Z Wagnerem dookoła świata, cz.1

0
609
obraz nr 1

 S/Y ZJAWA

“Rok 1927 był tym, który zmienił całe moje życie… Po przyjeździe do Gdyni zajęliśmy mieszkanie na Kamiennej Górze. Razem z moim bratem Jankiem spędziliśmy dwa dni pomagając mamie urządzić się w nowym domu, ale trzeciego dnia nie wytrzymaliśmy i pobiegliśmy zobaczyć morze, łodzie i ogromne statki… dotknąć wody i przekonać się, że naprawdę jest słona.
Los uśmiechnął sił do mnie. Jeden z naszych sąsiadów był właścicielem pięknego jachtu żaglowego i potrzebował kogoś do opieki nad nim oraz załogi.
Jacht był piękny, miał ponad 30 stóp długości, do połowy zakryty pokładem i miał dobrze strymowane żagle. Mój zachwyt trwał ponad dwa miesiące zanim nadszedł czas, aby na zimę wyciągnąć łódkę na ląd.”
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner

 

BAŁTYK, 1932

obraz nr 2

Władysław Wagner 1931, zdjęcie z legitymacji szkolnej, która była jego paszportem aż do 1938 roku


Port Gdynia, 8 lipca 1932

Wieczorem, w porze, gdy światło zachodzącego słońca rysuje wyraźnie kształty łodzi, masztów, lin i twarzy ludzi, trochę zatroskanych ale radosnych, dwaj młodzi żeglarze ściskali dłonie tych, którzy przyszli ich pożegnać, przyjaciół, którzy też może kiedyś popłyną, ale jeszcze nie teraz.
Była tam Ela – siostra Rudolfa Korniowskiego, był Wiesiek Szczepkowski, bliski kolega Władka, był Czesław Zabrodzki, przyjaciel Władka i przyboczny z drużyny harcerskiej, był Gerard Knoff – szkolny kolega Władka, Pomorzanin, który też zawsze marzył o wyprawie w morze; był też brat Władka – Janek. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że uczestniczy w wydarzeniu historycznym, którego wielkość odkryjemy i uczcimy dokładnie w tym samym miejscu po 80 latach.
Oddali cumy aby w morze wejść przed ciemnością. 
Wiatru było niewiele, ale światło wieczoru wyraźnie pokazało biel otwierającego się grota i napis na rufie odchodzącego w morze jachtu: “ZJAWA” i poniżej: “Gdynia”.
Załogę stanowiło dwóch żeglarzy: niespełna 20-letni Władysław Wagner – kapitan jachtu, harcerz drużynowy Morskiej Drużyny Harcerskiej im. Króla Jana III Sobieskiego oraz Rudolf Korniowski, kolega Władka, bardziej malarz niż żeglarz. Wyruszali w świat, chyba nie bardzo jeszcze tego świadomi. Jacht miał 29 stóp długości, jeden maszt i dwa żagle (slup), przebudowany został i przystosowany do morskiej żeglugi przez harcerzy na bazie drewnianej szalupy, odkupionej przez ojca Władka od budowniczych portu Gdynia za 20 złotych.
Sprzęt nawigacyjny, jaki znajdował się na pokładzie Zjawy stanowiła harcerska busola, czyli niezbyt dokładny kompas, oraz kilka map Bałtyku. Skromnie, jak na tego typu rejs i jeden Pan Bóg wie jakim cudem z takim wyposażeniem dopływali do poszczególnych portów, dokładnie gdzie chcieli. Tylko na początku pomylili wyspę Bornholm ze Szwecją, potem szło łatwiej. W pierwszy kompas morski zaopatrzyli się w Göteborgu (Szwecja), tuż przed wyjściem z Bałtyku na Morze Północne.

1932. Morze Północne

Kiedy dopłynęli do Aalborg w Danii, Władek wysłał do rodziców telegram: “Dobra pogoda. Planuję dotrzeć do Calais, Francja. “Nie odważył się napisać co rzeczywiście planuje, do tego czasu Zjawa i obaj żeglarze dostali tęgi wycisk od morza i poczuli się mocni. Morze, nie szczędząc im silnych sztormów, najwyraźniej ich polubiło. Z Calais ruszyli dalej.
Obaj z niewielkim jeszcze morskim doświadczeniem i na niezbyt doskonałym jachcie, z wielkimi trudami przepłynęli Bałtyk i Morze Północne, poradzili sobie na wodach, zawsze wściekłej, Zatoki Biskajskiej aż dotarli do… krańca wytrzymałości finansowych. Zatrzymali się w hiszpańskim porcie Santander. Bez pieniędzy i na mocno zdezelowanym jachcie. Jakiś tam grosz, wystarczający na to, żeby nie umrzeć z głodu, złapali produkcją widokówek prezentujących jachty i żaglowce. Rudolf miał artystyczne zacięcie, a Władek najwyraźniej też coś potrafił.
W tym czasie Władek wysłał do Kuriera Krakowskiego propozycję reportaży z rejsu z pierwszą, oficjalnie podaną do Polski informacją, że jest to rejs dookoła świata. Ale pomoc z kraju nie nadeszła.
19 grudnia, 1932 roku dotarli do Lizbony. Tam spędzili święta, ponaprawiali co się dało, uciułali trochę pieniędzy (Rudolf malował obrazki, Władek pisał artykuły), dobrali załoganta (Olaf Frydson, pracownik polskiej ambasady), zaopatrzyli jacht w co trzeba do podróży i – po trzykrotnych próbach pokonania  sztormowego przyboju – 1 stycznia 1933 roku ruszyli w morze.

obraz nr 3

Pierwsza Zjawa, po przebudowie gotowa do drogi przez Atlantyk. Dakar, maj 1933 rok. 

