ŚWIAT ŻAGLI – Krystyna Pohl – OPOWIEŚĆ O ŻEGLARZU SZCZĘŚLIWYM

0
712
obraz nr 1

„Dla każdego żeglarza najtrudniejsze do pokonania są zawsze rafy lądowe.
Później jest już tylko morze… – Ludomir Mączka

Ludomir Mączka, przez przyjaciół zwany Ludkiem lub Ludojadem,  był żeglarzem szczęśliwym. Kilka dekad żeglował, opłynął świat. Dziesięć razy przepłynął Atlantyk, cztery razy Pacyfik, trzy razy Ocean Indyjski.  Odwiedził prawie wszystkie kontynenty,  był w najbardziej egzotycznych miejscach, wszędzie poznawał ciekawych, przyjaznych ludzi.

Lubił ludzi, lubił z nimi rozmawiać. Nie odpowiadało mu samotne żeglowanie, lubił mieć na jachcie towarzystwo. Miał taki zwyczaj. W portach brał bączek i płynął w odwiedziny  na inne jachty. Z każdym napotkanym żeglarzem pogadał, poopowiadał, posłuchał. Często zabierał z sobą książki na wymianę. Uwielbiał czytać.

Mira Urbaniak, żeglarka:  – Był guru żeglarzy, choć zwracano się do niego zwyczajnie,  Ludek. Podziwiano go za wierność idei swobodnego żeglowania, a za życzliwość i uwagę wobec ludzi otaczano szacunkiem i przyjaźnią. Był laureatem wielu nagród, ale nigdy nie zabiegał o zaszczyty. Zwykle powtarzał słowa jego ulubionego pisarza Josepha Conrada ze „Zwierciadła morza”: „… byli też kapitanowie, których sztuka polegała na unikaniu niebezpieczeństwa. Nie osiągnęli nic wielkiego, byli skromni, zdawali sobie sprawę ze swych możliwości. Jestem jednym z nich. Nigdy nie zrobiłem nic wielkiego…”

obraz nr 2

Z wykształcenia geolog, z wyboru żeglarz, z zamiłowania podróżnik. Stan posiadania: jacht „Maria”. Był człowiekiem niezwykłym, a jednocześnie  bardzo skromnym. Miał przyjaciół na całym świecie, specyficzną filozofię życia i specyficzne poczucie humoru zaprawione autoironią. Trafnie określił go jeden z żeglarzy” „Ludek, to polskie skrzyżowanie  Greka Zorby z Colas Breugnon”.

obraz nr 3

Kiedy, ileś lat temu, jako dziennikarka,  poznałam Ludomira Mączkę, powiedział krótko: „Mów mi po imieniu. Ludek jestem”.  A gdy usłyszał, że nie jestem żeglarką, podarował książeczkę swojego przyjaciela, żeglarza Rudy Krautschneidera zatytułowaną „Ludojad”. Napisał dedykację: „Krystyna, spróbuj żeglarstwa. Ludek Mączka”. I od razu opowiedział taką historię.

obraz nr 4

Durban w Południowej Afryce. Akurat „Marią” przypłynął z Australii.  W portowym barze siedzi  z przybyłym z Polski żeglarzem, Jurkiem Boehmem. „Gadamy, pijemy piwko. Jurek mówi, że  chciałby zobaczyć Wielką Rafę Koralową. To jego marzenie. A ja właśnie stamtąd wróciłem.  Ale mówię, że nie ma sprawy. Popłyniemy tam razem. Po dwóch miesiącach byliśmy w Australii.  Wtedy po raz pierwszy doznałem olśnienia, że jestem wolny, że świat stoi przede mną otworem, a ja mogę żeglować gdzie chcę. Cudowne uczucie.”

Ludek swoje żeglowanie rozpoczął na Odrze, we Wrocławiu, gdzie w 1946 roku przyjechał ze Lwowa i studiował geologię. Ale wcześniej, jeszcze we Lwowie jako nastolatek zaczytywał się w książkach podróżniczych. Marzył o przygodach, poznawaniu świata. Wybrał geologię, bo wierzył, że ten zawód zapewni mu podróże.

We Wrocławiu został członkiem Akademickiego Związku Żeglarskiego, żeglował po Odrze, a umiejętności doskonalił na obozach żeglarskich, m.in. w Trzebieży.

