Z Wagnerem dookoła świata, cz.4

0
585
obraz nr 1

fot. Angelina Odemchuk

W Australii

1938. Przygotowania

Coraz bardziej realny stawał się triumfalny powrót do Gdyni. Władek miał już za sobą ponad połowę drogi, do dyspozycji znakomity jacht i wystarczające doświadczenie. Zjawa III już się sprawdziła, była gwarantem szczęśliwego powrotu do kraju. Brakowało jeszcze tylko dwóch elementów, aby wyprawę szczęśliwie zakończyć: pieniędzy i załogi.

Trzecia Zjawa była 15 metrowym dwumasztowym jachtem typu jol. Pierwszy grotmaszt, niósł żagiel o powierzchni 55 metrów kwadratowych, a drugi – bezanmaszt, znacznie niższy od przedniego, miał zadanie utrzymywać żagiel o powierzchni 9 metrów kwadratowych.

Dwa przednie sztaksle miały powierzchnię 19  i 17 metrów kwadratowych i wraz z grotem i bezanem stanowiły doskonały zespół do żeglowania w najtrudniejszych warunkach. Wszystko na tym jachcie zaprojektował Władek w drodze do Ekwadoru. Oczywiście, że był to wynik jego dotychczasowych doświadczeń, ale nawet dzisiaj zadziwia inżynierska precyzja rysunków, którym niewątpliwie towarzyszyły wyliczenia. Na zawsze pozostanie dla mnie tajemnica -skąd Władek miał tę wiedzę. Kto i kiedy nauczył go projektowania żaglowców. Sam od siebie? Pierwsze dwie Zjawy nie wytrzymały, rozsypały się w drodze. Trzecia miała go zawieźć do domu. Był Jej absolutnie pewien. Sam ją zaprojektował i od początku do końca nadzorował budowę.

Sporządzone przez Władka rysunki Zjawy III, świadczą o profesjonalizmie konstruktora,  jego doświadczeniu,  doskonałej znajomości materiałów potrzebnych do budowy tak dużego jachtu oraz niemal doktoranckiej wiedzy z zakresu aerodynamiki. czy też dynamiki fal morskich  Niezbędna tu jest wiedza z zakresu aerodynamiki, dynamiki fal morskich. Bez tej wiedzy nie ma sposobu na  prawidłowe rozmieszczenie masztów, na ustalenie ich wysokości i całego olinowania. Trzeba wiedzieć jakim naporom wiatru musi się oprzeć ożaglowanie jachtu, znaleźć środek ciężkości każdego zrefowanego żagla w warunkach sztormowych i rozwiniętego przy słabych wiatrach. Następnie – trzeba  zrównoważyć pracę żagli z balastem, który z kolei należy prawidłowo rozłożyć w zęzie, trzeba wyliczyć jego ciężar i wielkość.

No i – ster, jego wielkość, pozycja z której najwygodniej będzie jachtem kierować w każdych warunkach, nawet takich, gdy olbrzymie fale próbują jacht  odwrócić, aby go potem przewrócić. Wszystko to musi być przewidziane, wyliczone, zaprojektowane, a dopiero wtedy – zbudowane.

Pytam: skąd miał tą wiedzę? Z dotychczasowego rejsu? Obie pierwsze Zjawy budował na gotowych kadłubach.

“Kiedy opuszczałem Polskę, wiedziałem, ze gdzieś będę musiał zbudować nową łódź…”
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner

Sława i osobisty urok, plus do tego gawędziarski talent przysporzyły mu wielu przyjaciół w Polonii australijskiej oraz pośród Australijczyków. Skorzystał z zaproszenia na zajęcia w Sydney Technical Collage, gdzie posłuchał kilku wykładów na temat budowy statków, ale na pełne studia zabrakło mu czasu. Przyjaźń z właścicielem stoczni, panem Wilde, zaowocowała wyciągnięciem Zjawy III na pochylnię i po oczyszczeniu i pomalowaniu dna Władek zakotwiczył swój jacht w ekskluzywnej Zatoce Róż w pobliżu Sydney. Zapewne nieodpłatnie.