1933. Wschodni Atlantyk

13 stycznia weszli do portu w Rabacie (Maroko), 16 stycznia do Casablanki (również Maroko), potem odwiedzili porty Mogador (obecnie Essaouira, nadal Maroko) i Port Etienne (obecnie Nouadhibou w Mauretanii i wreszcie 15 marca zatrzymali się na dłuższy popas w Dakarze (Senegal), aby przygotować jacht do “skoku przez Atlantyk”. W remoncie jachtu pomogła im francuska marynarka wojenna, najwyraźniej zamierzenie chłopców zyskało już rozgłos. Jacht, przebudowany według Władka przemyśleń, otrzymał drugi maszt, bukszpryt i wydłużoną rufę. Stał się keczem. Miał być szybszy, wygodniejszy i mocniejszy. Życie pokaże, że nie wszystko idzie zgodnie z zamiarami.

POPRZEZ OCEAN ATLANTYCKI

W Atlantyk ruszyli 21 kwietnia 1933 i po wielu morskich przejściach, po utracie bukszprytu, dobudowanej rufy i dodatkowego masztu – 28 maja dotarli do Brazylii, to znaczy do miejsca pomiędzy wyspą Maraca i rzeką Conami. Nawigacja prowadzona “metodą z liczeniową”, która sama w sobie przewiduje spory błąd, pozbawiona szans na jakąkolwiek precyzję (nadal tylko kompas), dała błąd wynoszący zaledwie 60 mil morskich, co należy uznać za sukces. Niewiele brakowało a na tym wyprawa by się zakończyła: nieopatrznie we dwóch, Władek i Frydson wybrali się na prowizorycznej tratwie na brzeg, aby sprawdzić gdzie są, rzuceni przez przybojową falę na mangrowy las stracili tratwę i noc przebyli w bagnistych krzakach, pośród miliardów, żywcem pożerających ich komarów.  Następnego dnia kraulem, ledwie zipiąc, powrócili na jacht, zakotwiczony na bezpiecznej głębszej wodzie. Już wiedzieli, że są na pewno w Ameryce. Przed malarią uratował ich siedmiogodzinny pobyt w słonej wodzie. Podczas pierwszego postoju w Brazylii, na wyspie Belem do Para, Rudolf zafascynowany urodą Brazylijek, opuścił jacht. Władka i Frydsona nadal fascynowało bardziej morze.

Dalsze żeglowanie poprowadziło ich poprzez Gujanę, Trynidad, Antyle Holenderskie i Kolumbię do Panamy. Wyprawa budziła coraz większe zainteresowanie, wizyty w portach stawały się wydarzeniem o dużym znaczeniu, a spotykani tam Polacy przyjmowali ich z dumą. Zjawa płynęła pod biało-czerwoną banderą.

PANAMA

Przed Colon, panamskim portem, z którego wyrusza się w Kanał, Zjawa zaczęła się rozsypywać. Najwyraźniej miała już dość morskiej przygody, bardzo chciała odpocząć. Kiedy, 3 grudnia 1933 roku, zaryła wreszcie w piasek panamskiej plaży, nie było żadnych szans na odbudowę. Ale udało się ją sprzedać za 150 dolarów, w sam raz tyle, żeby nie umrzeć z głodu nazajutrz. Podzielili się pieniędzmi i Frydson zniknął, tak jak się pojawił w Lizbonie. Nigdy się już nie spotkali.

Władek został sam, bez przyjaciół, bez jachtu i w zupełnie obcym środowisku. Zapewne nie było mu wesoło.

“Musiałem iść na “Zjawę”, aby zabrać to, co pozostało z moich rzeczy, książki oraz dwa kompasy. Zastałem nowego właściciela, który wpychał ją na brzeg wraz ze swoimi sąsiadami. Używali bali, rur i ciężkiego wozu. Dookoła zebrała się liczna grupa dzieciaków w sielankowym nastroju,całe zdarzenie wyglądało jak wielka zabawa. Myślałem, że serce mi pęknie: to był ostatni raz kiedy widziałem “Zjawę”.
“By the Sun and Stars” Wł. Wagner

Był wyjątkowym twardzielem…

Minęło półtora roku od startu, za rufą pierwszej Zjawy pozostało ponad 7 tysięcy mil i niemały już bagaż zdarzeń – przyszedł czas aby to wszystko spisać. Siadł, napisał i tuż przed Bożym Narodzeniem 1933 wysłał do Polski. Pierwsza jego książka pod tytułem “Podług Słońca i Gwiazd” ukazał się w Polsce w 1934 roku, wydana przez Księgarnię Wojskową w Warszawie.

© Zbigniew Turkiewicz

http://www.odysea.org.pl/

 

Komentarze