Wojciech Jacobson, żeglarz, przyjaciel, uczestnik wspólnych rejsów: – Poznaliśmy się w 1949 na takim obozie w Trzebieży. Już wtedy nazywano go Ludojadem. Imponował nam. Chodził  w wojskowych bluzach i znał się na broni. Zaprzyjaźniliśmy się. Gdy sześć lat później przeniósł się  na stałe do Szczecina,  zamieszkał u mnie na sublokatorce. Przyjechał z torbą i plecakiem. W środku były same książki i trochę ubrań. Zawsze dużo czytał i miał niezwykłą pamięć. Książki były ważne, ale nie przywiązywał wagi do  rzeczy materialnych ani do jedzenia. Najważniejsze, aby zawsze miał pod ręką czosnek i herbatę yerba mate.

Po raz pierwszy wyruszył na morze w 1953 roku. „Orionem” popłynęli do Ustki. Był wrzesień, wiało, kiwało. Ale to właśnie wtedy narodziło się marzenie o żeglowaniu po morzach i oceanach. Potem uczestniczył w rejsie „Zewu Morza” do Islandii.  W parę miesięcy później popłynął w pierwszy duży rejs.  Na „Witeziu II” do Islandii. Trwał miesiąc i wszystko go fascynowało, nawet pierwszy solidny sztorm. Potem przestrzegał, żeby nie przesadzać z tą miłością do morza, bo morza  nie można  kochać, ale trzeba się go bać. Bo jak nie ma przed nim lęku, to traci się instynkt samozachowawczy.   Powtarzał: „Morze jest wspaniałe, ale nie toleruje tandety  i robienia głupstw. Uczy szacunku, pokory i sumienności”.

Pytany o żeglarskie przygody, odpowiadał ze śmiechem: „Przygody ma się w młodości, potem  tylko nabiera się doświadczenia”.

Zanim został żeglarzem był geologiem. Dobrym geologiem. Kilka lat pracował na kontraktach w Mongolii i w Zambii, w Afryce.

Przysyłał piękne listy i czarno-białe zdjęcia, barwnie opisywał miejsca, w których był, ludzi, których spotykał – wspomina Wojciech Jacobson.

Wiele tych zdjęć i opisów Wojciech Jacobson i Maciej Krzeptowski wykorzystali potem w znakomitej książce- albumie,  którą razem napisali i zatytułowali „Mam na imię Ludomir”.

Między kontraktami mongolskim  i afrykańskim, Mączka brał udział  w naukowej wyprawie jachtu „Śmiały” do Ameryki Południowej.  Kapitanem był Bolesław Kowalski, Ludek – II oficerem. Rejs trwał 459 dni, przepłynęli prawie 23 tys. mil morskich, odwiedzili 31 portów w 14 krajach. Powrót jachtu do Szczecina  był wielkim wydarzeniem. Mimo fatalnej pogody (październik, 1966 r.) na Wałach Chrobrego był kilkutysięczny tłum szczecinian. Mączka był już wtedy popularnym i lubianym żeglarzem, stąd na transparentach widniały powitania: „AZS wita Ludka”, „Całujemy rączki Ludomira Mączki”, „100 lat dla Ludojada”.  Po tym rejsie Mączka został członkiem Bractwa Wybrzeża (cyfra 6). A chilijscy Bracia nadali mu przydomek Monje del Mar – Mnich Morski.

Z  czteroletniego  afrykańskiego kontraktu Ludek wrócił do kraju (1972 r.) ze znacznymi, jak na owe czasy pieniędzmi.  Zewsząd słyszał rady, że powinien kupić dom, samochód, założyć rodzinę. A on kupił „Marię”, bo zawsze marzył o własnym jachcie. Zamiast statecznego życia na lądzie wybrał morską włóczęgę. I powtarzał: „Od marzeń o domu na leśnej polanie, zachowaj mnie Panie”.

obraz nr 5

„Piękny, mahoniowy kecz zaprojektował Wacław Liskiewicz, a zbudował w Gdańsku solidnie, bo  dla siebie,  Jurek Mańkowski. „Maria” nigdy, nawet w najtrudniejszych warunkach, mnie nie zawiodła. Nazwę wymyślił Jurek, ja ją zostawiłem, bo zmiana przynosi pecha.”

Ten jacht stał się dla niego domem, wszystkim co posiadał. Nigdy nie założył rodziny. Rodziną  był dla niego cały świat.