Wagnera byli dzielni australijscy farmerzy, pan McBain, pan Gunter i pan Smith – hodowcy owiec. Gospodarzyli na odległych górskich terenach, porozrzucanych na tak dużych obszarach, że spotykać się mogli z sąsiadami i, w razie czego, nieść sobie pomoc, tylko przy pomocy samolotów. Zaprzyjaźnili się z Władkiem i któregoś wieczoru gadu-gadu opowiedzieli mu o swoich problemach, związanych z budową pasów startowych. Bo lądując lub startując wzbijają tumany kurzu tak olbrzymie, że dom, ogród i silosy zbożowe były nim wiecznie pokryte. Że stale równając ziemię pod pasy startowe zdzierali wierzchnią, stabilną skorupę i robiło się jeszcze gorzej. No i wiatr, który w górach kręci…

“Myślę, że mam na to radę” – powiedział Władek.

Zaproponowali za konsultację 100 funtów od farmy. Pojechał, doradził, dopilnował budowy. Co doradził? Władek po prostu widział jak budowano nowe ulice w Gdyni, pracował tam jego ojciec. Zanim powstały trzeba było uzupełnić sypki grunt kamieniami i żwirem, wszystko to solidnie ubić i zalać ciężkim olejem asfaltowym lub nawet starym olejem silnikowym. Nawierzchnia będzie trwała, stabilna i… nie będzie kurzyć. Powinna być odpowiednio zaprojektowana, tak aby chronić przed niebezpieczeństwem wiatrów spadających z gór, a jednocześnie wykorzystać górską osłonę dla małych samolotów podczas startu i lądowania. Władek wiedział co mówi, zwłaszcza o wiatrach…

Spędził na farmach kilka miesiący i przywiózł 800 funtów. Nieźle, jak na owe czasy.

“Podróżowanie po tym rozległym, pustym kraju było bardzo uciążliwe, ale było częścią mojej pracy, przy której rysowanie i wytyczanie przyszłych pasów startowych było dziecinnie łatwe.”
“By the Sun and Stars” Wł.Wagner

Z finansową ofertą zjawił się nagle Związek Harcerstwa Polskiego, z dumą rozgłaszający w Polsce o wielkiej chlubie jaką przynosi harcerz Władysław Wagner polskiemu harcerstwu w rejsie dookoła świata. Oferta składała się z trzech punktów. W pierwszym ZHP informowało o zamiarze wysłania mu 4000 złotych, czyli około 300 funtów, jeżeli Władek zechce pozostać w Australii jeszcze rok i reprezentować polskich harcerzy na australijskim jamboree; po drugie ZHP załącza mu czek na 500 złotych jako zaliczkę na poczet tamtych czterech tysięcy. No a punkt trzeci zawierał ofertę pożyczki 1500 złotych na pokrycie rejsu powrotnego do Polski; obie te pożyczki, czyli 1500 plus 4000 Wagner rozliczy w Polsce. Po powrocie. Oferta była “rewelacyjna”. “It was very disappointing” – pisał w swoich pamiętnikach.

Sypnęła nieco groszem Australijska Polonia zaopatrując Zjawę III w żywność oraz w dodatkowe dwa żagle.

Niezwykła też serdeczność spotkała Władka i jego Zjawę III od samych Australijczyków, którzy potraktowali go jako specjalnego gościa na uroczystościach 150 lecia Australii. O spiżarnię zadbał również Władysław Kondratowicz, do niedawna – załogant “Zjawy III”, który w Australii produkował najlepsze polskie kiełbasy. W swoim pamiętniku Władek notuje, że odpływając z Sydney miał w kieszeni więcej gotówki niż wówczas, gdy budował Zjawę III.
I ogromne zapasy kiełbasy, którą ukochał David Walsh.

Spore dochody wpływały z krótkich rejsów morskich na Zjawie III, organizowanych przez polonijne i australijskie organizacje. Skwapliwie skorzystali z możliwości krótkich wypraw żeglarskich australijscy skauci i niebawem wyznaczyli dwóch załogantów, którzy wraz z Władkiem mieli dotrzeć na Światowy Zlot Skautingu planowany na lipiec 1939 w Szkocji. Obaj, David Walsh i Sidney Smith z Pierwszej Drużyny Skautów Wędrowców Woolhara- Paddington, rówieśnicy Władka, zameldowali się na pokładzie Zjawy III 9 lipca 1938 roku. Zaczynało się uroczyste pożegnanie.

