać ma tak jak Puffin lubi czyli mocno i od tyłu, wiec szanse są spore.

Pierwsza noc jest dość spokojna tylko momentami podwiewa do 7B. Rano okazało się że koszmar powrócił. Wodorostów nawet więcej niż na Atlantyku. Dyżurny bosak zamieszkał w kokpicie.

Druga doba przebiega podobnie. W dzień wiatr o sile 4-6B w nocy szkwały do 7-8B. Tylko ja jakiś nie swój, no tak choroba morska czyli boli mnie głowa. Tak, na szczęście wyglądają u mnie objawy adaptacji do bujania:) A buja paskudnie. To pewnie efekt zjeżdżania się prądów po zawietrznej stronie wysp plus ten dość silny wiatr. Dwie pierwsze doby to 111 i 113 mil przebiegu. Mniej niż przewiduje plan 🙁

Trzecia doba nie poprawia mi humoru. Nadal pytanie „co ja tutaj robię?” i „co ja tak w ogóle widzę w tym morskim pływaniu-bujaniu?”. Wiatr całą dobę 7-8B, w nocy było prawie 60 węzłów. Ciężko powiedzieć dokładnie czy było 57 czy może 59 bo log złapał chyba jakiegoś śmiecia, pewnie wodorost. W związku z tym wiatromierz wskazuje tylko wiatr pozorny, a prędkość na fali waha się miedzy 5 a 9 węzłów. Morze bardzo wzburzone z krzyżującą się falą. 4-5 metrowe grzywacze często się łamią co psuje mi samopoczucie. Jestem jakiś spięty. Chyba niepotrzebnie, bo Maxus prowadzony pewnym ramieniem autopliota Raymarine jedzie jak po sznurku. W ogóle ten autopilot to jakaś dziwna sprawa. Pracuje non stop i nigdy nie wymięka. Ja na Puffinie nie steruję wcale. Nawet manewry robię przy jego pomocy, bo wygodniej jest mi siedzieć z przodu przy szotach i klikać w przyciski. I bierze jakieś niezauważalne ilości prądu. Przynajmniej mój amperomierz tego nie widzi.

 

Niestety „koleś” który refował grota zrobił to źle i w konsekwencji uszkodził żagiel przy pełzaczu miedzy 1 a 2 refem. Ciekawe kto to będzie zszywał?

Na osłodę przyspieszyłem. W 3 dobę uzbierałem prawie 128 mil.,

Ooo i w coś przyk….em. Poszło po kadłubie i po którymś sterze. Dobrze że to wszystko jest pancerne. 4 dnia nawinąłem planowane 120 mil.

Brożka obiecała, że zatelefonuje dziś i coś nie dzwoni. Zrobiłem wiec Jej na złość i pobiłem rekord dziewczyn w dobowym przebiegu na Puffinie czyli z 140 mil poprawiłem na 141 😛 W końcu zadzwoniła 🙂 a mnie już głowa nie boli.

6 dnia poszedłem za ciosem i jakoś tak niechcący wyszło 155,8 mil . A Maxus 22 ma tylko 6m w linii wodnej. Przyjąłem też cios. Z zawietrznej (płynąłem na motyla, ale wiatr w zasadzie był z baksztagu) przyszedł jakiś duży paskudny dziad i walnął całą mocą w burtę. Aż mi kisiele z koszyczka powypadały 🙂 dobrze że to przed obiadem było bo serwowali dziś puree z boczkiem i fasolką szparagowa z bułka tartą. Z podłogi smakowało by to jednak gorzej.

7 dnia….ruszył log, a dziewczyny zgarnęły kolejne wyróżnienie czyli z Kolosów wróciły z tarczą.

Od 4 dni jadę na najmniejszym foku i 3 refie na grocie. Nie mam w zasadzie nic do roboty. Poranne sprzątanie ryb latających, gotowanie, zmywanie, toaleta, kontrola techniczna jachtu. Czyli 2h pracy, 8h spania i 14h dla książki, muzyki, a ostatnio również dla filmów. Tak średnio 3 dziennie. Chyba nadrobię moje wieloletnie zaległości. Do konta dopisuje kolejne 140,6 mil i do Portobelo zostało około 250 mil. Czyli jak dobrze pójdzie za 2 dni znowu ląd, a było tak pięknie 🙂

Zaczęły pojawiać się statki bo wcześnie w zasadzie pustka. Spotkałem 2 jednostki przez tydzień.

8 dnia poprawiłem rekord, 156,2 mile na dobę.

W ostatni dzień wiatr zaczął słabnąć. Momentami wiało tylko 15 węzłów, a ja miałem grota maksymalnie na drugim refie. Ale wszystko wskazywało na to, że wyrobie się przed zmrokiem.

Ląd, mimo że górzysty zobaczyłem dopiero 12 mil wcześniej bo było nad nim duże zachmurzenie, a za rufą czyściutkie niebo. I jak się tu śpieszyć do cywilizacji?

Wypatrywałem przez lornetkę rafy którą miałem minąć idąc bliska z jej prawej strony. I nagle ją zobaczyłem, ciemniejszy pas wody. Kabel przed dziobem czyli 1-2 minuty żeglugi. Odpadłem o 20 stopni, a przed dziobem dalej to ciemne. Kolejne 20 stopni i wszystko bez zmian. Rzuciłem się odknagować kontraszot grota i zrobiłem rufę. W sumie zmieniłem kurs o około 70 stopni. Ale zaraz… coś mi tu nie gra. Po pierwsze rafa miała być niedużą kępką, a nie murem. A dwa to dlaczego nie ma tam przyboju? Chmury je….kie i moja chora wyobraźnia spłatały mi figla. Wróciłem na kurs. Pod stępką echosonda wciąż wskazywała 30 metrów głębokości. Uff. Rafa była tak jak miała być z lewej. Z pięknie załamującymi się wielkimi grzywaczami. Gdybym nie odpadł i przepłyną zgodnie z planem tuż obok to mogłyby być fajne fotki.

Zostało jeszcze tylko whalsować się do zatoki i znaleźć miejsce do kotwiczenia. Z mapy wynikało, że nie musi być to łatwe bo na środku i w większej jej części jest 15-20 m głębokości. Dla mnie to za dużo. Zakładam że bezpieczne kotwiczenie dla mnie to max. 10m głębokości. I był pas takiej głębokości ograniczony z drugiej strony izobatą 1m :). Ale znalazłem całkiem sensowne miejsce obok pewnego starego Anglika. Wcześniej przepłynąłem obok słynnej Luki s.p.Tomka Lewandowskiego. Stoi tam tez YouYou na którym pływali Patrycja i Mikołaj prowadzący bardzo inspirującego mnie i Brożkę bloga.

17 marca 2015 r. po 1295,6 mil w czasie 9 dni i dokładnie 23h żeglugi, po pobiciu po raz kolejny kilku rekordów wszechświata i okolic rzuciłem kotwicę z pokładu Atlantic Puffina.

 

 

Szymon Kuczyński 

Komentarze