W rok później, jako 47-latek wyruszył na „Marii” w swój  wielki wokółziemski rejs. Trwał 11 lat. Gdy w czasie rozmowy zapytałam Ludka  o pewne szczegóły dotyczące tego rejsu, odesłał mnie do Wojtka Jacobsona. „Zadzwoń do niego. On zbudzony nawet o północy powie ci wszystko o „Marii”, ma dokładną ewidencję tego i innych rejsów. Ja sam jak czegoś nie pamiętam, to nie kombinuję, dzwonię do Wojtka” . Jacobson rzeczywiście stał się najlepszym kronikarzem niezwykłego żeglarza i niezwykłego jachtu. Dzięki jego skrupulatności powstał   udokumentowany zapis żeglarskich wypraw Ludka. W swojej książce „Marią” do Peru” Jacobson opisał pierwszy etap 11-letniego rejsu.  W ten pierwszy etap wypłynęli „Marią” we trójkę: Ludek, Wojtek Jacobson i Jerzy Mańkowski.

Mańkowski wysiadł w Casablance, a my popłynęliśmy dalej, do Peru – opowiada Jacobson. – Na Wyspach Kanaryjskich dosiadł się  Andrzej Marczak, potem dowódca dużych żaglowców. Ja po kilkunastu miesiącach musiałem wracać , bo kończył się mój  bezpłatny urlop i tęskniłem za rodziną. Ludek popłynął dalej z nową załogą. Wśród niej był Antoni Pisz, który potem opisał ten etap rejsu w książce „Marią” przez Pacyfik”.

obraz nr 6

W  czasie 11-letniego rejsu jacht cumował w ponad 200 portach, w najbardziej egzotycznych miejscach świata.  Przez jego pokład przewinęło się 50 żeglarzy  z 12 państw. Mączka żeglował bez pośpiechu. Generalnie nie lubił żeglarskich wyczynów, bicia rekordów, ścigania się ani samotnej żeglugi. „Do niczego nie jest mi to potrzebne – powtarzał. –Lubię takie moje  spokojne żeglowanie i włóczenie się po świecie. Dla mnie pływanie nie jest sportem a prawdziwym życiem”.

Trafnie to ujął Andrzej Kumor: „Ludek nie szedł przez swój czas, on przezeń żeglował. Z gracją, niespiesznie, bez sztucznej pozy, z autentyczną pokorą, co jest cechą ludzi prawdziwie wielkich…”

obraz nr 7

Gdy po trzech latach żeglowania skończyły się pieniądze zarobione w Afryce, Ludek zaczął pracować w różnych portach.  Imał się najróżniejszych zajęć. Remontował jachty, naprawiał dachy,  grabił ścieżki w parku. Był tragarzem na rynku warzywnym, cieślą na kutrze łososiowym, zbierał kwiaty na plantacji żonkili. „Zrywałem te żółte kwiatki od świtu do zmierzchu, a po każdym dniu nie mogłem  wyprostować pleców. To była najpodlejsza robota.”  Natomiast najcięższym, ale i najbardziej  dochodowym zajęciem była praca w kopalni boksytu w Australii. „Byłem tam pomocnikiem spawacza, ale też czyściłem kotły po żrącym ługu. To był koszmar.  Myślałem, że stracę skórę”.

obraz nr 8

Zarobione pieniądze pozwalały na kontynuowanie rejsu.  W 1984 roku dotarł do Francji. Tam w Le Havre na prawie siedem lat zostawił „Marię”, a sam  jako załogant  popłynął  z Wojtkiem Jacobsonem i Januszem Kurbielem  na jego jachcie „Vagabond II”.

obraz nr 9

Kurbiel tę wyprawę przygotował. Rejs trwał z przerwami cztery lata. Załoga się zmieniała. Ale Ludek i Jacobson byli na jachcie cały czas.  Pokonali trasę z Pacyfiku na Atlantyk wzdłuż północnych wybrzeży Ameryki Północnej.  Byli pierwszymi Polakami, którzy tego dokonali.

Po tym rejsie Mączka kilka lat spędził w Kanadzie znowu pracując, tym razem  na remont „Marii”. Ten kraj stał się jego drugą ojczyzną, otrzymał kanadyjskie obywatelstwo.

obraz nr 10

Dopiero w 1991 roku przyprowadził jacht do Polski, kończąc tym samym 11-letni rejs. Trasa wielkiego rejsu wiodła przez Wyspy Kanaryjskie na Karaiby, do Wenezueli, Peru, Panamy, potem był Pacyfik i wyspy Oceanii, Australia, Nowa Zelandia, Wielka Rafa Koralowa, Ocean Indyjski, Afryka Południowa i znowu Australia, Ameryka Południowa, Karaiby, Europa.