1938. Do Polski!

“Panowie, ruszamy do Polski” – powiedział do nich Władek.

Zaakceptował ich bez żadnych warunków wstępnych, tylko niech mu powiedzą coś o swoim żeglarskim stażu.
Nic nie mieli do powiedzenia. Każdy z nich gdzieś tam pływał, a skautingowe żeglarstwo miało się w Australii dopiero rozwija. Były plany i – w powijakach – skautowskie bazy żeglarskie. Znaczy – jedna baza. Dokładnie rzecz ujmując wyznaczono już dla niej teren na Mt. Keira, na wzgórzu oddalonym o 60 km od morza. 

Australijski skauting liczył na to, że morski rejs do Europy zapewni dwom skautom wystarczające doświadczenie, aby zamierzone bazy powstały. Ale żeby nie było “na krzywy ryj” skauting australijski przeznacza na ten rejs po 250 funtów szterlingów na każdego z nich dwóch. Razem pięćset.

 obraz nr 2

17 maja 1938. Zjawa III w Sydney, Zatoka Róż, początek uroczystości pożegnalnych.
Zdjęcia Wł. Wagner

Zadziwiające, że od zarania żeglarskich dziejów, od czasów Kolumba, a zapewne i dawniej – kiedy ktoś wyrusza w rejs morski, gromadzi ekipę, wyznacza znakomite cele, które w przyszłości zadziwią świat – zawsze taki ktoś ma kłopoty z pieniędzmi. Znaczy – najczęściej ich nie ma. Pięćset funtów.w roku 1938 to dużo więcej niż dzisiaj, ale jak na rejs z Australii do Europy stanowiło to jakieś 10% potrzeb. Przy założeniu, że się nic na jachcie nie zepsuje. 
Kłopoty finansowe nie opuszczały Wagnera przez cały ten wokółziemski rejs. Ale nie opuszczała go też wiara w szczęśliwy los.

W czasie, gdy trwały przygotowania do drogi,  pocztą dyplomatyczną z Warszawy nadszedł niezwykle ważny dla Władka dokument: “Patent Kapitana Jachtowej Żeglugi Morskiej” wystawiony przez Polski Związek Żeglarski. Wystawiony był 23 maja 1938 roku a podpisany przez dwie wybitne w tym czasie w Polsce osobistości: Jerzego Lisieckiego i Komandora C. Petelenza. Był to dopiero trzydziesty drugi patent kapitański wydany w Polsce, nawet i dzisiaj bardzo trudny do zdobycia.

Tego samego dnia otrzymał dokument najważniejszy: Polski Paszport. Jedyny dokument jakim Władek posługiwał się do tego momentu była jego legitymacja szkolna. Od tej pory miał dwa: paszport i patent, jedyne dokumenty, którymi posługiwał się do końca życia. Oba sankcjonowały stan faktyczny i w jakimś stopniu wpłynęły na powojenne losy Władysława Wagnera, o czym jeszcze opowiemy. Tymczasem wróćmy do Sydney.

Uroczystości pożegnania trwały dwa dni. Sydney żegnało nadzwyczajnego gościa paradami na wodzie. Polonia australijska zorganizowała uroczystość pożegnalną na lądzie,  w strojach ludowych wystąpiły polonijne zespoły, orkiestry, poczty sztandarowe.  Uroczysty moment następuje tuż przed oddaniem cum, gdy w kokpicie “Zjawy III” naczelnik australijskiego skautingu mocuje srebrną tablicę z napisem:

 “WŁADYSŁAWOWI WAGNEROWI
Z POLSKIEGO HARCERSTWA MORSKIEGO
Od
SKAUTOW MORSKICH W SYDNEY, Nowa Południowa Walia
Na pamiątkę Jego wizyty na jachcie Zjawa III w trakcie podróży dookoła świat.
I w dowód wielu trwałych przyjaźni zawiązanych podczas jego pobytu w Australii
Lipiec 1938″


obraz nr 3

Cudem wyszła cało z opresji dramatycznych wydarzeń i dzisiaj (2012 rok) zdobi ścianę domu Mabel Wagner w Winter Park, tuż obok wykonanych przez Władysława Wagnera modeli trzech Zjaw.

© Zbigniew Turkiewicz

Komentarze