Wówczas był to najdłuższy rejs w historii polskiego żeglarstwa. Po tym rejsie Ludek miał w paszporcie dwie metrowej długości wkładki z wizami kilkudziesięciu państw. A  w tymczasowym dokumencie  tożsamości, wydanym we Francji, w rubryce zawód, Francuzi napisali: visiteur, co znaczy podróżujący, zwiedzający.

W osiem lat później wypłynął w kolejną wokółziemską wyprawę. Miał już wówczas 73 lata.  Był to rejs szlakiem Magellana i nazywał się „Victoria 2000”. Wymyślił go czeski żeglarz Ruda Krautschneider.

obraz nr 11

Niestety, tego rejsu Ludek nie dokończył. W Nowej Zelandii  oddał stery  żeglarzowi Maciejowi Krzeptowskiemu.  „Powierzyłem „Marię”  Maćkowi, bo wiedziałem, że mi łódki nie zmarnuje”.  Ten drugi rejs „Marią” wokół globu trwał cztery lata. Jacht przepłynął  40 tysięcy mil morskich, odwiedził kilkadziesiąt portów w 19 krajach. Maciej Krzeptowski napisał o nim książkę „Marią” dookoła świata. 20 lat później”. To ciekawa, barwna opowieść.

Z Nowej Zelandii Ludek poleciał do Kanady na leczenie. Przeszedł kilka operacji.

Wojciech Jacobson: – W Kanadzie bardzo serdecznie zaopiekowali się nim Anka Warchałowska i Bolek Korneluk.  Bolek traktował Ludka jak ojca.

Bolek Korneluk: – Poznaliśmy się z Ludkiem w latach 80. na balu żeglarzy w Chicago. Ludek był honorowym gościem. Siedzieliśmy przy jednym stole i przegadaliśmy cały wieczór.  Ludek we Wrocławiu studiował, a ja  z Wrocławia pochodzę. I jak wielu Polaków w tamtych latach wyjechałem z Polski, by szukać lepszego życia. Ludek wspominał studia, pracę w Mongolii, Afryce, swoje rejsy. Przez jakiś czas zamieszkaliśmy razem w Chicago. Czasem razem pracowaliśmy. Ludek bardzo dużo czytał. Był molem książkowym.

obraz nr 12

Któregoś razu zaproponował abyśmy razem polecieli do Francji, gdzie w Le Havre stała „Maria”.  W 1991 roku po raz pierwszy zobaczyłem ten jacht. Stał tam kilka lat i był w stanie opłakanym. Wymagał solidnego remontu.   Po zakończeniu prac w tym samym roku, w sierpniu przypłynęliśmy do Szczecina. Ludek został w Polsce, a ja wróciłem do Kanady.  W Kanadzie  coraz częściej     był też Ludek, miał kanadyjskie obywatelstwo. Mieszkał u mnie i Anki Warchałowskiej. Rewelacyjnie gotował. Jego specjalnością były ośmiornice i smalec.  Gdy w Szczecinie narodził się pomysł o żeglarskiej wyprawie szlakiem Magellana, Ludek postanowił popłynąć, zwłaszcza, że organizował to jego przyjaciel Ruda Krautschneider. I w 1999 roku  ze Szczecina wypłynął „Marią”. To przed tym rejsem Ludek w testamencie zapisał mi „Marię”. Ja miałem wtedy swój jacht „Patrycję”. Powiedział tak: „Wierzę, że dobrze się nią zaopiekujesz. Masz już dwie kobiety, Ankę i „Patrycję”, więc dasz radę z trzecią”. Wiemy, że nie dokończył tego rejsu. Źle się czuł i  w grudniu 2000 roku, z Nowej Zelandii przyleciał do Kanady, gdzie przeszedł kilka operacji kręgosłupa. 

obraz nr 13

W 2003 roku był w Polsce. W ostatnim dniu sierpnia na przystani Jacht Klubu AZS w Szczecinie witał „Marię”, która  powróciła z 4-letniego wokółziemskiego rejsu. Była pierwszym polskim jachtem, który dwukrotnie opłynął świat.  Ludek osobiście odebrał cumy od Macieja Krzeptowskiego, który przez trzy lata dowodził „Marią”.   A ten powitał Ludka herbatą yerba mate, winem i czosnkiem. Kapitan Krzeptowski przyznał, że nie sztormy i oceaniczne burze były najtrudniejsze, a brzemię odpowiedzialności, by nie sprawić zawodu przyjacielowi. – Miłe było to, że w wielu portach  byliśmy rozpoznawani,  serdecznie witani i podejmowani. Okazuje się, że żeglarska brać na świecie  doskonale zna „Marię” i jej właściciela.

A Ludek szczęśliwy, że znowu widzi swoją „Marię” i to w dobrej kondycji, powiedział: „Mam nadzieję, że moja choroba rozejdzie się po kościach i znowu gdzieś popłynę”. Nie rozeszła się. Ludomir Mączka, 30 stycznia 2006 roku odszedł w Szczecinie na wieczną wachtę. Urna z jego prochami spoczęła  na szczecińskim Cmentarzu Centralnym

Wojciech Jacobson: – Ludek marzył o naszym wspólnym, dalekim  rejsie. Niestety, te marzenia skorygowało życie. Ale ostatni, wspólny rejs mieliśmy. W 2005 roku jachtem „Amigo” popłynęliśmy na jezioro Dąbie.

W jednym z wywiadów Ludomir Mączka powiedział: „Nie ma się czego obawiać. Starzy żeglarze nie umierają, tylko przesiadają się do małej, sosnowej dinghy”.

obraz nr 14

„Maria” stała się jednym z najsłynniejszych polskich jachtów oceanicznych. Ale nie była jednym, na którym Ludek  pływał. Okazuje się, że odbył rejsy na 52 najróżniejszych jachtach. Ich nazwy i daty można znaleźć w ciekawej bardzo bogato ilustrowanej książce Jana Zamorskiego „Marią” przez  życie”.

Swojej  barwnej, morskiej włóczęgi Ludomir Mączka  nigdy nie opisał. Zawsze powtarzał, że inni robią to lepiej.  O nim, „Marii” i rejsach powstały setki artykułów drukowanych w prasie krajowej i zagranicznej. Powstały audycje radiowe i dokumentalne filmy (jeden z ciekawszych zrobiła Helena Borlik-Salcewicz „Nie obawiaj się być szczęśliwym”). O słynnym żeglarzu i jego kultowym jachcie napisano siedem książek.

1.   „Marią” do Peru” – Wojciech Jacobson (1976)
2.   „Marią” przez Pacyfik” – Antoni J. Pisz (1982)
3.   „Marią” do Polski” – Anna Rybczyńska i David Welsh (1995)
4.   „Ludojad” – Ruda Krautschneider (2002)
5.   „Marią” dookoła świata. 20 lat później” – Maciej Krzeptowski (2005)
6.   „Mam na imię Ludomir” – Maciej Krzeptowski i Wojciech Jacobson (2008)
7.   Z „Marią” przez życie” – Jan W. Zamorski (2010)

W maju, 2006 roku na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie została otwarta wystawa „Ludomir Mączka – żeglarz świata”. Przygotowali ją jego dwaj najbliżsi przyjaciele i towarzysze żeglarskich wypraw:  Wojciech Jacobson i Maciej Krzeptowski. Na wystawie zaprezentowali ponad 80 zdjęć i wiele pamiątek. Ta ekspozycja stała się inspiracją do wspólnego napisania książki „Mam na imię Ludomir”.

Od  2007 roku,  na terenie jacht Klubu AZS w Szczecinie uroczyście odsłonięto kamień-pomnik poświęcony słynnemu żeglarzowi Ludomirowi Mączce. Na prawie dwumetrowym, ważącym osiem ton kamieniu  widnieje napis: „Pamięci Ludomira Mączki, żeglarza i geologa, który stąd wyruszał w świat. Koledzy i przyjaciele”. Obok stoi tablica z życiorysem żeglarza.

KRYSTYNA POHL

Zdjęcia: Wojciech Jacobson, Maciej Krzeptowski, Jerzy Boehm, Janusz Charkiewicz, archiwum

„MARIA” to mahoniowy kecz turystyczny. Zaprojektował go Wacław Liskiewicz na wzór jednostek norweskiego konstruktora Colina Archera z końca XIX wieku.  Jacht zbudował w Gdańsku w ciągu trzech lat  kpt. Jerzy Mańkowski.

Dł. kadłuba 9,8 m
Dł. całkowita 11,2 m
Szer. 3,2 m
Typ osprzętu kecz
Pow. żagli 46 m kw.
4 koje
Silnik Volvo Penta
Rok budowy 1971

Jacht jest w Szczecinie. W hangarze na terenie Campingu Marina PTTK przechodzi remont.

Za zgoda: http://mojalasztownia.pl/ 

Komentarze